VIII

136 19 1
                                    

Shade rozejrzał się powoli po pomieszczeniu pełnym gangsterów. Mężczyźni, kobiety, młodzi i starzy - nie sposób było się tutaj wyróżniać. Każdy był inny na swój sposób.

Nadal nie mógł uwierzyć w szczęście, jakie go spotkało - naprawdę należał do gangu. W końcu zarobi trochę forsy i spożytkuje ją na rzeczy, o których wcześniej nawet by nie marzył. Matka co prawda przestałaby nazywać się jego matką, gdyby się dowiedziała, ale Shade był pewien, że porządna sumka zmieniłaby jej zdanie.

W pierwszym tygodniu niedoświadczony jeszcze pirat zdołał poznać nowego kumpla - Finna. Czy tak faktycznie się nazywał, trudno powiedzieć, bo tu każdy maskuje dosłownie wszystkie informacje na swój temat. Im dłużej Shade tu był, tym bardziej żałował, że zdradził prawdziwe imię, gdy obserwował go cały gang.

- Ej, Finn — mruknął cicho do towarzysza popijającego puszkę piwa. - Widziałeś kiedyś Flintlocke'a w akcji?

Tak wyglądał właśnie cały tydzień przebywania w bazie gangu - Shade wypytywał Finna o wszystko, co tylko wpadło mu do głowy. Im dłużej się znali, tym bardziej dobitne pytania stawiał. Jego kumpel, niski i ciemnowłosy chłopak, podrapał się niezdarnie po brodzie.

- A no   — zabrał kolejnego łyka trunku. - Jakiś czas temu. Facet był nieźle wkurwiony.

- Kontynuuj — machnął ręką.

Finn przetarł dłonią swoje usta i przeciągnął niespiesznie. Shade'a bardzo intrygowała postać zastępcy kapitana gangu. Zdążył już usłyszeć z dziesięć razy tę samą formułkę: Flintlocke nigdy nie pudłuje. Pytanie brzmiało tylko, ile w tym było prawdy?

- Pojechaliśmy w czterech odebrać towar, wiesz, koka i te sprawy —  kiwnął głową, przeczesując palcami swoje nieokrzesane włosy. - Skurwysyn próbował przekrętu, gdy jeden z naszych pokazał kasę. Wyciągnął od razu spluwę, żeby nas ukatrupić, ale z niebios nam spadł Flintlocke.

- A nie, kurwa, z piekła?  —  Shade spytał ironicznie, na co Finn parsknął śmiechem.

- Dla tego gościa na pewno. Flintlocke siedział w aucie kilkaset metrów dalej, a trafił bez dokładnego mierzenia. Jeden strzał. Tylko tyle widziałem.

- A to skurczybyk  — mruknął z aprobatą, zerkając na wąsatego zastępcę. - A szefa?

- Fulgura w sensie? Nigdy —  wzruszył ramionami. - On nie nadaje się do brudnej roboty, ma od tego nas, parszywe psy.

- Coś w tym jest  —  wymamrotał.

Szef kliki znajdował się co prawda najwyżej w hierarchii, ale podczas rytuału przejścia z zeszłego tygodnia to w nim Shade zobaczył najwięcej człowieczeństwa. Nie wiedział, co to właściwie mogło oznaczać.

Kumple siedzieli razem na kanapie z boku, popijając piwo. Obserwowali pozostałych członków gangu, rozmawiając o nich po kolei, niczym nastolatki w szkolnym korytarzu. Największy z psów, Bolobo, stał oparty o bladożółtą ścianę. Reszta nazywała go Jezusem lub Tarzanem, bo faktycznie wyglądał jak ich krzyżówka. Gdzieś z boku dwóch typków, których ksyw Shade nie zdążył zapamiętać, zaczęli się nawzajem szturchać. Wyższy z nich, łysy facet, warknął wściekle.

- Pierdolony zasraniec! Wywiązuj się z umów albo skończysz jak Frank  —  odepchnął niższego, ale mocniej zbudowanego blondyna.

- Możesz mi possać — ryknął ten drugi, śmiejąc się jak głupi. Nie wyglądał na przejętego groźbami łysola.

- Żebyś się zaraz nie zdziwił  — chwycił rywala za szyję i zaczął podduszać. Blondyn szarpał się, próbując w jakikolwiek sposób wyrwać spod wielkich łapsk przeciwnika.

Krawat |NinjagoWhere stories live. Discover now