Rozdział 23 cz 2.

1.8K 139 25
                                    

Hawaje były piękne. Moja kochana rodzinka, po moim ataku serca spakowała mnie i Julię i wysłała ekspresem do Treya. Mój kuzynek nie zamierzał mi odpuścić. Nawarczał na mnie jak nigdy, osobiście po nas przyleciał, wysadził nas na maleńkiej wysepce z pięknym domem. Dom ten wynajmował za grube pieniądze bogaczom, gdy uciekali od życia. Lata temu Marco kupił go dla swojej żony. Ciężko chorowała i potrzebowała odpoczynku i ciepła. Ale była takim samym uparciuchem jak ja. Nie uznawała odpoczynku, więc Marco porwał ją i obudziła się na tej wysepce razem z nim obok. Spędzili tu rok, jedzenie i leki zrzucano im z helikoptera. Co się tu działo w tym czasie nikt nie wie, ale po roku ich związek był tak trwały, że nie rozstawali się ze sobą nawet na jeden dzień. Buba dał mi niezłą lekcję, zanim odjechałem w siną dal. Znałem jego wrażliwość. Był wielkim kochanym misiem, który był do mnie szczególnie przywiązany.

- Naucz się ufać nam Rule, to też nasz dom. Wszyscy o niego zadbamy. Odpocznij. - Wrzeszczał na mnie potrząsając mną jak szmacianą lalką. Nie zdawał sobie sprawy, ze swojej siły. Gdy w końcu wypuścił mnie ze swoich łap byłem wdzięczny Bogu, że jeszcze oddycham. Miałem miesiąc dla Julii i naszych dzieci. Musiałem się przyzwyczaić do codziennego brania leków. Wolałem staromodne tabletki, niż pompy podskórne, lub dożylne. Codziennie musiałem zapisywać swoje posiłki, swoje ciśnienie, mierzyć cukier. Owszem wiele mogłem zrobić zegarkiem, ale lepiej nie tracić danych, zresztą na papierze łatwiej mi się było zorientować czy następują zmiany. Odpoczynek dobrze nam zrobił, ale ja przecież jestem pracoholikiem. Ten czas poświęciłem dopracowaniu mojego wynalazku. Na takich terenach jak nasze gdzie nie można było używać ciężkich maszyn, a praca była w większości wykonywana ręcznie, potrzebny był delikatny ale wytrzymały sprzęt samobieżny. Marzyłem o kostkarce do siana, czy siewniku do trawy. Kopaczki do warzyw też by się nam przydały. Posłużyłem się kosiarką do trawy jako wzorcem. Julia patrzyła na mnie krzywo, gdy próbowałem pracować.

- Kochanie. - Przymiliłem się do swojej kobiety. - Zrozum, ciśnienie mi skakało od stresu, a nie od pracy. Oboje to wiemy. Nie łatwo mi było się pogodzić z tym, że moi najbliżsi odchodzą. Wiem byli starzy, ale tak bardzo chciałem im przedłużyć życie. - Julia wpatrywała się we mnie spokojnie. Potem podeszła do mnie, siadając mi na kolanach.

- Żyli długo i dobrze. Pewnie gdyby zostali w dawnym miejscu umarli by kilka lat wcześniej. Zadbałeś o nich. Nie możesz powstrzymać śmierci. Nikt nie może, taki jest krąg życia. Byli szczęśliwi w naszym małym świecie. Odpuść sobie ten straszny żal, bo zabiorą cię ze sobą. Jesteś młody, masz lata przed sobą. - Pocałowała mnie czule, tuląc się do mojej klatki piersiowej. - Uwielbiam bicie tego serca, czasami gdy nie mogę spać, ono mi przypomina jak wiele mi dałeś, więc nie odchodź ode mnie z takiego powodu. Bo nie wiem, czy ja to przetrwam. - Wyszeptała. - Kocham nasze wspólne życie, kocham ciebie.

- Obiecuję zero stresu, ja chcę nam ułatwić pracę. Jeżeli uda mi się złożyć dobry prototyp, najlepiej czegoś z wymiennymi częściami, z małymi ogniwami słonecznymi. Będę mógł to przepchnąć w komisji do spraw parków. Potem możemy sprzedać patent, zabezpieczyć nasze dzieci na przyszłość. Kto wie, czy one będą chciały z nami zostać. Misha jest już duży, czas szybko biegnie. Czekają go studia. Ma takie dobre wyniki w nauce. Chcę im dać możliwości, a nam lżejszy los. - Przytuliła mnie bardzo mocno, przekazując mi cały swój strach.

- Boisz się, że nie dasz rady pracować. Prawda? - Popatrzyła mi w oczy. Starając się odczytać, to co przed nią ukrywam. - To o to chodzi. Rule nadciśnienie to nie jest wielki problem, obniżyłeś je. Problemem jest to, że tak bardzo starasz się być głową rodziny, że siebie zabijasz. Musisz to z kimś przegadać. Może z psychologiem, albo z kimś z rodziny. Wiem, że mi nie powiesz prawdy. Kochasz mnie tak bardzo, że usiłujesz mnie nie martwić. Ale odcinasz się, stajesz się samotnym w tłumie kochających cię osób. - Łzy płynęły jej po policzkach. Rozpacz widoczna na jej twarzy omal mnie nie zabiła. - Kocham cię i pragnę z tobą spędzić starość, usiąść na naszej werandzie i patrzeć na zabawę naszych wnuków i prawnuków. Zwalcz to co sobie zakodowałeś. Jesteśmy tu z tobą i dla ciebie. Oddycham dla ciebie, ty oddychaj dla mnie, pozwól mi być twoją kotwicą we mgle. - Błagała. Czułem się jak ostatnia szmata, bo pomimo mojej miłości do niej oddaliłem się od wszystkich. Każdy problem starałem się zamknąć za grubym murem, okazując bliskim wesołość jakiej we mnie nie było. To chyba najgorsza rzecz pod słońcem grać przed ukochanymi. A to robiłem od miesięcy. Byłem w stanie zrozumieć Rory, bo sam zaczynałem się czuć jak wariat. Miałem pierdoloną depresję, byłem rozżalony stratami jakie poniosłem. Bolało mnie to, że modliłem się każdego dnia o kolejne godziny dla moich bliskich i ciągle musiałem ich odprowadzać na miejsce wiecznego spoczynku.

- Odeślij dzieci. - Wychrypiałem pełen emocji, które zaczynały mnie gryźć. Julia wstała bez słowa, dzwoniąc w jednej sekundzie do Marco. Po pół godzinie dzieciaki spakowane odlatywały z wyspy. Ból w piersi się wzmagał. Julia wróciła, podając mi kieliszek wina.

- Jeden nie zaszkodzi. Lekarz ci pozwolił. - Wzięła mnie za rękę prowadząc na werandę. Usiedliśmy bok siebie, trzymając się za ręce. Słychać było tylko delikatny szelest liści palm poruszanych wiatrem. Popatrzyłem na spokojne fale, błyszczące w promieniach zachodzącego słońca. Czy byłem gotowy powiedzieć prawdę? Jak ona się poczuje z tym, że nie jestem tak silny jak się jej wydaje.

- Z każdą stratą, czułem się tak jakby wyciekało ze mnie życie. Każdego dnia, prosiłem Boga o jeszcze jeden, o kolejne kilka godzin. Strata Rory po prostu skumulowała wszystko. Zamykałem się w sobie coraz bardziej, starając się być opoką dla was wszystkich. Ale pojawił się też strach, o was. O ciebie, o nasze dzieci. Organizm zaczął się buntować, czułem się coraz gorzej. Te bóle zaczęły się dobre kilka tygodni wcześniej. Udawałem, że nic mi nie jest. Nie sypiam dobrze. - Wyszeptałem do niej. Ścisnęła moją dłoń. - Czasami, tygodniami spałem po godzinie dziennie zamartwiając się. - Julia westchnęła.

- Potrzebujesz leków? - Zapytała mnie. - Jesteś wykształconym ratownikiem, chciałeś być lekarzem. Czy potrzebujesz leków?

- Nie wiem. Może gdybym się wysypiał było by inaczej. - Wymamrotałem. Uśmiechnęła się do mnie czule.

- Dzisiaj się wyśpisz. - Powiedziała mi spokojnie. Zaskoczony podniosłem wzrok. - Mamy dyspensę na seks. Zamierzam cię tak zmęczyć i dać ci tyle endorfin, że zaśniesz jak aniołek. - Roześmiała się z mojej zaskoczonej miny. Ostatnio niewiele uprawialiśmy seksu. Bóle w klatce piersiowej sprawiły, że odsunąłem się od własnej żony. Pocałowała mnie czule. - Czy to jest dobry plan? - Zapytała mnie mrucząc mi do ucha. - Przywiozłam z sobą parę fajnych kompletów bielizny. - Na same jej słowa stałem się zwarty i gotowy. - Zachichotała cicho. - Ale to za kilka godzin. - Stwierdziła. Co? Jak? Dlaczego? Byliśmy tu sami. Roześmiała się z mojego szoku. Potem wstała zdejmując wierzchnią sukienkę. Śliczne maleńkie bikini w czerwonym kolorze zamigało mi przed oczami, gdy biegła w kierunku fal. No jasna cholera, nie ma kurwa mowy, wstałem ściągając koszulkę i biegnąc za nią, kolejne skrawki garderoby lądowały na piasku.

- O nie ma mowy, moja pani. - Krzyknąłem do niej, będąc już całkiem nagi. - Teraz, a nie za kilka godzin. - Wskoczyłem w ciepłą wodę, goniąc ją bez wysiłku.

Ops! Esta imagem não segue nossas diretrizes de conteúdo. Para continuar a publicação, tente removê-la ou carregar outra.
RULE. SAGA : TAK ZWYCZAJNIE TOM V.  Zakończone.√Onde histórias criam vida. Descubra agora