Rozdział 22 cz 2.

1.7K 149 37
                                    

Czasem po prostu wiesz, że coś złego nadchodzi. Tak jak ja wiedziałem to tego roku. Był straszny, nie pod względem komfortu życia. Z tym wszystko było idealnie wręcz, interes życia. Moi kochani staruszkowie, jakby wzywani gdzieś z góry zaczęli odchodzić. Najpierw najstarsza z nich Zoe, potem jej kochany mąż James podążył za nią niecały miesiąc później.  Gavin chorował poważnie na serce, tak samo jak Nico. Przeklinałem swój los i swoje przywiązanie do nich. Łatwiej by mi było, gdybym ich nie kochał. Ale każdy z nich był dla mnie bezcenny. W ich domach jadałem kolację nie raz jako dziecko, gdy mój ojciec pracował. To oni dbali bym odrobił lekcje gdy się buntowałem jako nastolatek, zapewniali mi dorywcze prace i przede wszystkim dawali mi swój czas i miłość. Drżałem, przed kolejnym dniem i każdego wieczoru dziękowałem Bogu, że dał mi kolejny dzień z nimi. Ale tej jednej śmierci się nie spodziewałem. Nie Gii, tej najmłodszej z nich. Moja przyszywana matka, kobieta tak piekielnie dobra, że przypominała anioła. Zawsze miła, uśmiechnięta, ciepła ponad wszelką możliwość. Pamiętam śmiechy w mieście, że stara panna złapała przystojniaka. Każdy wsadzał w ich związek swoje cztery grosze. Nie mogli uwierzyć, że tata wybrał taką lebiegę jak nazywali ją moi bracia. Nie po żywiołowej kobiecie jaką była moja matka. Sam kiedyś go o to zapytałem. Spojrzał na mnie z uśmiechem, tak przekornym, że aż dziwnym. 

- Wybrałem ją, bo pokochała was. Kochałem waszą matkę, chociaż była jak dynamit, nie raz oberwałem lecącym przedmiotem. Z taką osobą nie żyje się łatwo. - Miał wtedy takie zamyślone spojrzenie. - A potem spotkałem Gię i poczułem spokój. Może mi nie uwierzysz, ale w tamtym czasie to była wartość bezwzględna. Spotkać kogoś, kto cię bawi. Sprawia, że chcesz z nią usiąść i przegadać każdy temat. Przyjaźń to dobra podstawa związku synu. Ja wiem, co wszyscy gadają za jej plecami. Dla mnie jest piękna i wyjątkowa. A przede wszystkim dba o innych, kocha całym sercem, zawsze mogę na nią liczyć. - Rozmarzony wzrok powędrował mu w kierunku domu. - Wiem, że nie upadnę, bo ona zawsze poda mi dłoń. A po za tym chłopcze, jest nam zajebiście dobrze w łóżku. - Rzucił mi bombę rechocząc w głos. 

- Fuj tato. Usuń tą wizję z mojej głowy. - Warknąłem na niego, śmiejąc się po chwili. 

Wróciłem do teraźniejszości. Julia mnie przytulała. Dzieci jeszcze spały był dopiero świt, Emma znalazła ją wygląda na to, ze zmarła wczoraj wieczorem odpoczywając na kanapie, przed kominkiem. W dłoni trzymała ich album ze ślubu. 

- Rozmawiałem z nią wczoraj, tęskniła za tatą. - Nie wstydziłem się łez jakie płynęły mi z oczu. 

- Bardzo go kochała. Kiedyś poszłam do nich wieczorem, bo potrzebowałam jakiejś rzeczy. Twój tata miał ciężki dzień, przywiózł kogoś tak skrajnie wypranego z uczuć, że sobie z tym nie radził. Najpierw długo go przytulała, a potem wstała i włączyła jakąś bezsensowną muzykę z dawnych lat. Pociągnęła twojego tatę na nogi, wywijając tyłkiem jak zawodowa tancerka. Z początku był niechętny, a potem szaleli we dwoje głośno się śmiejąc. - Uśmiechnąłem się przez łzy. Gia stała się siłą taty. Pojawiła się w czasie kiedy kiepsko sobie radził psychicznie i postawiła go na nogi. - Musimy wezwać koronera i zawiadomić Colina i Angel. - Pokiwałem głową. O dziwo wyruszyli razem po kolejną kobietę, bo trasa była daleka, a kobieta nieufna wobec mężczyzn. Nie wyobrażam sobie jej rozpaczy, a ja nie będę mógł jej pocieszyć. Zgnębiony wybrałem jej numer, odebrała po dwóch dzwonkach.

- Co to? Czyżby kontrola tato? - Zapytała wesoło. Parsknąłem niewesołym śmiechem. 

- Nie kochanie. Daleko zajechaliście? - Zapytałem. 

- Połowa drogi. Już dzwonili do nas ze szpitala, ma wypis. Dlatego wstałam wcześniej. Stało się coś? - Zapytała. Za chwilę miałem zabić jej wesołość. Bardzo przeżyła śmierć dziadka, ale to z Gią była najbardziej związana. 

- Kochanie, chodzi o twoją babcię. Zmarła w nocy. - Zamilkła. A potem dziki krzyk wyrwał się z jej ust. Słuchałem tego skowytu rannego zwierzęcia, nie mogąc jej pocieszyć chociaż się starałem. Szeptałem do niej, próbując się do niej przebić i żałując tego, że zadzwoniłem. Dziki rumor doszedł do moich uszu. Najpierw głośne walenie w drzwi, potem krzyk a na końcu chyba dźwięk wyłamywanych drzwi. 

- Co się stało Aniele? Jesteś ranna? Skarbie odezwij się. - Colin opadł chyba przy niej. Potem usłyszałem dźwięk podnoszonej komórki, jego twarz pokazała się na ekranie. 

- Rule? Co do jasnej cholery się stało? Ona nie kontaktuje. - Rzucił wściekłym tonem.

- Gia, nie żyje. - Opadł na tyłek z szokiem. Ta kobieta, uratowała im życie, dała im dom i miłość. Łzy pociekły mu z oczu. Potem je otarł, wzdychając jak miech. Podniósł Angel na swoje kolana. Kurwa łapy precz, miałem ochotę krzyknąć. Ale nie mogłem być przy niej. 

- Zadzwonię później. - Warknął i się kurwa rozłączył. Skurczybyk. Julia dotknęła mojego ramienia. Odwróciłem się wściekły. Zaskoczona, zamarła.

- Wziął ją kurwa na kolana, nazwał Aniołem i skarbem. I się kurwa rozłączył. - Warknąłem. W oczach Julii zamigotał śmiech. 

- Ty wiesz, że ona kiedyś wyjdzie za mąż. Prawda? Nie zostanie twoją malutką dziewczynką na zawsze, bo jest dorosła, a ten facet. - Westchnęła ciężko. - On ją kocha ponad życie, walczy ze sobą każdego dnia, żeby po nią nie sięgnąć. Bo nas kocha, jesteśmy dla niego ważni. Nie bądź jak dziadek Richard, on nigdy nie wybaczył Robbiemu. Nie warto swoim dzieciom układać życia, daj jej oddychać. - Wiedziałem, że miała rację. - Dobrze, że ona w tej chwili nie jest sama. 

Odwróciłem się do wyjścia, maszerując wściekle. 

- Ale jak zostanę dziadkiem po czterdziestce, to twoja wina babciu. - Rzuciłem jej. Zaczęła się śmiać. Bo oboje byliśmy młodzi, mieliśmy małe dzieci. 

- Kochanie, dzieci nigdy dość w tej rodzinie. Nie przeszkadza mi status, młodej seksownej babci. A ty będziesz cholernie seksownym dziadkiem. Ze zgrabnym tyłeczkiem. - Zachichotała.

- Wariatka. - Rzuciłem jej.

- Ale cała twoja panie Moon - Keller. - Odpyskowała mi, podając mi dłoń. - Chodź musimy powiedzieć dzieciom. - Powiedziała mi spokojnie. Doceniłem rozładowanie napięcia. Dla dzieci musieliśmy być w tym momencie ostoją spokoju. Żeby je pocieszyć, sami musieliśmy przestać płakać. Gia doceniła by nasze zachowanie. 

- Śpij dobrze mamo. - Rzuciłem w kierunku nieba. - Jeszcze się spotkamy. 

 

¡Ay! Esta imagen no sigue nuestras pautas de contenido. Para continuar la publicación, intente quitarla o subir otra.
RULE. SAGA : TAK ZWYCZAJNIE TOM V.  Zakończone.√Donde viven las historias. Descúbrelo ahora