21

763 46 13
                                    

-Więc- -Chrząkam cicho. Wciągam na stopy czarne botki, które kupiłam jeszcze w Boce, mając nadzieję na zimną jesień. Niedaleko mnie, na łóżku siedzi Cabrera w szarej bluzie, z rękami upchniętymi w kieszeniach i mi się przygląda. Staję z podłogi i biorę do ręki płaszcz, który niestety nie jest tak ciepły jakbym sobie tego życzyła. –Jakie masz plany na dziś? –Pytam się. Od samego ranka, oboje milczymy. Nie mówię, że mi to przeszkadza. Wręcz przeciwnie, jest to bardzo przyjemne. Jednak, pomimo wszystko czuję się trochę dziwnie. Co mu się stało, że nie chce mi dokuczyć, ani porywalizować między sobą? Zakładam płaszcz i poprawiam swój czarny golf, który jest upchnięty w niebieskie jeansy. Ze strony Scotta, wciąż brak odpowiedzi. –Słuchaj, wszystko w porządku? –Dopytuję się. Chyba jednak, nieco martwi mnie cisza z jego strony. Przewieszam przez ramię torebkę, zaglądając jeszcze raz, czy wszystko mam w środku. Telefon, portfel. To chyba tyle.

-Wybacz. Mam gorszy dzień. –Marszczę brwi. Nie sądziłam, że u niego takie następują. Od czasu, gdy zaczęłam pracować w policji, był codziennie taki sam, nigdy nie pokazywał smutku. Bądź o tym całkowicie zapomniałam i wymazałam ze swojej pamięci. –Myślę, że nie mam żadnych konkretnych planów. Może pójdę do Central Parku, skoro i tak nie mogę przejść się na posterunek. Tam praktycznie jesteśmy zwolnieni. –Kiwam głową. Całkowicie zapomniałam o tym fakcie, że cały komisariat sądzi, że ani ja, ani Cabrera, już tam nie pracujemy, a przynajmniej nie w taki sam sposób, co dotychczas. Spoglądam na telefon, który wyświetla mi wiadomość od Ruth, że już czekają przy wyjściu z hotelu.

-Muszę się zbierać. Do zobaczenia! –Rzucam i macham mu na pożegnanie. Oddaje tym samym, więc wychodzę z hotelowego pokoju i od razu kieruję się do windy. Śniadanie zjedliśmy w czwórkę w restauracji na parterze. Było bardzo smaczne. Sam postawiłam na tosty z awokado i jajkiem w koszulce. Był to dobry wybór. Wsiadam do windy, która jest pusta. Nie mam ochoty poświęcić całego dnia na szukanie sukni ślubnej. Powoli zaczynam dochodzić do wniosku, że nie muszę mieć pięknej sukienki, a moja lista detali, którą zawarłam w telefonie jest do niczego. Wezmę to, co pierwsze wpadnie mi do ręki. Uprzednio spoglądając na cenę. Tak na wszelki wypadek. Taki mam plan. Potem chce wrócić do hotelu i marzy mi się spacer po mieście, choćby samej.

W czwórkę stoimy przed białym budynkiem, gdzie na samym dole znajdują się automatycznie otwierane drzwi, prowadzące do salonu. Czarny napis Kleinfeld mnie przeraża. Na dwóch wystawach, które są oddzielone od siebie wejściem, stoi po kilka manekinów, ubranych w długie, białe suknie. Po obu stronach na ścianie wiszą szklane latarnie. A ja naprawdę wpadam w panikę, jakbym naprawdę brała ten pieprzony ślub. Wachluję twarz otwartą dłonią. Co się do cholery dzieje? Hailey, która dołączyła do nas kilkanaście minut temu, stoi tuż obok Ruth, która już dwa raz zdążyła ją zagadać na bezcelowe tematy. Parrish stoi z boku i ostatecznie przygląda mi się z zatroskaną miną. To nie tak miało wyglądać, nigdy. Kiedy kilka miesięcy wcześniej, ja z przyjaciółką znalazłyśmy jej, tą jedyną, ona podchodziła do tego z jakimś spokojem, więc czym ja się stresuję? Przecież ten dzień będzie zakończeniem wszystkich moich trosk, związanych z pracą pod przykrywką.

-Nie panikuj. Każda tak ma. –Próbuje mnie pocieszyć. Brie została wysłana w delegację do mnie, gdyż ewidentnie uznały, że coś musi być ze mną nie tak. Mają rację. Nie wiem, co mi się stało, ale myśl o wejściu do środka, nie napawa mnie energią. Wręcz przeciwnie: Tracę ją. Muszę się w końcu wziąć w garść. Nie mogę z siebie robić pośmiewiska. Sam Randy tam na nas czeka, a ja nas zatrzymuję przed salonem, aby polemizować nad swoimi życiowymi wyborami sama ze sobą. Odganiam włosy z twarzy i kiwam głową, dając tym samym znak, że jestem gotowa i możemy wchodzić. Nawet pomimo tego, że w środku cała się trzęsę ze stresu i strachu przed samą sobą. Po wejściu do środka, oczy oślepione są przez białe światło, nie wspominając już o długich rzędach wieszaków z sukniami ślubnymi. Mam niesamowitą ochotę zawrócić, jednak szybko rezygnuję, kiedy naprzeciw nas wychodzi Randy Fenoli, szeroko uśmiechnięty, w idealnie skrojonym, granatowym garniturze. Trudno mi uwierzyć w to, że widzę go na żywo, a nie przez ekran laptopa, czy telewizora. Wita się najpierw z Brie, mocno ją obejmując i przy okazji szepcząc coś do jej ucha. Gdy przystępuje do mnie, ukazuje się jego idealny zgryz i delikatnie całuje moje policzki.

undercoverWhere stories live. Discover now