Rozdział 10

33.2K 982 187
                                    

Przechodzimy przez ogromny gabinet, któremu nie mam czasu się przyjrzeć, bo Victor prawie znika mi z oczu. Omiatam jedynie pomieszczenie i stwierdzam, że jest równie ogromne i eleganckie, co sypialnia. Wychodzimy na balkon, z którego widać duży hol. Kierujemy się krętymi schodami do kolejnego pomieszczenia, którym okazuje się być jadalnia. Na środku pomieszczenia soi długi, prostokątny stół, a przy nim kilkanaście krzeseł. Po co mu tyle miejsc siedzących jeśli jestem z nim sam na sam. Wykonany z ciemnego drewna stół wygląda dość zwyczajnie, moją uwagę zwracają ogromne krzesła, które na oparciach i siedziskach mają charakterystyczne purpurowe poduszeczki. Victor siada na pierwszym miejscu, na środku stołu, a ja po jego lewej stronie.

- Usiądź z lewej. - odzywa się chłodnym głosem. - Zaraz ktoś poda nam jedzenie.

Już mam dyskutować, ale napotykam surowy wzrok mężczyzny, więc ograniczam się jedynie do cichego komentarza.

- Co za różnica. - prycham i siadam po prawej stronie mężczyzny.

Już po chwili zostaje położona zastawa i podane jedzenie.

- Jutro wszystko będzie czekało gotowe, wybacz szefie, ale po wczorajszej nocy... - tłumaczy się jakaś kobieta.

Ma około pięćdziesiąt lat i ubrana jest w duży biały fartuch, więc podejrzewam, że jest u jakąś gosposią. Za nią stoją jeszcze trzy inne dziewczyny, które z opuszczonymi głowami przysłuchują się całej sytuacji. Tylko jedna z nich uporczywie się mi przygląda. Chuda, filigranowa dziewczyna z długimi, kręconymi , intensywnie rudymi włosami przypatruje mi się uważnie.

- Możecie już odejść. - przerywa Victor i zerka na mnie. - Jedz. - rozkazuje i ne czekając na moją odpowiedź bierze mój talerz i nakłada ogromnie ilości jedzenia.

- Nie zjem tyle.. - marudzę, bo pomimo tego, że jestem głodna takiej ilości jedzenia za nic nie dam rady wciągnąć.

Już mam coś mówić, ale do jadalni wchodzi Anastazy i siada po lewej stronie Victora, uprzednio witając się z nim.

Grzebię widelcem w talerzu i wzdycham ciężko. Staram się nie patrzeć na Victora, odwracam wzrok w drugą stronę i liczę krzesła poustawiane przy długim stole.

Spokojny posiłek przerywa nam jeden z ochroniarzy, który trzyma w ręce telefon.

- Szefie, dzwoni Rodrigo, twierdzi, że sprawa niecierpiąca zwłoki. - mówi średniego wzrostu, łysy mężczyzna. Ubrany jest jak chyba każdy mężczyzna tutaj, czyli w garnitur.

Victor wstaje od stołu, zerka na mnie i pochodzi do ochroniarza, bierze od niego telefon i znika za drzwiami jadalni.

- Anastazy, co ja tu właściwie robię? - pytam, bo rozmowa z ni nie jest tak przytłaczająca jak z jego szefem, który zdecydowanie wzbudza we mnie za dużo emocji.

- Czemu mnie o to pytasz. - prycha. - Gdybyś chciała mogłabyś żyć jak księżniczka.  - mówi, biorąc ostatni kęs naleśnika i odchodzi.

- Nie będę jego dziwką. - krzyczę, a mężczyzna zatrzymuje się w progu.

- Poobserwuj i się zastanów. - tymi słowami kończy naszą jakże krótką i dziwaczną rozmowę i zamyka drzwi.

Niedługo później również ja kończę swój posiłek. Korzystając z okazji, że zostałam sama wstaję od stołu i kieruję się w stronę drzwi. Wychylam się delikatnie - pusto, nikogo nie ma. Może to dobry moment na ucieczkę. Złapałabym jakiegoś stopa i pojechałabym do rodziców, u których mogłabym spokojnie zaszyć się i żyć w spokoju z dala od ludzi. Swoją drogą pewnie się martwią, bonie dzwoniłam do nich od kilku dni. Moje relacje z nimi nigdy nie były jakieś świetne, dość rzadko ich odwiedzałam, zazwyczaj po pracy wracałam do domu i szłam spać, nie mając czasu zajechać do rodzinnego domu. Zresztą nie czułam takiej potrzeby. Moi rodzie również nie czuli silnej potrzeby odwiedzania mnie. Żyłam z nimi w stosunkowo dobrych relacjach, ograniczyliśmy się do telefonów raz na kilka dni i spotkań podczas różnych świąt.

Wychodzę z jadalni i przyśpieszam kroku. Może uda mi się stąd uciec. Stoję na środku holu i na przeciwko mnie widzę drzwi wyjściowe, które są otwarte i wpuszczają świeże powietrze oraz światło. Niestety stoją przed nimi ochroniarze, na moje szczęście plecami do mnie, ale jednak nie udałoby mi się przemknąć obok nich, będą nie zauważoną. Nie jestem przecież jakimś szpiegiem, agentem czy ninja.  Muszę znaleźć jakieś inne wyjście, może ogrodem, a może uda mi się po prostu przeskoczyć ogrodzenie.

Rozglądam się, za mną jadalnia, przede mną drzwi, przez które nie wyjdę, po lewej schody prowadzące do sypialni i biura Victora, jedyną opcją jest pójście w lewo. Nie mając innego wyboru, kieruję się długim korytarzem, mijając mnóstwo drzwi po drodze, jednak nigdzie nie zaglądam, bojąc się, że może kogoś spotkam na przykład Anastazego, który pewnie zamknąłby mnie w jakimś pokoju, dając jakąś zagadkę.

Co to w ogóle miało znaczyć: ,, Mogłabyś żyć jak księżniczka".

Wpadam na coś, a raczej na kogoś. Victor. Mam nadzieję, że nie domyśli się co próbowałam zrobić. Uśmiecham się niezdarnie i zerkam wprost w jego oczy.

- Szukałam cię. - zaczynam niepewnie.

- Tak? - mówi przeciągle. - A czemuż to? - pyta z nutą nonszalancji w głosie.

- Możemy porozmawiać w cztery oczy? - zerkam na ochroniarza, stojącego za Victorem.

Mężczyzna stoi chwilę w bezruchu i przygląda mi się uważnie.

- Musimy porozmawiać. - poprawiłam się, próbując nadać mojej barwie głosu bardziej stanowczy ton.

Mogłabym dać sobie rękę uciąć, że widziałam cień uśmiechu na jego twarzy, przez ułamek sekundy, ale jednak.

Victor wskazuje, abym szła za nim i już po chwili znowu znajdujemy się w jego gabinecie.

- Usiądź. - wskazuje na duże ciemnobrązowe krzesło.

Trwamy chwilę w ciszy i wpatrujemy się w siebie. Dzieli nas biurko - duży, stary, drewniany mebel, ale mam wrażenie, że jesteśmy znacznie bliżej siebie - niewerbalnie.

- Więc o czym chciałaś porozmawiać? - przerywa ciszę. I mam nieodparte wrażenie, że robi to dla mnie nie dla siebie. On delektuje się moją niepewnością, lubi patrzeć kiedy jestem słaba i nieporadna. Tańczę tak jak mi zagra. Kiedy nic nie mówi, czeka na moją rekcję, jeśli stwierdzi, że jest nieodpowiednia czeka dalej. Tak jak to zrobił podczas naszej rozmowy na korytarzu.

- Co ja tu robię? - zadaję krótkie pytanie.

Idealnie trafiam w punkt i od razu dostaję odpowiedź, chyba Victor jest typem mężczyzny, który lubi zdecydowane osoby...

- Siedzisz. - odpowiada spokojnie, bez cienia uśmiechu.

- Wypuść mnie stąd. Chcę pojechać do rodziców. - prostuję się i przyjmuję bardziej roszczeniową pozycję.

- Czemu tak nagle, przecież prawie wcale ich nie odwiedzasz.  - mówi, a moja pewność siebie nieco spada, chociaż staram się nie dać tego po sobie poznać.

Skąd on to do cholery wie?!

- Czego tak właściwie ode mnie chcesz? - unoszę się.

Zawsze łatwo się denerwowałam i przejmowałam najmniejszą pierdołą, ale ten człowiek minutą rozmowy potrafi doprowadzić mnie do szaleństwa. Z jednej strony mnie irytuje, z drugiej przeraża... a jeszcze z innej jakby pociąga. I aż wstyd mi się przed samą sobą przyznać to pomimo tej całej chorej sytuacji, nie mogę wyrzucić go z mojej głowy. Możliwe, że mnie porwał, a ja nie mogę go znienawidzić. Pomimo, że denerwuje mnie jak nikt inny na tym świecie to jeśli puściłby mnie teraz do domu jakaś mała cząstka mnie tęskniłaby za jego osobliwym zachowaniem. Jakkolwiek irracjonalnie to brzmi w tym całym bagnie, w które się wpakowałam.

- Możemy sobie na wzajem pomóc. Wiem o twoich problemach finansowych. - mówi bez ogródek.

Ma rację, tonę w długach....

Intryga (ZAKOŃCZONE)Where stories live. Discover now