XIX

81 14 12
                                    


Święto Stworzyciela.

Kai nienawidził tego dnia. Dzieciaki biegały jak zwierzęta, skrzecząc głupie piosnki na temat herosów, dorośli wymieniali się życzeniami oraz jedzeniem, a starzy kapłani paradowali w tych swoich żenujących strojach. Lecz najgorszym elementem owego corocznego wydarzenia był Marsz Potomków.

Oh, cóż to za idiotyczna uroczystość. Wszystkie główne ulice Stolicy są zapchane, bo niemal połowa mieszkańców postanawia pokazać się przed innymi mieszkańcami. Dobrze, że jeszcze nikt nie wpadł na pomysł, żeby się wysrać na środku. 

Co za Chlew.

Smith nie mógł zrozumieć powszechnej fascynacji dotyczącej Święta Stworzyciela. Nie wychodził na ulice, nie oglądał relacji na żywo w telewizji, nie dzielił się życzeniami. Jedyne, co faktycznie było plusem tego dnia, to jego koniec, gdy mógł się porządnie napić w barze.

Tym razem jednak pojawił się na głównym wiecu, tuż przy wjeździe do rezydencji burmistrza. Pod koniec marszu najwyższy urzędnik co roku odstawia szopkę i rozpoczyna swą przemowę.

- Cieszę się niezmiernie z racji, iż to kolejny rok, podczas którego mogę wam, wszystkim tu zgromadzonym, oraz waszym nieobecnym bliskim, złożyć najserdeczniejsze życzenia! — stojąc na platformie, gestykulował rękoma, opluwając mikrofon. - Niech Stwórca ma was w swojej opiece!

Tłum rozpoczął wydawać prymitywne okrzyki zadowolenia. Kai przewrócił oczami. Pragnął jak najszybciej się stamtąd wyrwać. Rozejrzał się krótko. Nya stała kilkanaście metrów od niego, zachowując bezpieczny dystans. Zgubił natomiast gdzieś Cole'a, więc przeklnął pod nosem.

- Co za niespodzianka.

Spojrzał w lewo. Obok niego stała kobieta z włosami pocałowanymi przez ogień. Natychmiast uniósł brew.

- Skylor?

- Miło, że tym razem pamiętasz jak się nazywam — posłała mu przelotny uśmiech. -Nie wyglądasz na szczególnie zainteresowanego tym, co mówi nasz cudowny burmistrz.

- Mam alergię na ludzi. Skupiam się, żeby nie dostać ataku kaszlu.

Dziewczyna parsknęła, kręcąc lekko głową.

- To dlaczego stoisz na środku tłumu?

- Dobre pytanie.

Wolałby, żeby zostawiła go w  spokoju podczas tego jebanego święta. Nie zapomniał, jak podczas ich poprzedniego spotkania kobieta przystawiła mu do skroni pistolet. Łatwo mógłby ją znowu zezłościć.

- Przyszedłem tu z siostrą — odparł po namyśle. - Bardzo chciała obejrzeć paradę.

- No jasne, to gdzie ona jest? — parsknęła, krzyżując ramiona. 

Kai zacisnął szczękę. Nie mógł przecież pokazać, gdzie stała Nya, bo musiał zachować z nią bezpieczny dystans. Wskazanie innej dziewczyny również mogło okazać się ryzykowane na przyszłość. 

Prędzej odstrzeliłby sobie łeb, niż powiedział Skylor prawdę na temat powodu, dla którego się tu znalazł. Od ponad dwóch miesięcy media trąbią jedynie o zabójstwie zastępcy burmistrza. Facet został podobno zamordowany za pomocą "krawatu" - czyli ulubionego sposobu gangu Piratów. Leżał na zabrudzonej pościeli w sypialni, z poderżniętym gardłem i wyciągniętym językiem przez powstały otwór.

Wszędzie słyszał teraz o grupie przestępczej Fulgura. "Należy wyeliminować gang", "Moje dzieci nie czują się tu bezpiecznie", "Piraci muszą zatonąć".  Kai wiedział jednak, że to musiał być jakiś podstęp. Kto bowiem miałby z gangu zamordować viceburmistrza? I dlaczego? Przecież ci dranie przestali istnieć, dobrze widział ich koniec. A sama resztka Piratów została zabrana do innej organizacji, znacznie większej.

Krawat |NinjagoDove le storie prendono vita. Scoprilo ora