17 | Dlaczego (nie)pomagasz mi zasnąć?

Start from the beginning
                                    

Rzeczywistość zderzyła się ze mną. Usiadałam, odgarniając splątane loki z twarzy. Obejrzałam swoje kończyny, upewniłam się, że wszystkie części nocnej garderoby są na swoim miejscu i odetchnęłam. Nie widziałam na ciele śladów wskazujących na jakąkolwiek ingerencję Harrisona.
Zerknęłam na zegar, wskazujący prawie piątą. Mój współlokator lubił wcześnie wstawać. Zmarszczyłam brwi, próbując myśleć jak psychopata o świcie.
Je śniadanie? Sprząta? A może chowa zwłoki?

Zaczęłam nasłuchiwać odgłosów domu. Nie udało mi się wychwycić nic szczególnego. Tylko okno zaskrzypiało dwa razy, kołysząc się w rytm chłodnej bryzy, choć wcześniej nie było otwarte. Zainteresowało mnie to, więc podeszłam, żeby sprawdzić, czy ewentualnie mój oprawca nie odebrał sobie życia. Wszystko stałoby się łatwiejsze. Obaliłam hipotezę wychylając się lekko, na tyle, na ile pozwoliła mi niewidoczna ściana. Nie dostrzegłam nic szczególnego.

Ptaki jak co dzień żegnały noc swym śpiewem. Drzewa stały na swoim miejscu, jedynie poruszając gałęziami jak rękoma, tańcząc agresywne tango z wiatrem. Oliwkowe liście na drzewach kwitły tak samo jak wczoraj, a w obliczu wschodzącego słońca, mieniły się jak najdroższe diamenty.

Przyroda nie była świadoma co wydarzyło się tej nocy.

Poszłam do kuchni, gdzie śniadanie już na mnie czekało. Czekał i on. Na stole rozłożone były jakieś dokumenty, kartki z notatkami, książki, zdjęcia jakiś starszych mężczyzn i długi wisiorek Dave'a. Albo mojego taty...

Wyminęłam główkującego Harrisona w ciszy, żeby go nie rozpraszać. Niepotrzebnie. W jego oczach wyszłam na niegrzeczną.

- Rodzice nie zdążyli nauczyć cię kultury? – Złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie. Siedział, a ja stałam między jego nogami. Utrzymałam równowagę tylko dlatego, że chwyciłam się jego ramienia. Natychmiast odjęłam rękę, a on objął mnie w talii. – Tak trudno się przywitać? Umiesz chociaż powiedzieć dzień dobry?

- Nie chciałam ci przeszkadzać – broniłam się, niepewna siebie.

- Gdybym nie wiedział, że mówisz prawdę, nie uwierzyłbym. Siadaj i jedz.

Skąd wiedział, że nie kłamałam?

Usiadłam, pozostawiając między nami puste miejsce, bo im większa odległość, tym lepiej się czułam.

Minęły dwie minuty. Zdążyłam przeżuć dwa pierwsze kęsy. Dave przejrzał dwie strony książki. I pojawił się Terence. Nie dbał o przywitanie, tak samo jak ja. Jedynie popatrzył na nas i dosiadł się do Harrisona.

Przyznaję, że zaczęłam dość mocno ociągać się z jedzeniem, żeby przysłuchać się rozmowie.

- Czemu zawdzięczam tę wizytę? – zapytał blondyn.

Już się pogodzili? Ostatnio (czyli w kasynie) nie byli do siebie przychylnie nastawieni.

- Przyszedłem odebrać swoją nagrodę... – chodziło o mnie. Domyśliłam się, kiedy oboje na mnie popatrzyli. Na twarz wpełzł im uśmiech godny mistrzów złośliwości. Pamiętałam, że byłam nagrodą za karciany pojedynek, ale coś mi się nie zgadzało. Przecież zwycięzcą był Dave, a nie Terence...

- Może i twoją nagrodę, ale moją własność – w trybie natychmiastowym zaznaczył mój ochroniarz.

Terence zareagował cichym prychnięciem.

- A kto załatwił ci wygraną?

I wszystko jasne. Wyjaśniła się tajemnica nagłej wygranej Harrisona w kasynie.

Dave wzniósł oczy do nieba.

- Nie masz innych tematów? – warknął. - Lepiej powiedz, gdzie byliście wczoraj i po co?

Wywiad środowiskowy czas zacząć. Dave mógłby być dziennikarzem. Nic nie mogło umknąć jego uwadze. Chciał nie tylko wszystko wiedzieć, ale i kontrolować.

- Nad wodospadem. Pogłębialiśmy znajomość – wybrnął Terence.

Wydawało mi się, że kryło się pod tym jakieś drugie dno. Obym się myliła.

- Dowiedziałeś się czegoś? – zmarszczył brwi, dalej lustrując tekst. Zaznaczył coś długopisem w książce.

- Nie to co chciałem.

- Nikt nie mówił, że będzie łatwo.

- A ty kiedy weźmiesz się do roboty? – zaatakował Terence. Należał mu się szacunek, za to, że ma odwagę ponaglać Harrisona. No... ja bym się bała.

- Kiedy będę miał ochotę. – Zmierzyli się nieprzychylnym spojrzeniem.

Cisza zawtórowała, więc postanowiłam się ewakuować.

Odniosłam naczynia do zlewu i nawet pozmywałam.

Teraz tylko przemknąć obok Dave'a...

- Dokąd?

„Szukać spokoju" chciałam mu odpowiedzieć, ale mogłabym tego pożałować.

- Do... łazienki.

No chyba miałam prawo zaspokajać swoje potrzeby fizjologiczne? Stwierdziłam, że to najlepsze co mogłam wymyślić. Zbył mnie machnięciem ręki.

Wygrałam.

Tak naprawdę udałam się do sypialni, gdzie mogłam przez okno obserwować teren i wyczekiwać pomocy. Podeszłam bliżej zainteresowana kobietą wychodzącą z domu Jace'a.

Evelyn.

Posłusznie szła za swoim ochroniarzem.

Przybita.

Wyprana z emocji.

Pozbawiona energii i chęci do życia.

Splątane włosy utraciły blask, ubranie było podarte i przemoczone, a butów nie miała wcale.

Co jej się stało?! Kto doprowadził ją do takiego stanu?!

Gdzie w tym wszystkim był Jace i czemu na to pozwolił?!

Zastukałam w okno, ale Ev nawet się nie obejrzała. Chciałam krzyczeć, ale tylko zwróciłam bym na siebie uwagę Dave. Tego nie chciałam.

Byłam przerażona i mocno niedoinformowana. Powinnam działać; powinnam jej pomóc, ale każdy pomysł, który przychodził mi na myśl był tym najgorszym.

Evelyn zniknęła mi z oczu, zostawiając mnie w stanie konsternacji, piszącą dla niej całą masę czarnych scenariuszy. Nawet tych znacznie bardziej ciemnych od czerni.

On your side [18+]Where stories live. Discover now