26

811 56 114
                                    

tej niedzieli powitajcie prawie pięciotysięczny rozdział

tradycyjnie, bierzcie jedzonko i zapraszam do aktywnego komentowania

ps. całym sercem dziękuję za podzielenie się emocjami pod ostatnim rozdziałem.  

To już pewne. Do końca życia nie wyjdę z tej sypialni. Kiedy tylko otwieram oczy, o dość późnej godzinie, przez myśli przebiegają mi wszystkie wydarzenia. Nawet Vance nie wydaje mi się tak straszny, jak to, do czego wczoraj prawie doprowadziłam. Nie ja. Cabrera. O tak, zdecydowanie lepiej. Zwalam na niego winę, jednak sama mogłam zareagować wcześniej, zamknąć mu drzwi przed nosem i na tym to wszystko skończyć. Jak na złość, dopiero za drugim, w sumie trzecim razem byłam w stanie mu się oprzeć. Przyciskam mocno głowę do poduszki. Nie wiem, co się ze mną działo. Głupota całkowicie mnie otumaniła i naprawdę, nie wiedziałam co robiłam.

Teraz, jedynie co czuję to wstyd, zażenowanie, złość. Chyba nic pomiędzy. Naciągam białą poszwę na odkryte ramię i rozglądam się po pokoju, aby zobaczyć, że gdzieś w oddali, przy oknie majaczy się ciemna bluzka, należąca do Cabrery. No tak, przygarnęłam ją sobie. No tak, powiedziałam mu, że może zostać na noc. Napełniam usta powietrzem. Cholera, głupia, głupia, Dorson. Ganię samą siebie, bo jestem jedyną, która może to zrobić. Nie mogę zadzwonić do Ruth i wyrazić swoją desperację i zażenowanie, że o mało nie przespałam się z gościem, który ma mi towarzyszyć do końca życia. O Andym nawet nie myślę. Isaac ma teraz większe problemy, a Hailey jest w szpitalu, a mój telefon jest na werandzie. Czy ja do cholery miałam wczoraj tą głowę, czy nie? Naprawdę na to nie wygląda. Mam dość swojego niewytłumaczalnego dla mnie, zachowania.

Spoglądam na nocną półkę, gdzie stoi opakowanie, zawierające maść od Parkera. Nie przypominam sobie, żebym wczoraj zabierała ją ze sobą z parteru. Wywracam oczami. Oczywiście. Był tutaj. Podnoszę się z łóżka, aby usiąść na jego skraju. Otulam swoje ciało kocem, którego znajduję na podłodze. Musiałam go w nocy skopać. Podchodzę do zamkniętego okna, tylko po to, aby ujrzeć wichurę i zachmurzone niebo. Dodatkowo rozglądam się po podwórku, mając nadzieję, że uda mi się zweryfikować, czy Scott dalej jest u mnie, czy już nie. Samochód pozostawił przy furtce, więc nie mam szans, aby to dojrzeć. Odsłaniam zasłony, aby z powrotem usiąść na łóżku, tym razem w stronę drzwi. Zażarcie próbuję dosłyszeć, czy ktoś jest na dole. Cisza dla mnie, szczególnie w tym wypadku, jest raczej zbawienną opcją. Muszę zabrać telefon i zadzwonić w końcu do Isaaka, albo Hailey. To zdecydowanie, pozwoli mi na myślenie o czymś innym, aniżeli tej okropnej sytuacji.

Zabieram ze sobą moją maść. Przy dużym lustrze w przedpokoju będzie mi łatwiej posmarować swój kark. Mocno ściskając w dłoniach zarówno krem leczniczy jak i koc, otwieram drzwi od sypialni. Nie słyszę nic. Moje ciało opanowuje ulga oraz radość. Na moje szczęście, postanowił odjechać. Uśmiechnięta, zbiegam po schodach i wtedy zderzam się z rzeczywistością. Nieprzyjemne uczucie zażenowania i wstydu wlewa się w moje ciało, okrążając wszystkie jego cząstki na tyle dobrze, że mam ochotę uciec z powrotem do swojej sypialni, gdyby tylko nie wzrok i ręce założone na klatce piersiowej. Jakimś sposobem ma na sobie koszulkę, którą zabrałam mu wczoraj ze stresu. Nie rozumiem, co się ze mną dzieje. Od kiedy zachowuję się jak szesnastolatka, gdy tylko usłyszy słowo „sex"? Scott Cabrera patrzy na mnie tym typem wzroku, którego całkowicie nienawidzę. Jest przenikający do bólu. Widziałam często jak używa go przeciwko możliwym przestępcom. I już wtedy mi się to wszystko wcale nie podobało. Cicho odchrząkam, po czym szybko staram się go sukcesywnie ominąć. Chcę tylko telefonu i kawy. Nie jest mi to jednak do końca dane, ponieważ w czasie, gdy jestem obok sofy, czuję delikatne pchnięcie i siadam na podłokietniku kanapy. Zakładam ręce na piersi, aby przypadkiem nic nie widział. Po prostu jestem już przewrażliwiona. Cabrera staje przede mną i unosi brew.

undercoverWhere stories live. Discover now