Rozdział 18 cz 2.

1.9K 169 33
                                    

* Nie wiem jak to robicie, ale mamy 16 200 odsłon, 3000 gwiazdek i 1300 komentarzy. Dziękuję kochani. 😘😘😘♥️♥️♥️

** Media : Park Yellowstone, Jackson Hole - Wyoming.  Mają bizony 😁👍

**************************************************

Wiosna przyniosła nam piękno i ciepło. Nasze stadko pasło się już radośnie, na nowym pastwisku. Nauczyliśmy się oszczędzać ogrodzenie, przestawiając je. Teraz kozy pasły się jakieś trzy kilometry od domu. Cała rodzina Kellerów, pojawiała się na przenosiny. Kończyło się to zazwyczaj, dobrą kolacją na dworze. Zmiana pastwisk była wskazana, aby poprzednie mogły dojść do siebie. Zwierząt było dużo, raz w miesiącu należało przestawiać płoty. Nie stać mnie było na zakupienie takiej ilości siatki, żeby ogrodzić cały nasz teren. Łatwiej było ją zwyczajnie co jakiś czas przenosić, mieliśmy już swoją metodę. Przęsła na śrubach. Julia podpisała umowę z Hotelem Bingo w Vegas, na nasze ekologiczne produkty, co zapewniało nam stabilną przyszłość i stały dochód. Część moich kuzynek u nas pracowało, co ułatwiało nam życie. Praca szła sprawniej, mieliśmy większy przerób, więc zaczęliśmy skupować mleko od rodziny, każda nadwyżka była skrupulatnie do nas dostarczana, a my za nią płaciliśmy. Wszystko to robiliśmy z poszanowaniem praw natury, w naszym małym gospodarstwie nie pojawiły się nowe sprzęty. To praca rąk, dawała nam dochód. Buba z niecierpliwością wyczekiwał narodzin potomka, to już te dni. Mina starała się przyśpieszyć poród, chodząc na długie spacery. Ciąża ją wyczerpała, miała już dość spuchniętych nóg, czy braku widoku swoich stóp gdy stała. Buba zawsze towarzyszył żonie. Teraz oboje poszli na kolejny spacer, a ja zajmowałem się kopaniem nowych grządek pod zioła. Ogródek się rozrósł do niebotycznych rozmiarów, ale te warzywa i zioła, dodawane do naszych serków czy jogurtów podnosiły znacznie dochód. A to oznaczało poszerzenie upraw. Trzy rodziny tu solidnie pracowały, żeby urozmaicać nasze produkty. A szły jak świeże bułeczki. Co drugi dzień odbierała je wielka ciężarówka z granic parku. Czasami byliśmy tak zmęczeni, że nie interesowało nas już nic więcej. Jednak Buba i Mina niewiele mieli czasu na pomoc nam. Cztery dodatkowe osoby, były dobre, ale miały za mało doświadczenia i popełniały na początku błędy. Kosztowne błędy. Tak jak wtedy gdy mleko zamiast podgrzane zostało przegotowane, albo gdy za mocno palono pod garem w którym się ścinał twaróg. Takie rzeczy zdarzały się często, ja i Julia wiecznie musieliśmy pilnować tych prac, albo byliśmy do tyłu z kasą a w domu zostawał towar nie najlepszej jakości. Na prawdę musiałem znaleźć jakiś sposób, na to, żeby to szło jeszcze sprawniej. Bo oboje mieliśmy tylko dwie ręce. A pensje trzeba było płacić. Zamyślony, przewracałem kurzy nawóz, żeby go przekopać i bardziej użyźnić ziemię. Kozi się nie nadawał od razu. Zbieraliśmy to na platformę i przesypywaliśmy chwastami i ziemią licząc, że za rok dwa się przyda. Zadowolony z wykonanej pracy, wbiłem ostatni szpadel, ciesząc się, że za chwilę będę w domu. I napiję się dobrej kawy. Kiedy krzyk Buby, zaalarmował mnie. Biegł zdyszany z łąki. 

- Rule, bierz broń. Ktoś ładuje nasze zwierzęta na ciężarówkę. - Kurwa mać. Ruszyłem biegiem do domu zgarniając z szafy przy drzwiach nasze ogłuszacze. Rzuciłem jeden Bubie, sam kierując się na pastwisko. Buba gonił za mną. Julia nie bacząc na nic wybiegła, ze swoją bronią w ręku. Te zwierzęta były bezcenne, od nich zależało nasze życie. Dość szybko zobaczyłem obcy pojazd, pod naszym płotem. Skurwiele, bezczelnie w biały dzień. Ja wam kurwa pokaże. Buba popędził od zawietrznej, było ich tylko trzech, nas też, nie mieli kurwa szans. 

- Stój skurwysynu. - Ryknąłem z całych płuc. - Łapy w górę albo będziesz tu zdychał. - Zaskoczony typek podniósł głowę znad mojego zwierzęcia. 

- Spokojnie człowieku. - Warknął na mnie. Unosząc dłonie. - Najpierw kurwa sprzedajesz, a potem z bronią lecisz. Co jest z tobą kurwa nie tak? 

- Jakie sprzedajesz? Kto niby? - Warknąłem do niego. Moja rodzina mierzyła do zaskoczonych ludzi. - Podejdź tu. - Ruszył pewnym krokiem. Nadal trzymając łapy w górze. - Nikt z nas, niczego stąd nie sprzedaje. Kto was tu przysłał? 

- Ogłaszałeś się, że pozbywasz się stada. Ja mam blisko pół tysiąca. Twoje na zdjęciu wyglądały zdrowo, stwierdziłem, że nowa krew w stadzie się przyda. Wczoraj przelałem pieniądze, dziwiąc się, że jedynie tyle chciałeś, ale kto wie co kim kieruje. - Wzruszył ramionami. 

- Kurwa człowieku, następnym razem wjedź na podwórko i zapytaj czy ktoś z ciebie osła nie zrobił. - Warknąłem na niego. - Buba wezwij szeryfa. Tak czy tak mamy tu przestępstwo, i zadzwoń po Jamesa i Zoe, oni mają doświadczenie w takich sprawach. Nazwisko. - Warknąłem.

- Zeb McLane. Pewnie, że wezwij szeryfa. Chłopcy ściągną twoje zwierzęta. - Skinął na swoich ludzi. 

- Idziesz z nami McLane. - Popatrzyłem na bok ciężarówki, na rysunek kozy na drzwiach i nazwę jego rancza. Śmierdząca sprawa, bardziej niż kozie łajno. - Buba, przypilnuj ich i zaprowadź do nas gdy skończą. 

- Jasne bracie. - Buba warknął. - Ruszajcie się kurwa dupki, ściągać nasze bydlaki z ciężarówki. - Był przerażający ten nasz Misio, gdy chciał. Co za jebany syf. A tak kurwa dobrze i bez problemów nam szło. Za dobrze chyba. Zanim spokojnym krokiem doszliśmy na nasze podwórze, szeryf wjechał na nie. Po chwili pojawił się James i Zoe. Wuj schudł, brak pracy dawał mu się we znaki. Zoe też kiepsko wyglądała. Kurwa, czemu nikt mi nie powiedział, że kiepsko sobie radzą? Pomógł bym im. Przedstawiłem sobie wszystkich, wyłuszczając problem. James błyskawicznie odnalazł ogłoszenie. Owszem miejsce i nazwa rancha była moja, ale kurwa nazwisko i numer kupca zupełnie mi nie znany. Ktoś zabawił się moim kosztem, a co gorsze miał zdjęcia naszych zwierząt i naszych zabudowań. Jasna pierdolona bladź. Nie byłem kurwa milionerem, ale szło nam super. Za rok dwa, będziemy potęgą. Zamierzałem dokupić dodatkową ziemię, pomóc przy okazji naszym. Bo jak widziałem kiepsko szło niektórym z nich. Kellerowie i nasza przyszywana rodzinka, byliśmy oszczędni z natury. Nikt nie lubił być bez pracy, na łasce oszczędności. Dyskusja i spisywanie zeznań trwała do wieczora, gdy szeryf odjechał zaprosiłem wujostwo na kolację. Miałem plan, który zamierzałem obgadać z żoną i Bubą. Dlatego zostawiliśmy starszych państwo z dziećmi, sami wzięliśmy się za obsługę zwierząt. 

- Widzieliście jak kiepsko wyglądają. - Mruknąłem do nich. Julia westchnęła. Nie mieliśmy czasu na odwiedziny u rodziny. 

- Tak się dzieje bo ich dzieci wyjechały, znalazły pracę i mieszkania w mieście. Im tu zostawili zwierzaki, to dwoje starszych ludzi. Ciężko im. - Niestety nie każdy tu wyrabiał, część młodszego pokolenia poddało się dość szybko, ruszyli za łatwiejszym życiem. Mieli do tego prawo, a emeryci sami szarpali się z rzeczywistością. 

- Pomyślałem, żeby ich zaprosić do mieszkania z nami, weźmiemy ich zwierzęta, dochody podzielimy sprawiedliwie. Przydadzą się nam, bo sami już nie wyrabiamy. Choćby do odbierania i odwożenia zamówień. Pracy biurowej. Kurwa czasem nie wiem w co włożyć ręce. - Rzuciłem gorączkowo. - Niby ich dom jest blisko, ale lepiej, żeby byli na miejscu. Tak jak dzisiaj, gdyby nie Buba, bylibyśmy z ręką w nocniku, bez zwierząt i bez dochodów. Powinniśmy sprawdzić, kto ma ochotę się przyłączyć. Zwłaszcza tych starszych tu, którzy zostali sami. U Buby jest wolny stryszek, u nas też. U taty też. Może nie będzie to nie wiem jak komfortowe, ale nikt nie będzie głodny. Martwię się, że stres i beznadzieja wybije nam rodzinę. - Buba podszedł do mnie ze łzami w oczach przytulając mnie gwałtownie. 

- Buba, moje żebra. - Jęknąłem. Poluzował uścisk. 

- Dobry człowiek. - Wymamrotał zduszonym głosem. Julia miała łzy w oczach.

- Tak kochanie, dajmy im dom i życie. - Powiedziała cicho. 

 

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.
RULE. SAGA : TAK ZWYCZAJNIE TOM V.  Zakończone.√Where stories live. Discover now