XVI

114 15 10
                                    

Nie mógł uwierzyć, że naprawdę brał w tym udział.

Niecałą godzinę wcześniej zgodził się na najbardziej absurdalny pomysł, jaki usłyszał w swoim życiu.

Miał nadzieję, że to życie się dzisiaj nie skończy.

- Niedługo powinni być — mruknął Kai, jakby zobaczywszy niecierpliwość partnera. Siedział za kierownicą. - Nie przejmuj się tak.

- Mam się nie przejmować? —Brookstone pokręcił głową z niedowierzaniem. - To jest niedorzeczne, Kai. Na wiele twoich działań przymykałem oko, ale--

- Są — oznajmił szeptem szatyn, szturchając dziennikarza w ramię. Cole momentalnie się uciszył.

Fulgur stał tuż przed drzwiami do swojej bazy, dłonie miał wyciągnięte z kieszeni i widoczne. Rozglądając się nieznacznie, palił fajkę. Agenci opuścili pół godziny wcześniej przestępce (Cole zrobił to bardzo niechętnie) i podjechali pod dom Smitha. Zamienili samochody w ukryciu, po czym wrócili na tą samą ulicę, z tym, że już nie spotykając się więcej z szefem kliki.

Jak bardzo Kai zwariował? Postanowił współpracować ze swoim największym wrogiem, a co więcej, zaufał mu i zostawił go na moment.

To niedorzeczne.

Oczywiście, historia opowiedziana przez Fulgura dotycząca rodziców agenta wydawała się być całkiem wiarygodna, ale żeby przez to zmienić całkowicie plan? Co prawda to Cole rozpoczął przekonywać Kai'a do mafii, to on chciał ich złapać, nie gang... ale nie w ten sposób.

Brookstone czuł, jak jego odwaga słabnie.

- To oni? — wymamrotał Kai, obserwując zaistniałą sytuację przez przednią szybę. Fulgur podchodził właśnie wozu. Smith zerknął niepewnie na partnera, gdyż mimo wszystko to Cole wiedział o mafii znacznie więcej, w końcu samodzielnie zbierał informacje na ich temat zanim jeszcze poszedł z tym do agenta.

-Czarny chevrolet suburban, dziewięćdziesiąty ósmy rocznik. Tak. To na pewno oni — mruknął, marszcząc swe ciemne, krzaczaste brwi. 

Drzwi samochodu zostały otwarte przez rosłego mężczyznę. Facet miał prawie dwa metry wysokości, tak na oko, więc niski Fulgur wyglądał przy nim jak kotek obok lwa.

- Czy to--

- Karloff — warknął Cole. - Najlepszy ochroniarz głównego przedstawiciela ojca chrzestnego. A to oznacza--

- Że Clouse jest w samochodzie.

Cole przytaknął agentowi, obserwując już bez słowa pojazd. Fulgur bez rozglądania się wsiadł do środka, ruchy miał spokojne, ciężko było uwierzyć, że ten mężczyzna zaraz stanie przed narkobossem. Karloff obrócił się dookoła niezgrabnie, sprawdzając okolicę. Partnerzy odwrócili wzrok. Byli zbyt daleko, by rozpoznano ich twarze, a samochód zatrzymali za krzakami przy zakręcie. Ochroniarz wsiadł po chwili.

- No to zaczynamy — stwierdził Kai, odpalając silnik. Spojrzał na bruneta. - Gotowy?

- Uznajmy — Cole zapiął pasy. - Jedźmy już.

Smith ruszył pojazdem dopiero wtedy, gdy czarny suburban wyglądał niczym mała kropka na drodze. Jechał ostrożnie i powoli, tak, by nie zgubić przeciwnika. Dopiero w momencie, gdy wydostali się z Chlewu, a wjechali do ruchliwej części miasta, dodał gazu, wyprzedzając inne samochody. 

- Nadrób tą odległość jak najszybciej — Brookstrone kiwnął głową. - Zaraz nam uciekną.

Smith zareagował niemal natychmiast, przekraczając dozwoloną prędkość na drodze. Chevrolet był coraz bliżej, stawał się coraz większy. Między duetem podążały jeszcze dwa inne samochody. W takiej odległości zostali już do przekroczenia kolejnej dzielnicy Burdelu. Była ona ewidentnym przeciwieństwem okolicy, w której znajdowała się baza Piratów. Rozpoczynała się od bogato zdobionych, dużych domów. Posesje właścicieli budynków powiększały się, im głębiej agenci wjeżdżali. Każda działka otoczona była pokaźnym ogrodzeniem, bramy sięgały kilku metrów wysokości, ale przede wszystkim, Cole zwrócił uwagę na kamery.

Krawat |NinjagoWhere stories live. Discover now