Rozdział 25 cz 1.

1.6K 126 17
                                    

- Jest piękny. - Zachwycałem się moim urodzinowym prezentem. Nie wiem jak Julia zdobyła pozwolenie na wierzchowca, ale był zachwycający. - Dziękuję kochanie. - Przytuliłem ją do swojego boku, obdarzając czułym pocałunkiem. Szkoła ruszyła kilka lat temu, moja Angel i jej mąż odnaleźli się w tej pracy idealnie. Ja mogłem spocząć na laurach, pracując jedynie na gospodarstwie. Mój samobieżny traktorek odniósł wielki sukces, mogłem śmiało powiedzieć, że byłem milionerem. Stać mnie było na to, żeby kupić sobie gospodarstwo gdzie indziej. Ale my wszyscy kochaliśmy to miejsce i wolność jaką nam dało. Misha prowadził firmę wytwarzającą moją maszynę. Oboje z Julią oddaliśmy stery w młode ręce ciesząc się emeryturą. Tak nam się przynajmniej zdawało. Lub to mi się zdawało. Po uroczystej kolacji, z okazji naszej dwudziestej piątej rocznicy ślubu, oboje odbieraliśmy i odpisywaliśmy na gratulacyjne listy od naszych bliższych i dalszych znajomych. I wtedy to dostałem. Z szokiem patrzyłem na potwierdzenie mojej kandydatury do Rady Zarządów Parków. Co to kurwa ma znaczyć? Buba kręcił się nerwowo w kuchni. Mina też wyglądała na spiętą, tylko Julia spokojnie klikała w komputerze.

- Buba. - Ryknąłem wściekły. - Co ty kurwa znowu odpierdoliłeś? - Julia zaszokowana moim krzykiem podniosła głowę.

- Kochanie co się dzieje? - Zapytała cicho.

- Okazało się, że startuję w wyborach do Rady Parków. - Warknąłem. Kurwa byłem wściekły. Proponowano mi to już od kilku lat, a ja odmawiałem. Uważałem, że się do tego nie nadaję. Najwyraźniej mój cioteczny braciszek uznał inaczej. Wtoczył swoje cielsko do salonu spoglądając na mnie pokornie. Oto winny człowiek. Ta pełna pokory postawa, te rozbiegane oczka. Kapelusz ściskany w dłoniach wielkości bochna chleba, który wypiekała moja Julia. - Buba. - Warknąłem, okazując jawne niezadowolenie.

- Powinieneś startować. - Rzucił cicho. - Dałeś sobie radę z komisjami senackimi. Masz gadane, nasza farma jest tak zadbana jak żadna inna, Rule kurwa my mamy własną szkołę. Czy ty wiesz jakie to osiągnięcie? A wiesz, że mamy zapisy pięć lat do przodu zajęte? Tu praca praktycznie wykonuje się sama, możesz pomóc innym. Rule. Oni chcą, żebyś startował do senatu później. - Wymamrotał.

- Co kurwa? Komuś chyba pojebało się w głowie. - Rzuciłem mało subtelnie. - Co ja niby mam wspólnego z jakąkolwiek władzą? Ja zajmuję się walką z nią od lat, a ty chcesz mnie upchnąć w stanowisko, które znienawidzę. - Byłem wściekły. Buba westchnął i usiadł na przeciwko mnie. Nadal dobrze wyglądał, ciężka praca i świeże powietrze sprawiło, że starzał się ładnie. Odłożył kapelusz, składając dłonie razem. Potem spojrzał mi w oczy.

- W zeszłym roku nasz sąsiad Piter, ten, który zbankrutował składał podania o pozwolenie na użycie maszyny paczkującej zioła. Była ekologiczna, przecież wiadomo, że na ziołach nie ma wiele zarobku. Władował w nią całą kasę, tak samo jak w nalewaki do produkcji olejków eterycznych. Nie dali mu pozwolenia. Tak bez powodu. Ta komisja to zbiór ludzi z miasta, którym się wydaje, że wiedzą jak się powinno żyć na wsi. Biorą pensyjkę i zadowoleni z siebie klepią odrzucenia wszelkich projektów. U nas jeszcze nie jest tak tragicznie jak w innych parkach. Tam dopiero bywa źle. Ludzie odchodzą a teren stoi pusty. - Słuchałem uważnie, tego co ma mi do powiedzenia. - Ci ludzie potrzebują kogoś uczciwego, kto zna się na takim życiu, na naszych realiach. Ty się znasz, masz szacunek mieszkających tu ludzi, ale i tych pajaców w komisji. Sukces jaki osiągnąłeś, za tym przemawia. No i masz fajną facjatę. - Dodał szczerząc do mnie garnitur zębów. Kiedy zacząłem się podnosić, żeby mu strzelić w łeb, wyrwał z kanapy jak procy. Opadłem tyłkiem na fotel, zastanawiając się w ciszy. Co tu kurwa z tym cyrkiem zrobić? Drobna dłoń Juli objęła moje palce.

- Wiedziałaś? - Zapytałem cicho. Jej ciemne oczy patrzyły spokojnie.

- Nie, Buba ostatnio był nerwowy. Zastanawiałam się czemu, teraz znam odpowiedź. Bawił się w intrygi. Zresztą chyba nie tylko on, bo ostatnio wieczorami odwiedza go wielu ludzi, chyba sam nie wpadł na ten pomysł. - Kliknęła na stronę internetową naszego parku i po chwili zachichotała.

- Wygląda na to, że wygrałeś pierwszy etap, teraz wystosowano twoją kandydaturę do głównego zarządu. Buba, naprawdę narozrabiał. - Podeszła do mnie siadając mi na kolanach. Nadal była drobna, jej jasne włosy miały siwe pasemka, a wokół oczu miała drobną sieć zmarszczek. Dwadzieścia pięć lat razem, dorosłe dzieci, wnuki. Czas płynął teraz leniwie, wszystko było takie poukładane, tak bezproblemowe i nie stanowiło żadnych wyzwań. Może jednak ten ruch, nie byłby zły. Pomoc innym, tym którym wiodło się gorzej. Przecież odnieśliśmy wielki sukces, mogłem się tym podzielić z innymi. Julia się uśmiechnęła, jakby znała moje myśli.

- Czyli zaczynamy od nowa. - Zachichotała. - To dobrze, nasze dzieci sobie poradzą z gospodarstwem. Buba i jego rodzina im pomoże. A my możemy pomóc innym. Wiesz, tu się zrobiło tak bezproblemowo. A my nie umiemy żyć bez wyzwań. Eva ma męża, dziecko w drodze. Misha ma firmę i swoją kobietę. A Richard idzie na studia. Praca tu toczy się sama, każdy zna swoje miejsce w trybiku. Wyszkoliliśmy ich wszystkich. Tak zastanawiałam się ostatnio, czy nie przepisać tego wszystkiego dzieciom i nie zrobić jak Marco. Znaleźć swoje miejsce spokoju na starość. - Dokończyła spokojnym głosem. Marco zmarł już lata temu, miał prawie sto lat. On pamiętał tak wiele pokoleń. Ostatni z wielkich Kellerów. Westchnąłem ciężko.

- Gdzie mieszka ten cały kurwa zarząd?- Zapytałem. - Tylko nie mów, że w jakimś mieście. Ostatnio jak byłem w stolicy, musiałem chodzić w masce przeciw pyłowej. Smród i nic więcej.

- Na szczęście w okolicach parku River w Teksasie. - Zaśmiałem się. Teksas jest suchy jak pieprz, ale przynajmniej czysty odkąd zabroniono odwiertów.
- Czyli nadal będę mógł mieć swój kapelusz i nie wyróżniać się w tłumie. - Pogłaskała mnie po klatce piersiowej. Czule się do mnie tuląc.

- Tak cowboyu nadal będziesz mógł być sobą. Niedługo Boże narodzenie, ostatnie tu. - Uśmiechnąłem się. Byliśmy dziwnymi rodzicami, po stresie z małżeństwem Angel nauczyliśmy się dawać dzieciom przestrzeń. To było konieczne, one miały prawo żyć po swojemu. Eva mieszkała na górze i widywaliśmy ją przy posiłkach, tak jak wszystkich, ale nie wtrącaliśmy się do niczego. Przyjaźniliśmy się z naszymi dziećmi, zawsze wiedziały, że mogą na nas liczyć, ale nigdy nie dokonywaliśmy za nie wyboru.

- Przepiszemy to wedle ich woli, sami wybiorą to czym będą zarządzać i ruszymy w kolejną przyszłość. - Zastanowiłem się chwile uśmiechając się do niej. - Co powiesz na nowe podejście do kwestii pomocy? Może będziemy jeździć po parkach wizytując i pomagając. Oni tego nie robią, ten zarząd. Bo w sumie nie mają wiedzy o tym co tam można dokonać. My mamy. Możemy dać wiele ludziom. - Uśmiechnęła się zachwycona, ona kochała nowe wyzwania.

- O tak. To trzeba zmienić. - Uśmiechnęła się klaszcząc w dłonie. Moja torpeda, nic się nie zmieniła. Ale i po co. Była idealna taka jaka była. - Rule, będzie wspaniale.

- Tak kochanie, będzie.

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.
RULE. SAGA : TAK ZWYCZAJNIE TOM V.  Zakończone.√Where stories live. Discover now