X

131 18 4
                                    

Cole był zmęczony. Cholernie zmęczony.

Młody redaktor ledwie łączył już poszczególne wątki. Oczywiście, chciał złapać kryminalistów za wszelką cenę, ale czy życie człowieka nie jest... bezcenne?

Wiedział jednak, że od tej chwili będzie musiał przyzwyczaić się do tego widoku. Widoku krwi i bezwładnego, bladego ciała. I do smrodu. Jasne, ciało nie rozkłada się w aż tak przerażającym tempie, ale wyobraźnia Brookstone'a robiła swoje.

Był wieczór. Brunet wszedł niemrawo do klatki schodowej. Po kolejnych stopniach podążał jak na kacu - kręciło mu się w głowie, a momentami miewał poczucie niestabilności. Zabrał głęboki wdech i w końcu dotarł pod numer swojego mieszkania. Szukając odpowiedniego klucza, zdążył użyć co najmniej pięć różnych przekleństw, aż wszedł do środka. I ku jego zdziwieniu, światło było zapalone.

- Co jest? — wymamrotał pod nosem, stojąc tak w przekonaniu, że lamp nie włączał.

Rzucił swoją torbę tuż obok brudnych butów. Ruszył do salonu i niemalże momentalnie wyciągnął z kieszeni broń. No, może nie aż tak szybko, ale praktyka czyni mistrza, prawda?

- Co ty tu robisz? — patrzył w oszołomieniu na postać znajdującą się tuż przy oknie. Przełknął ślinę i odłożył pistolet na miejsce.

- Nie spodziewałam się takiego powitania.

Była to bowiem dziewczyna. Jej platynowe siwe włosy spięto w luźny kok. Blada skóra i delikatne rysy twarzy sprawiały, że wydawała się znacznie młodsza od dziennikarza. Usta natomiast potraktowano krwawoczerwoną pomadką.

- A ja odwiedzin — przyjrzał się bywalczyni, po czym podszedł bliżej. - Cześć, Ciszo.

- Cześć, Idioto. W jakie kłopoty wpakowałeś się tym razem? — zmrużyła oczy, krzyżując ramiona.

- Wolę o tym nie mówić — pokręcił głową delikatnie i padł z wycieńczeniem na kanapę. - To nie jest dobra chwila.

- Twierdzisz tak za każdym razem, gdy się spotykamy — usiadła tuż obok. - Widziałam się dzisiaj z Ny'ą. Podobno ją też ignorujesz. Co się z tobą dzieje?

- Nic. Po prostu nie mam ostatnio czasu.

- Cole, znam cię lepiej niż ktokolwiek inny. Wystarczy spojrzeć na tą twoją mordkę i od razu widać, że coś cię dręczy. Mam zgadywać?

Brookstone zabrał głęboki wdech. Przetarł czoło delikatnie. Zdawał sobie sprawę, że dziewczyna miała rację. Harumi, bo tak właśnie się nazywała, jest jego przyjaciółką od najmłodszych lat. Chodzili razem do szkoły. Dziewczynce stale dokuczali rówieśnicy, głównie dlatego, że jej ojciec pracował jako woźny w tejże placówce. Jakże im było do śmiechu!

Cole na początku także należał do grupki szydzącej z Harumi. Zmieniło się to wszystko jednak, gdy spotkał ją kiedyś w szatni po lekcjach. Dziewczynka płakała i wyglądała jak sto, a może nawet tysiąc nieszczęść. Dopiero wtedy zrozumiał, że wyrządzał jej krzywdę.

Dlatego wstawił się za nią następny razem, i następnym, i następnym, aż w końcu wszyscy zrozumieli, że należy znaleźć sobie inną ofiarę. Nikt nie chciał przeciwstawiać się przecież Cole'owi, który na dobrą sprawę był najsilniejszym chłopcem w klasie.

I tak się zaczęła ich przyjaźń.

- Zaczynam żałować, że dałem ci zapasowe klucze do tego mieszkania...

- I słusznie, marudo — rozczochrała jego ciemne włosy. - Czekam, aż mi się wyspowiadasz.

- Spotkałem się w końcu z tym agentem. Współpracujemy od tygodnia.

Krawat |NinjagoTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang