Rozdział 27

30.7K 866 301
                                    

Obudziłam się już dawno. Słyszałam głosy pokojówek, kroki ochroniarzy i śpiew ptaków z zewnątrz. Czułam przyjemny wiatr, który wdzierał się najprawdopodobniej przez uchylone okno. Jedwabna pościel  okrywała mnie do pasa, nie było mi zimno, było idealne. Moje oczy jednak pozostawały cały czas zamknięte. Bałam się, bo kiedy podniosę powieki będę musiała zmierzyć się z rzeczywistością, która jest jak deszcz zmywa złudzenia i tworzy kałuże, w których tak wielu ludzi się topi.

Tak się czuję, jakbym miała zaraz utonąć. Otworzę oczy i będę musiała powiedzieć Victorowi kto mnie przysłał i dlaczego. Przez moment próbowałam w swojej głowie się usprawiedliwić, bo przecież łącznik - osoba jakiej powinnam przekazać informacje nie dotarła. W ostatecznym rozrachunku niewiele dowiedziałam się od Victora. Ale to wszystko marne wymówki.

Pozostawała kwestia, co zrobi Victor, gdy się dowie? Czasem, kiedy patrzyłam w jego oczy miałam wrażenie, że coś w nich widzę, jakąś tlącą się iskrę. Iskrę zauroczenia, zakochania, a może gdybyśmy mieli więcej czasu nawet miłości. Lubiłam kiedy na mnie patrzył, robił to tak jakby przyglądał się działu sztuki, tak uważnie, dokładnie, starając się zapamiętać każdy jego element, a jednocześnie przyglądał mi się z takim pewnego rodzaju zachwytem, zupełnie jakbym w jego oczach była czymś rzadkim i niezwykle cennym.

A co ja do niego czułam? Nie wiem. Czy napędzało mnie tylko pragnienie poznania rodziców? Dlatego pozwalałam mu na wszystko i pozostawałam ślepa na jego wady i niedoskonałości? A może jednak, może coś czułam, coś na kształt tego co widziałam w oczach Victora, w każdym jego spojrzeniu. Podziw, troskę, uczucie...

Usłyszałam czyjeś kroki, kiedyś muszę się obudzić...

Niechętnie otwieram oczy. Mrugam kilka razy, próbując się przyzwyczaić do jasności jaka panuje w pokoju.

- Anastazy. - podniosłam się do pozycji siedzącej. Mężczyzna spojrzał na mnie wymownie. - On już wie? - zapytałam. - Victor. - dodałam po chwili.

- Wiedział od samego początku. - mój współrozmówca usiadł na dużym, szarym fotelu stojącym przy łóżku. -Przynajmniej tak mi się wydaje. Wiedział, ale jakby... nie chciał wiedzieć. Tego dnia, w którym pojawiłaś się w domu Victora zabiliśmy twojego łącznika...

- Rayana. - powiedzieliśmy w tym samym czasie.

- Co teraz ze mną będzie. Victor mnie zabije? - zapytałam bez ogródek.

- Raczej zleci to mnie. - w pokoju na chwilę zapanowała martwa cisza.

Rozmowa z potencjalnym katem nie napawała mnie radością, co oczywiste.

- Ale... - zaczęłam i spojrzałam na Anastazego, który jakby zbierał się do powiedzenia czegoś.

- Ale Victor wyjechał na jakiś czas. Pozałatwiać... pewne sprawy. A ty teraz wstaniesz. Weźmiesz fiolkę, która leży tam na stole. Wsiądziesz do czarnego SUVa, który zawiezie cię pod wieżowiec Nikolaia. Na miejscu zdecydujesz, wystarczy kilka kropel, a śmierć następuje po kilkunastu  do kilkudziesięciu minutach, jest bezbolesna, trochę jak zasypianie. Albo ją wypijesz, jakiś przechodzień zadzwoni po karetkę, bo zemdlałaś na środku ulicy, a zanim ratownicy przedrą się przez korki będziesz martwa, albo pójdziesz do Nikolaia, który zabije cię powoli i boleśnie.

- Dlaczego mi to proponujesz? - układ jest wygodny względem Anastazego. - Skąd pewność, że nie ucieknę?

- Zanim zdążysz pomyśleć o ucieczce, ochroniarz, stojący przed wieżowcem Nikolaia cię dostrzeże i zgarnie, chyba, że wypijesz truciznę. A z naszych informacji wynika, że owy ochroniarz za tobą nie przepada, więc z chęcią przywlecze cię przed Nikolaia. A w razie ,,w" kierowca, który cię zawiezie ma też broń.

Intryga (ZAKOŃCZONE)Where stories live. Discover now