Rozdział 17 cz 2.

1.9K 179 33
                                    

Nadchodziło Boże Narodzenie, mój świat wokół był zatopiony w bieli. Niedawne miesiące łatwe wcale nie były. Ciężko wszyscy pracowaliśmy. Ale były z tego powodu też sukcesy. Nasze dwie stodoły były pełne zapasów jedzenia dla zwierząt, w trzeciej trzymaliśmy kukurydzę i karmę dla kur. I kota, bo myszy zaczęły ucztować. Czasami szło nam zbyt dobrze, króliki tak się rozmnożyły, że mieliśmy ponad dwieście sztuk. I stanęliśmy przed trudną decyzją. Co z tym fantem zrobić. Gdybyśmy pozwolili im niekontrolowanie się rozmnażać, zjadły by nam farmę. A nas puściły z torbami. Nie byłem zwolennikiem mordów na moich zwierzętach, ale też lubiłem mięso. A to było bezpłatne. Buba omal się nie popłakał. Na stwierdzenie, że połowa ponad stadka skończy w zamrażarce. Pięćdziesiąt zamierzałem podzielić dla mojej rodziny, która mniej dobrze od nas sobie radziła.  Albo tylko pracowała za kasę. Pozostać miała ta pierwsza czterdziestka moja i Buby. Patrzyłem na oddzielone sztuki, zastanawiając się jak się kurwa za to zabrać. Wybawił mnie tata. On i moi stateczni starsi krewni, zawitali na podwórze.

- Ładuj je na ciężarówkę, i te koziołki które są już za duże by być z matkami. W mieście jest rzeźnik. W zamian za oddanie nam czystego mięsa chce skóry i po sztuce dla siebie. Jutro je odbierzesz. Pyta czy chcesz podroby. - Tata patrzył na mnie. Ja odwróciłem się w stronę domu. Krzycząc donośnie.

- Julia. - Moja kobieta wypadła za chwilę na werandę. - Nie będę musiał ich zabijać, tata załatwił rzeźnika. Pyta czy chcemy podroby. - Moja żona chwilę pomyślała.

- Tak weź je, pasztet zrobimy. Będzie idealny na prezenty dla rodziny. - Julia, pracowała ale i była najbardziej zaradną osobą na świecie. Tu nic nie miało prawa się zmarnować. Nauczyła się piec chleb, umiała zrobić każdą sztukę mięsa. Czasami przywoziłem jej pół krowy w kawałku, a ona mi bez problemu wykorzystywała wszystko. Nikt z nas nigdy nie chodził głodny.

- Z koźliny też? - Pokiwała głową, podchodząc do mojego ojca.

- Jak się masz tato? Jak radzą sobie nasze kobiety? Mieliście zebranie? A jak te z Domu Furii? - Zadawała mu pytania, jednocześnie go ściskając. Przywitała się z resztą moich wujków, pytając co u nich. Czy potrzebują pomocy? Za to ją kochałem każdego dnia bardziej. Nie raz dzieliła się tym co zrobiła, tym czego się nauczyła sama. Moje kuzynki często wpadały do nas, ucząc się od niej jak gospodarować wszystkim co miały. Od odzieży, po żywność. Często odbierała rano telefon, bo mleko się skwasiło u tego kto zatrzymał kozy, albo z pytaniami jak ona te masło robi. Bo nawet to potrafiła. Obie z Miną były nie do pobicia. Uparły się, żeby z naszego małego rancha zrobić potężną firmę rodzinną. Już sprzedawały tego sporo, od dżemów, po twarogi i jogurty. Pracowały nad twardymi serami, i to urozmaicało nasz jadłospis. Byliśmy praktycznie samowystarczalni. Na jesieni ścięły zioła susząc je, więc przypraw w naszej kuchni była masa. Kupowaliśmy jedynie tylko miód, kawę, mąkę, sól, pieprz i ryż. To stanowczo niewiele. Gotowaliśmy obiady dla nas wszystkich tutaj, tata i Gia z nami jadali codziennie, tak samo jak Buba i Mina. Stanowiliśmy zgraną kochającą się gromadkę. Wszystkie problemy przy naszym obiedzie omawialiśmy, szukaliśmy razem rozwiązań. Tata gdy miał czas pomagał nam przy zwierzętach. Toczyło się to wszystko sprawnie i bez problemów. Praca mimo, że ciężka dawała nam satysfakcję i radość. Nasze konto bankowe też się miało dobrze. Kasa przyrastała zaskakująco szybko. Niedawno, podzieliliśmy ją na połowę, zostawiając część na wiosenne inwestycje. A drugą połowę rozdzieliliśmy na trzy części zasilając budżety rodzinne, bo każdy z nas potrzebował nowych rzeczy. Dzieci ciepłych butów, Mina odzieży ciążowej. Była już po półmetku. Wszyscy mieliśmy prawo, do tej drobnej radości, jaką daje zakupienie czegoś nowego. Buba z wujami załadowali zwierzęta na ciężarówkę. Szkoda mi było tego naszego Buby. Cierpiał, kochał zwierzęta i nie miał ochoty ich zabijać. Ale był realistą, musieliśmy to zrobić. Dokonać selekcji a pozostałe zwierzaki utrzymać w dobrym zdrowiu. Zostawiliśmy kozie dziewczynki jak nazywał je Buba, na to by stały się kiedyś matkami. Ale chłopców musieliśmy się pozbyć, bo mieszanie stada w swoim obrębie nie miało sensu, zaszkodziło by to naszemu stadu. Czterdzieści głodnych pyszczków to i tak dużo. Bo przeciętnie koza miała parkę. Po pierwszym takim porodzie z szokiem doczytałem, że to norma. A pozwoliliśmy im się rozmnażać bez kontroli, jak tak dalej pójdzie za rok będziemy mieć ich setkę. Samca wymieniliśmy z inną rodziną. Ten był spokojny. Na jesieni będziemy mieć kolejne maluchy. Zamyślony, nie słuchałem rozmów wokół. Musiałem planować na przód. Ciężarówka ruszyła. Julia podeszła przytulając się do mnie.

- Wszystko z tobą dobrze? - Zapytała cicho. Pocałowałem jej czoło, po chwili przytulając ją do siebie mocno.

- Tak kochanie. Planowałem z wyprzedzeniem, za chwile nadejdzie wiosna. - Roześmiała się z moich słów.

- Robi się z ciebie rasowy ranczer. - Powiedziała do mnie.

- Za tydzień Święta, nasze pierwsze tu. Mięso powisi dzisiaj tam w chłodni, to jutro pomogę ci je ogarnąć. Co planujesz? - Uśmiechnęła się zachwycona. Lubiłem to jej dawać, nigdy nie uciekałem od prac domowych, gdy miałem wolną chwilę tak samo chwytałem za nóż i razem z nią dzieliłem mięso, czy oprawiałem ryby. Nie bałem się powiesić prania gdy była zajęta pracą dla Treya, zachęcałem Bubę, aby tak samo wspierał swoją połowicę. Tłumacząc mu z żartem, że seks jest kurwa lepszy, gdy jest mniej zmęczona i zadowolona z męża. - Zamrozimy, zrobimy pasztety w konserwy i słoiki. Koźlinę zapeklujemy z przyprawami i też zrobię je w słoje. Dobrze mieć zapasy. - Teraz ja się zacząłem śmiać. Nasze zamrażalki pękały w szwach. Musiałem kupić niedawno kolejną, i większe ogniwa. W piwnicy na zewnątrz mieliśmy masę przetworów, kilkanaście koszy warzyw. Ryby w słoikach, z naszego stawu, a nawet pieczarki z naszych łąk. Kiedyś wróciłem z sianokosów i zastałem trzy dziesięciolitrowe galony octu. Potem powiedziała mi, że gdy staw zamarznie to ryby się zaduszą, trzeba je odłowić. I tak zrobiliśmy. Przetworzyła każdą nawet najmniejszą sztukę. Parę, razy usiłowano nas okraść. Dog zawsze przeganiał ich skutecznie, nieźle szarpiąc za tyłki. Następnego dnia po tym jak znalazłem ślady krwi na śniegu, Julia wystawiła skrzynkę przetworów przed piwnicę, z kartką poproś, pomogę jeśli dam radę. Skrzynka zniknęła, a na jej miejscu była kartka dziękuję. Długo nie wiedzieliśmy kto, tak postąpił. Kilka dni temu, młody chłopak zapukał do naszych drzwi. Miał może z osiemnaście lat. Chudy był, jak szkapa i trzymał za rękę malutką dziewczynkę. Uciekli z miasta od swojego dręczącego go ojca. W tym roku, to z nami zjedzą swoją wigilijną kolację. Tata dał im pokój w swoim domu. A Gia miała nową radość z życia. Colin, zamierzał wstąpić do armii. Chciał ją tu zostawić. Ale jak mieliśmy zdobyć na nią papiery? Zatrzymać cudze dziecko, tak po prostu i ukryć je to przestępstwo. Jedyna osoba jaka mogła nas uratować z tym to Trey. I jego banda prawników. Na razie żyliśmy z tym tak z dnia na dzień. Ważne, że byli nakarmieni i mieli ciepło. Reszta się jakoś rozwiąże. Z czasem.

Jak wrażenia? Zbyt barbarzyńskie? Czy nie? :) Czy realia są ok? Liczę, że poznam Wasze zdanie :) Buziaki

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Jak wrażenia? Zbyt barbarzyńskie? Czy nie? :) Czy realia są ok? Liczę, że poznam Wasze zdanie :) Buziaki.

ps. 15 000 odsłon prawie :) Tego się nie spodziewałam :) Fajnie. Dziękuję  :-* 

RULE. SAGA : TAK ZWYCZAJNIE TOM V.  Zakończone.√Where stories live. Discover now