36

709 52 5
                                    

miłego czytania kochani!
czekam na wszelkie relacje, reakcje z niecierpliwością (:

Łapię za dzbanek postawiony na drewnianej szafeczce tuż przy drzwiach. Trzeźwieję automatycznie. Jest na szczęście pusty i wydaje się idealnie nadawać na broń, którą użyję, jeżeli to naprawdę włamywacz. W takich sytuacjach pluję sobie w brodę, zastanawiając się, gdzie jest moja broń, która zapewne leży gdzieś w sypialni w jednej z szafek. Zaciskam palce na wąskiej części wazonu i cicho skradam się pomiędzy drewnianymi belkami, które piętrzą się aż do samego dachu.

Dwa dni, albo nawet trzy dni temu, Scott Cabrera wyszedł z tego swojego, przeklętego domu, po zostawiając mnie samą, na pastwę losu. To nie tak, że się bałam, ale fakt, że znajduję się w środku lasu, nie dodawało mi poczucia bezpieczeństwa. Słowa, jakimi się pożegnał było krótkie: „Wychodzę". I tak też było, wyszedł, ale już nie wrócił. Oprócz faktu, że nie czułam się bezpiecznie, to czułam coś na kształt zmartwienia, mimo wszystko. W szczególności, kiedy postanowił całkowicie ignorować moje połączenia, nie muszę już wspominać o setkach wysłanych wiadomości, które brzmiały: „Żyjesz?" „Gdzie jesteś?" oraz „Kiedy wrócisz?". Może to głupie, ale ludzkim odczuciem i logicznym, było to, aby poczuć poczucie zmartwienia. Oczywiste jest również to, że nie odpisał na żadną z moich smsów, nawet kiedy okłamałam go, że ktoś czyha pod jego domem. Nic. Zero odzewu z jego strony. Poczułam się w końcu jak idiotka. Kim ja jestem, żeby się o niego zamartwiać? Żoną? Przyjaciółką? Przypadkowo wylądowałam w jego domu i stałam się jego chwilową współlokatorką. Dlatego też, kiedy kolejnego dnia nie było go w domu, postanowiłam się napić. Po prostu, jak człowiek.

Kiedy więc teraz, ktoś próbuje się dobrać do drzwi domu Cabrery po trzech dniach jego obecności, to Scott jest pierwszą osobą, która przychodzi mi na myśl. Tak samo staje się ostatnią, bo w końcu dlaczego by tak agresywnie próbował się wedrzeć do środka, skoro ma swoje klucze? Powoli, kiwając się na obie strony, zbliżając się głównego wejścia, czekam aż niespodziewany gość wedrze się do środka. Zaciskam mocno szyjkę wazonu, sądząc że będzie mi niesamowicie przydatny. Kryję się w cieniu, widząc jak drzwi ustępują i wpuszczają delikatne światło, pochodzące z lamp, postawionych przy wejściu po obu stronach. Jest już po północy, co tylko dodaje mi nieco strachu oraz adrenaliny. Najpierw obserwuję jak w progu pojawiają się ciężkie, czarne buty. Następnie za bok drzwi łapie czyjaś dłoń. Słyszę głośne oddychanie. W końcu widzę plecy i w tym momencie rozumiem, że to idealny moment, aby zaatakować. Uderzam osobnika w tył głowy. Wazon się rozpada, a mężczyzna pada na ziemię. Odsuwam się kilka kroków do tyłu i zaświecam światło w momencie, gdy kolejna osoba przekracza próg. Na podłodze, z zamkniętymi oczami leży Cabrera, a w drzwiach stoi drugi Cabrera, tyle że młodszy. Patrzymy na siebie w szoku. Automatycznie owijam się swetrem, czując zimny wiatr, dochodzący z zewnątrz.

-Co ty tu robisz? -Pytamy siebie nawzajem w tym samym czasie, ze zdezorientowanymi minami. Marszczę brwi.

-Nie powinieneś być w Japonii? -Pytam go, pamiętając, że z okazji urodzin Iridessy mieli wyjechać do kraju kwitnącej wiśni.

-Nie powinnaś być w Boce? -Zadaje mi pytanie. Mrugam oczami, zdziwiona. Czyli Scott nie powiedział mu, że pomieszkuję tutaj chwilowo, odkąd postanowił sobie, że wypisanie mnie ze szpitala to jest najlepszy pomysł, jaki istnieje. -To dlatego mamy więcej burgerów? -Marszczy brwi. -Ej, Scott- -Zamyka się w ostatnim momencie, gdy widzi jak jego brat leży na podłodze. Spuszcza głowę w dół, trzymając w lewej dłoni papierowe opakowania z McDonald's. Wraca do mnie wzrokiem.

-Pomóż mi. Myślałam, że to jakiś włamywacz. -Mruczę, zginając się w pół, aby móc złapać Scotta za rękę i zacząć ciągnąć go w stronę kanapy. O mało nie wyrzucam z siebie zawartości żołądka. -No rusz się. Nie jestem w stanie go sama podnieść. -Burczę do niego. Szybko odstawia jedzenie na najbliższą szafkę i podchodzi do mnie, aby podnieść do góry swojego brata. Z ciągnącymi nogami starszego Cabrery oraz ze mną, która nieudacznie próbuje asekurować tą niepewną przechadzkę, w końcu Scott trafia na sofę w salonie. Siadam na fotelu naprzeciwko Andera, który przyniósł sobie jedzenie i zaczyna je pałaszować.

undercoverDove le storie prendono vita. Scoprilo ora