25

828 49 64
                                    

trochę chaotyczny, ale to typowa energia dorson

i tradycyjnie, zapraszam do aktywnego komentowania

miłego czytania (:

Cabrera pakuje mnie na siedzenie pasażera w samochodzie, którym przyjechałam wcześniej i w pośpiechu zapina mój pas. Cicho syczę, kiedy szyją odbijam się o zagłówek fotelu. Cholera jasna. Kurczę się na swoim miejscu, skłaniając swój tułów do przodu. Brunet sadza się na siedzeniu kierowcy i spogląda na mnie zdezorientowany.

-Będziesz rzygać? –Pyta po prostu, a ja mam ochotę zaśmiać mu się w twarz. Jasne, to oczywiście jedyne o czym marzę: Aby wymiotować. W zaistniałej sytuacji, czy to miałoby jakikolwiek sens? Spoglądam na niego zirytowana. Mam dość tego wieczoru, jego, siebie, wszystkiego. –Już, nie odzywam się. –Unosi ręce do góry i w końcu odpala samochód, aby zjechać z chodnika i ruszyć do Supermarketu, od którego dzieli nas może dziesięć minut. Czuję jak po moich plecach przebiega dreszcz. Prostuję się na chwilę, aby krew dotarła do mojej głowy i w tym czasie patrzę na Cabrerę, który ewidentnie próbuje jakieś nowe skróty, aby dostać się na miejsce. Zatrzymuje się w końcu na sygnalizacji świetlnej i odwraca głowę w moją stronę. Żwawo rozglądam się na prawo i lewo, aby znaleźć swoją komórkę. Nie ma jej. Wracam wzrokiem na Scotta.

-Oddaj telefon. –Wymuszam z siebie, mrużąc oczy. Nie jestem do końca pewna, co tak właściwie się dzieje ze mną. Czuję się silna, ale po chwili tracę całą energię i mam wrażenie, że zasnę, po czym czuję jakbym mogła biegać. I jeszcze te głupie dreszcze, które są wywołane stresem, na pewno. Patrzy na ulicę.

-Nie. Chcesz zadzwonić do Hailey, która jest prawdopodobnie w szpitalu, a sama dopiero przeżyłaś- Nie wiem dokładnie co takiego. Co tam się działo? –Wraca do mnie. Niespodziewanie, swoją dłoń delikatnie kładzie na moim, obitym policzku i delikatnie przeciera po nim kciukiem. Jestem zdezorientowana. Ta dziwna, długa chwila trwa do momentu, gdy nie słyszymy za sobą klaksonu i nasz samochód w końcu się rusza.

Nie odzywam się. Całkowicie straciłam poczucie tematu i nawet nie myślę o tym, aby jakikolwiek zacząć. Na zewnątrz robi się coraz to ciemniej. Słońce już zginęło za horyzontem, pozostawiając po sobie jedyną szare smugi światła, które towarzyszą nam przy ostatnich tchnieniach tego dnia. Cabrera nie odzywa się również. Jest mi to na rękę. Mogę się skupić na rozprzestrzeniającym się pieczeniu. Cisza jednak nie jest zbyt klimatyczna, dlatego na ostatnie sześć minut jazdy samochodem, sięgam, aby włączyć radio. Florydzka stacja serwuje właśnie refren do wiecznego YMCA. Jak na złość, nawet nie mam ochoty zanucić tej piosenki. Głośno wzdycham, widząc jak wjeżdżamy na parking Supermarketu. The village people nawet nie zdążają skończyć śpiewać, Scott staje na swoim typowym miejscu i muzyka milknie. Odpina swój pas, przy okazji zahaczając o mój i dzięki temu zsuwam go ze swojego ciała. Cicho wzdycham. Nie jestem na nic gotowa, ale wiem, że powinnam być. Nie wiem, co się dzieje, ale mina Lucasa wyglądała niezadawalająco. Głośno prycham. Wciąż nie dowiedziałam się, dlaczego Cabrera to właśnie do niego zadzwonił. Chcę z nim stoczyć rozmowę na ten temat. Znowu. Odwracam się w lewo, ale widzę jedynie, jak wysiada z samochodu. Cholera, mam już spóźnione myślenie. Nie mija mi nawet sekunda, a drzwi od mojej strony się otwierają, a Scott wyciąga do mnie ręce. Kręcę głową i odpycham je od siebie.

-Potrafię chodzić. –Komentuję i powoli wysiadam z samochodu. Mój kark w odbiciu z powietrzem, a raczej wiatrem, tylko mocniej piecze. –Nie masz jakiegoś szalika? –Dopytuję się. –Wywraca oczami i zamyka za mną samochód, po czym naciska przycisk na pilocie i słychać typowy dźwięk.

undercoverWhere stories live. Discover now