Rozdział 19 cz 2.

1.7K 150 17
                                    

Obudziły mnie stukania i szmery nad głową, co do jasnej cholery. Czyżby kozy znowu wlazły na dach? Zniszczą mi panele, zerwałem się w pełni obudzony. 

- Urządzają się. - Julia powiedziała mi cicho. - Witaj śpioszku. 

- Są tu? - Zapytałem zaskoczony. Potem posłałem jej szeroki uśmiech. - To dobrze. - Opadłem na pościel, rozprostowując obolałe mięśnie. - Za oknem zapadał zmierzch. Kurwa mać, za długo spałem, miałem masę roboty. - Przepraszam kochanie, mogłaś mnie obudzić, pomógłbym ci przy zwierzętach. - Zachichotała. Patrząc na mnie figlarnie.

- Kochanie usiłowałam, wierz mi. Ale padłeś jak kłoda i przespałeś ponad dwadzieścia cztery godziny. - Opadła mi szczęka. Co? Niemożliwe. Potarłem zarośnięte policzki. - Mogłabym tu nago zatańczyć kankana, a ciebie by to nie ruszyło. Misha wpełzł na ciebie, tarmosił cię za nos i uszy. A nawet chyba za włosy, bo miał kilka w garści. Zabrałam go stąd, awanturował się jak mały ryczący lew. A ty nic. - Zachichotałem. Masakra. 

- Naprawdę? Jezu, nie pamiętam takiej akcji. Nigdy mi się to nie zdarzyło. - Wstałem szybko czując, że zwyczajnie pęka mi pęcherz. Popędziłem załatwić swoje potrzeby. I od razu pod szybki prysznic. Wyszorowany z czystymi zębami, ruszyłem do mojej kobiety. - Buba dzwonił?  - Zapytałem. - Jak mała Julietta? 

- Mała ma się dobrze, lekarze nie podejrzewają uszkodzenia mózgu, za to ma lekką wadę serca. Ale to nic groźnego, operuje się to, gdy podrośnie rozważą możliwości. Będą w szpitalu jeszcze dobry tydzień. Ale mała je, reaguje na bodźce i nawet głośno płacze. Jak stwierdził Buba. Jest w niej totalnie zakochany. Mina ma się dobrze. Czuje się winna, bo poród zaczął się trzy godziny wcześniej. Myślała, że będzie książkowo, a co oznacza kilka ładnych godzin. Oboje dziękowali i tobie i mi. - Machnąłem na to ręką. Cieszyło mnie, że się udało jej pomóc, że żyła. Nie potrzebowałem wdzięczności. Była rodziną. 

- Kiedy James się pojawił? - Roześmiała się. 

- Rano, skoro świt przepędzili tu zwierzęta. Nawet tego nie słyszałam. Za to gdy wstałam o szóstej, na podwórku leżały ich rzeczy, a oni dowozili kolejne. O dziwo, Gavin zamieszka na stryszku Buby, a Nico u twojego taty. Młodzi, zawiązali spółkę jak my, ale u nich jest więcej rąk do pracy. Oni nastawiają się na króliki i jajka. James uznał, że ich stodołę można wykorzystać na trzymanie karmy, ale tu mamy problem bo by była bez ochrony. Pisałam do Rady Miasta i Burmistrz. Ale zgodę na przeniesienie możemy dostać, tylko od władz stanu. I niestety, trzeba ją złożyć osobiście. Skoro trzeba do tego tyle zachodu, złóżmy podania o większą ilość budynków. Możemy je rozebrać i złożyć na nowo w pobliżu zabudowań. Planujemy rozszerzenie stada, a do tego potrzebne są nam pastwiska które ma wuj Nico i James. Może zgodzą się na przesunięcie budynków. Nie od razu, ale z czasem. Pewnie trzeba będzie się nad tym nachodzić. Nasi starsi panowie, radzą sobie ze zwierzętami sprawnie. Ja, Zoe i Gia wydoiłyśmy je, oni je nakarmili i wyprowadzili na pastwiska. Wuj Gavin obsługuje zamówienia. Wuj Nico wysyłki, a wuj James rozwozi to. W międzyczasie ścieli zioła, przepielili grządki, nie mówiąc o zadbaniu o kury. Kochają moje jedzenie. Wyznaczyli sobie dyżury do zmywania. Ciocia Rose pomogła, mi zagnieść ciasto na chleb, a Jo uczy się doprawiania jogurtów. Było po prostu wspaniale. Wszyscy uśmiechnięci, szczęśliwi. Rule, to cudownie mieć tu tyle kochających dobrych osób. - Wyszeptała wzruszona. - Nigdy tak się nie czułam, tak idealnie. Nigdy nie miałam tak wielkiej rodziny. - Moja żona zawsze czuła się wyobcowana, a teraz jej skryte marzenie się spełniało. 

- Wystarczy jedzenia? Trzeba coś dokupić? Bo jutro pojadę, negocjować te budynki. - Zachichotała. 

- Kup więcej mąki i octu. Ryby szaleją. - Oto moja dama, już ma plan. - Pomyślałam, że podpiszemy umowy z naszymi krewnymi. Chcę, żeby się tu czuli pewnie. Łatwiej pracować gdy wiesz, że to co robisz wpada do twojej kieszeni. 

- Jasne, że tak. To też jutro załatwię. Coś jeszcze? - Zapytałem.

- Budowę ziemianki, wiesz takiej piwnicy jak mamy w podwórku. Poważnie myślę o twardych serach. Zresztą przy tylu rękach do pracy, będzie potrzebna większa ilość warzyw. Kup ziemniaki, jeszcze możemy je posadzić. I więcej nasion. Trawy też trzeba odsiać. Oglądałam na jednym kanale jak łatwo wyhodować kukurydzę. Potrzebujemy naturalnej włókniny. Siewki wysiejemy w tej folii co ją zrobiłeś, potem je pojedynczo wysadzimy, powinno wystarczyć dla królików i kur. Będzie taniej, niż je kupować. Zielsko nie przerośnie, przez włókninę. - Moja kochana praktyczna do bólu żona. Pocałowałem ją w czoło. 

- To wszystko? - Pokiwała energicznie głową, zadowolona, że jej się nie sprzeciwiam. - Skoro tak i nasze zwierzęta są już grzecznie w łóżeczku, dzieci też, to ja zabieram moją panią na małą jazdę na oklep. - Rzuciłem żartobliwie. - Potem ty grzecznie pójdziesz spać, a ja popracuję w komputerze. Muszę zebrać potrzebne dane. Sprawdzić precedensy. - Zgarnąłem ją na ręce niosąc do łóżka. Dwie godziny później, ona już spała. A ja świeżo po prysznicu, ruszyłem do kuchni zrobić sobie herbatę i zjeść coś dobrego. Zaskoczony zastałem tam wuja Jamesa. 

- Wszystko dobrze wujku? - Zapytałem zatroskany. Martwiłem się o nich. 

- Tak, Zoe zasnęła a ja postanowiłem coś zjeść. Twoja kobieta gotuje jak mistrz kuchni. Jest niezwykła. - Powiedział uśmiechając się do mnie. 

- Tak jest cudowna, to cały mój świat, z nią u boku jestem w stanie przenieść góry. - Poklepał mnie po ramieniu. 

- Tak słyszałem. - Zachichotał sugestywnie. Ja pierdzielę, zaczerwieniłem się jakbym miał piętnaście lat. - To nic złego, na górze nie słychać. Zwyczajnie miałem do was zapukać. Martwiłem się o ciebie, długo spałeś. Wszystko z tobą ok? 

- Tak. - Potarłem kark. - To był jeden z tych ciężkich dni, najpierw ta niby kradzież, potem ten poród. Stres mnie zjadł. Musiałem odespać. Dziękuję, że nas wspieracie. - Roześmiał się. 

- To chyba ja powinienem ci podziękować, wziąłeś nas tu starych sobie na głowę. - Zaskoczony aż zamrugałem oczami. 

- Wujku, nie jesteście ani starzy ani bezradni i będziecie tu na takich samych prawach jak my. Podpiszemy stosowne dokumenty. To spółka. A dochód będzie sprawiedliwie dzielony. Jesteście radością i wyręką, a nie ciężarem. - W jego oczach zamigotały łzy. Ludziom tak aktywnym jak oni, samotność musiała ciążyć. Zwłaszcza w zimę, gdy niewielu z nas miało czas ich odwiedzić, a oni sami nie chcieli się nikomu narzucać. - To przeze mnie i Julię wynieśliśmy się stamtąd. Od nas się zaczęło. Kochamy was, nie zapominaj o tym. Jesteśmy rodziną. To ciężka praca, ale są takie fajne efekty. Stadko się rozrosło, ziemia jest zadbana. Nic nam tu nie brakuje. 

- To fakt, wy sobie radzicie najlepiej jak się da, jestem z was dumny dzieciaku. Dzięki wam i reszta zaczęła się ruszać. Fakt nie jest lekko, ale tu jest czyste powietrze, spokój i nie ma agresji. Ludzie z miasteczka traktują nas jak swoich. Każdy jest miły. Jeden z młodych pytał, czy może przyjść do was na praktykę? Za darmo. Planuje zrobić plantację pomidorów i jakiś ziół, bredził coś o jakiejś lawendzie. Inna kobieta pytała, czy Julia nie nauczyła by ją jak oszczędnie żyć? Jak dobrze przerabiać żywność? Stajecie się tu legendą, a nie minął rok.  Macie w sobie determinację i miłość do tego co robicie. Wy pokonacie wszystko, nic was nie złamie. - Westchnąłem ciężko.

- Złamała by nas utrata rodziny, kogokolwiek z was. - Powiedziałem mu cicho. 

- Jesteś dobrym dzieciakiem Rule. - Wuj wstał idąc w kierunku korytarza. - Najlepszym jakiego znam. - Rzucił w progu. - Nigdy nie pozwól życiu cię zmienić. Zachowaj to w sobie, a daleko zajdziesz. 

 

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.
RULE. SAGA : TAK ZWYCZAJNIE TOM V.  Zakończone.√Where stories live. Discover now