Rozdział 25

34.9K 1.3K 289
                                    

Po udanej przejażdżce Victor gdzieś zniknął. Podobno miał coś ważnego do załatwienia, ale nie zdążyłam go nawet zapytać, bo opuścił posiadłość w mgnieniu oka. Od jakiejś dobrej godziny snuję się po domu znudzona.

Wchodzę do kuchni, w której Tatiana i jej dwie pomocnice coś pichcą, a Anastazy siedzi przy wysepce kuchennej analizując jakieś dokumenty. Gosposia spogląda na mnie dziwnym wzrokiem. O co jej chodzi? Zakładam za ucho kosmyk włosów i uśmiecham się lekko.

- O matko i córko! - krzyczy Tatiana. - Nie wierzę, trzymajcie mnie. - piszczy, a z jej ręki wypada duża metalowa chochelka.

Wszyscy nagle się wzdrygają, a ona stoi jak słup soli, nie odrywając ode mnie wzroku. Podchodzi do mnie powoli z otwartą buzią. Zaczyna mnie przerażać...

Chwyta moją dłoń i uważnie przygląda się pierścionkowi.

- O wow! - wzdycha. - O wow! - uśmiecha się szeroko. - O wow! Oświadczył ci się?!

- Co? Nie! To tylko prezent... - odpowiadam, kiwając głową przecząco.

- Jasne, jasne ja już swoje wiem.

- Co pichcicie? - zmieniam temat, a Tatiana od razu zaczyna mi opowiadać o potrawach, które znajdują się w dużych garnkach.

Już na pierwszy rzut oka widać, że kobieta w kuchni czuje się świetnie i że ma spory starz jeśli chodzi o gotowanie. Na blatach stoją naczynia z warzywami, flakoniki z przyprawami, a na talerzach leżą fragmenty mięsa. W całym pomieszczeniu aż pachnie, a Tatiana z zapałem miesza coś w garnku.

Dni mijały mi wyjątkowo spokojnie. Tatiana uczyła mnie gotować i przy okazji opowiadała o rodzinie Victora. Moja misja nie została odwołana, cały czas chodzę na treningi, które odbywają się w domu. Szczerze nie wiem co o tym myśleć. Victor miesza, komplikuje wszystko albo po prostu on sam jest skomplikowany. Nie umiem do niego dotrzeć w żaden sposób...

Zaczął się powoli ode mnie odcinać. Pogrążył się w wirze pracy, całymi dniami tylko siedzi w swoim gabinecie albo jedzie załatwiać jakieś brudne interesy na mieście. Nie rozmawia ze mną w ogóle, ciężko jest mi go złapać, bo wyjeżdża z posiadłości przed świtem - tak przynajmniej mówi Tatiana, a wraca kiedy już śpię.

Jeśli chodzi o to czy coś się zmieniło oprócz relacji moich i Victora to chyba moje miejsce w tym domu, a konkretniej pokój. Kilka dni temu pokojówka wyniosła z jego sypialni moje rzeczy i wskazała mi, gdzie mam spać i wypoczywać. Dostałam pokój gdzieś w głębi domu. Bardzo daleko od gabinetu Victora.

Nie czuję się wykorzystana, a przecież powinnam, prawda? Dałam się uwieść i przelecieć za kilka włoskich słówek i spojrzeń w oczy. Głos z tyłu głowy mówi mi, że to było prawdziwe, że Victor nie chce mnie narażać, ale wiem, że to tylko marna próba wyparcia z mojej głowy faktu, że pewnie niedługo akcja, na której prawdopodobnie zginę.

I właśnie ta myśl towarzyszy mi ostatnio przy każdej możliwej czynności. Za dużo wiem wątpię, aby Victor chciał mnie zachować przy życiu. Pobawił się mną i się szybko znudził, mogłam się domyślić, że tak będzie. Właściwie to nie wiem, co ja właściwie sobie myślałam i czego oczekiwałam...

Wzdycham ciężko, nie mogę zasnąć. Kręcę się z boku na bok. Wstaję i robię sobie przechadzkę po domu. Na korytarzu nie ma żywej duszy. Jest pusto i ciemno, jedynie smuga księżycowego światła, przedzierająca się przez okno, poprawia widoczność.

Stąpam powoli po zimnej podłodze. W ciągu ostatnich kilku dni, noc w noc, spaceruję sobie po domu, poznając coraz to nowsze jego zakątki i odwiedzając stare już dobrze mi znane.

Wchodzę do dużego salonu. Przy kominku stoją eleganckie, pikowane meble, a do ścian poprzysuwane są złoto-szklane gabloty z porcelaną i różnymi figurkami. Podobno to jakieś pamiątki rodzinne Victora, ale nie wiem, Tatiana tylko coś kiedyś o tym napomknęła.

Zerkam przez okno. Na schodach stoi siedmiu ochroniarzy. Są dwa zespoły zmieniające się, co noc. Dziś są ci, a jutro przyjdzie kolejna siódemka, pojutrze wrócą ci z dzisiaj - prosty mechanizm. Z tego co zauważyłam po ogrodzie kręci się jeszcze trzech, może czterech strażników z psami.

Wychodzę z salonu i kieruję się do głównego holu, mam stąd idealny widok na cały plac przed posiadłością. Zerkam na zegar wiszący na ścianie, zaraz będzie dochodziła pierwsza w nocy. Trochę późno, powinnam już iść spać, ale nagle coś przykuwa moją uwagę. Konwój samochodów wjeżdża na posesję.

Czyżby pan Tajemniczy wrócił?

W ułamku sekundy zdałam sobie sprawę, że coś jest nie tak. Z otwartych okien wychylili się jacyś ludzie w kominiarkach. Wyjęli broń i odpalili race. Czerwone światło poraziło mnie po oczach, Usłyszałam jak psy zaczynają szczekać na dźwięk petard. Nagle na ogrodzie pojawia się pełno dymu i nawet mocne czerwone światła rac nie poprawiają widoczności. Nagle słyszę jakieś krzyki, niestety ochrona za późno zareagowała, ludzie w maskach wyjęli broń. Długie czarne karabiny... Zanim się obejrzałam zaczęli strzelać. Huk pocisków zdezorientował strażników domu, którzy już po chwili byli martwi.

- Boże... -szepczę sama do siebie.

Do moich uszu dobiega trzask tłuczonego szkła - strzelają w okna.

Szybko padam na ziemię i czołgam się w dalszą część domu. Byleby jak najdalej stąd. Co jeśli oni tu wejdą? Nie dam sobie rady, sama. Biegnę do gabinetu Victora - pusto.

Moje serce przyśpiesza. W konwoju było z pięć samochodów w życiu nie poradzę sobie z taką ilością ludzi... Zaczynam szukać po szafkach, same dokumenty. Wbiegam do sypialni Victora, on jest gangsterem , do cholery tu musi być jakaś broń. Jedna z szafek jest zamknięta, po chwili szarpaniny się poddaje zbiegam do kuchni. Znów słyszę szczeknie psów i strzały, jest nadzieja. Może w posiadłości jest więcej ochroniarzy i jakoś sobie dadzą radę.

- Do środka! - słyszę czyjś krzyk.

Biorę szybko tasak - największy nóż jaki byłam w stanie znaleźć w kuchni. Biegną na górę. Tu nie ma się gdzie schować. Pędzę dalej, nie oglądając się za siebie. Mój oddech jest płytki i szybki. Nie wiem, co robić, nawet nie mam telefonu, żeby zadzwonić. Zapuszczam się jak najgłębiej w zakamarki domu w poszukiwaniu ludzi, broni albo chociaż kryjówki. Czegokolwiek, co pomogłoby mi wydostać się z sytuacji...

Wydostać.

Zerkam przez okno, nie ucieknę. Ludzie w kominiarkach są już na ogrodzie. Zauważają mnie i strzelają w okno. Padam na podłogę poleśnie raniąc się stłuczonym szkłem, ale to teraz nie ma znaczenia.

Muszę coś wymyślić. Z jakiegoś powodu nie wchodzą do domu, muszą się czegoś obawiać...

Jeśli znajdę broń i zacznę strzelać, może pomyślą, że w budynku jest ochrona i uciekną. Z resztką nadziei i tchu biegnę. Zaglądam do pomieszczeń, szukam po szufladach, szafkach i regałach.

Modlę się, żeby znaleźć jakiś schron albo pomoc, cokolwiek.

Nic nie znajduję, moje próby wołania czy szukania są na nic.

Po moich policzkach płyną gorzkie łzy. Jakie by to moje życie nie było nie chcę umierać. Słyszę głośny Tupot stup, są w środku. Słyszę jak włamywacze demolują dom, przewracają meble, tłuką lustra i porcelanę, wywracają doniczki, biegną, strzelają na oślep, byleby coś niszczyć.

Kaszlę...

Podpalili coś. Czuję nieprzyjemny zapach dymu, uciekam dalej. Wchodzę do jakiegoś pokoju i zapłakana kładę się pod stołem. Zapach dymu jest coraz silniejszy, głosy coraz wyraźniejsze, a śmierć zapewne coraz bliżej.

***
Tarapaty...
Jak to w tym całym gangsterskim świecie, nigdy spokoju, a jak sielanka to nie za długo...

Dajcie znać, co myślicie!
Czy zjawi się ktoś, kto ją uratuje?

Wesołych świat wielkanocnych!🐣

CDN

Intryga (ZAKOŃCZONE)Where stories live. Discover now