Rozdział 13 cz 1.

2.1K 180 74
                                    

Witajcie w moim ulubionym zawsze rozdziale. Dedykuję tej szczęśliwej istocie, urodzonej 13 września. Mojej słodkiej córeczce :) *

Po trzech dniach, dopiero mogliśmy wylecieć z Minneapolis. Nie dlatego, że Grey miał problemy. Policja dość szybko ogarnęła sytuację. Zeznania z lotniska, nasza rozmowa nagrana z szefem firmy przewozowej, ułatwiło nam wyplątanie go z kłopotów. Zwłaszcza, że ciężarówki miały czujniki poruszania dość szczegółowe. Wiadomo było, że nie było nas na miejscu napadu, a mój brat sam obronił skład. Problemem było, odzyskanie naszych rzeczy. Wyratował nas Trey ze zgrają swoich adwokatów. Zwłaszcza, że policja kupowała jego ogłuszacze. Uparcie negocjował, ale odebrał nasze rzeczy i nie utknęły na zawsze w magazynie dowodów. Kuzyn przywiózł ze sobą całą solidną skrzynię broni ogłuszającej. 

- Nie wiem jak jest na tamtych terenach, ale lepiej żebyście się mieli czym bronić. - Zmęczony potarł czoło. - Dobrze, ze Debbie została w domu, osiwiałbym ze zmartwienia. Za parę tygodni rodzi. - Uśmiechnął się do mnie. Potem znowu spoważniał. - Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że ten świat tutaj tak inaczej wygląda. Na Hawajach od zawsze nie było typowej linii energetycznej, ani wodociągowej. Zawsze używali alternatywy, łodzie, panele słoneczne czy studnie na małych wysepkach są normą. Korzystają z rowerów czy wózków golfowych. Ludzie tak bardzo nie odczuli tej straty, a tutaj zrobił się prawdziwy grajdół. Muszę pomyśleć jak obniżyć, koszty produkcji ogniw akumulacyjnych. Stać mnie, by robić to z minimalnym zyskiem. Podrzucę wam nowe modele, za jakiś czas. I nawet nie protestuj, potrzebujecie tego tu. Tak jak broni i trzymania się razem. Szkoda, że nie chcecie polecieć do nas. - Stwierdził. - Byśmy wam pomogli z ojcem. 

- Nikt nie chce cię obciążać, masz własne życie a nas jest dużo. - Pokręcił smutno głową.

- My jesteśmy rodziną, pewnie żeby nie choroba matki, wszyscy byśmy tu mieszkali. - Rzucił mi ostre spojrzenie. - Jeżeli nie znajdziesz pracy daj mi znać proszę. 

- Trey, dam sobie radę. Mam narzędzia i fach w ręku. Umiem odnawiać meble. Będę miał zajęcie. - Pokiwał głową. 

- Dobra, podeślę ci ogniwa i nowsze narzędzia. Tak na nowy początek. Już kupiłem wam skład drewna z odzysku. - Teraz nie można było wycinać drzew, planeta potrzebowała tlenu. Nie budowały się nowe domy, a miastach ludzie się gnieździli w miniaturowych mieszkankach. Na trzydziestu metrach czasami mieszkało dziesięć osób. Ci bez rodzin wykupywali sobie łóżko- pokój. Przypominało to kabinę kapsuły kosmicznej, było tam łóżko, szafa, półprzezroczyste ściany i miniaturowy telewizor, łazienki były koedukacyjne, jedna na sto takich kapsuł. To my na wsiach, nadal żyliśmy jak dawni ludzie. Ale wsie były potrzebne, potrzebna była zdrowa i żywa przyroda. Tlen, który dawała światu. - Powinno wystarczyć na remont waszych domów. Dorzucę lepsze baterie do narzędzi, wkręty i  gwoździe różnej maści. Farba też tam jest. Myślę, że sobie poradzicie. Debbie była krawcową w zakładzie projektanta, ostatnio kupiłem jej stare maszyny. Bo facet zbankrutował, tak wczoraj mi powiedziała, żebym dorzucił wam z kilka i jakieś materiały. To wszystko już wyślę dzisiaj. Jutro powinno dotrzeć. - Opadła mi szczęka. 

- To dużo. Dziękuję. - Zaśmiał się. Klepiąc mnie po ramieniu.

 - Ty w ogóle sprawdziłeś, gdzie wy kurwa jedziecie? - Zaszokowany popatrzyłem na niego, wiedział coś, o czym nie wiedziałem ja. 

- To jebany park krajobrazowy, to oznacza zero rozwoju. Zero nowych domów, za to na dobry początek dostaniecie nasiona, narzędzia ręczne i kurwa kozy. - Zaśmiał się. Potem popatrzył na mnie i moją minę. Kurwa jakie kozy? Co? Co ja kurwa miałem z nimi zrobić? Po co mi to? Teraz to już rechotał w głos.

- Kozy? Jezu co to jest? - Trey miał na prawdę pokręcone poczucie humoru. 

- Zwierzak, daje mleko. - Zobaczysz sobie później w wyszukiwarce. Nie pozwalają na hodowanie krów, czy owiec. Ale kozy i króliki możecie mieć. Tam kurwa nie ma supermarketu. - Że kurwa co? Jak nie ma? A gdzie ja kurwa kupię kawę? Mięso? Jajka? Jezu w co my się władowaliśmy? Park kurwa? 

- Widzę, że nie wiedziałeś. Cofacie się do dwudziestego wieku. - Trey się uśmiechnął. 

- Ale chleb, jajka, kawa? Gdzie ja to kupię? - Poklepał mnie po plecach. 

- Chleb kupisz, jest malutka piekarnia. Ale o resztę, będziesz musiał zadbać sam. Także radzę, zrobić solidne zakupy, w mieście zanim wystartujecie. - Całe szczęście, że mi powiedział. Wyjąłem telefon, dzwoniąc do taty. 

- Tato, czy my kurwa zamieszkamy w skansenie? - Zapytałem rozżalony. Kawa. Jak ja się obejdę bez kawy? 

- Synu, tu jest inaczej. - Tak czyli Trey, miał rację. - Jest piekarnia i mały sklepik z miejscowymi wyrobami, mają jakąś wędlinę i jakieś drobne rzeczy. Ale kawy już nie kupisz. - Ojciec się roześmiał, bo znał mnie. - Ale do większego miasta, jest tylko sto pięćdziesiąt kilometrów. Już o tym myślałem, raz na tydzień możemy jechać ciężarówką po zaopatrzenie dla nas. Zrobimy sobie mały obwoźny sklepik rodzinny. Nie będzie wyjścia. Co gorsze, przyjechała ciężarówka od władz stanu, każda nasza rodzina dostała swoje zwierzęta. Nasze miny były bezcenne, jak je nam tu wyładowali, bo nikt z nas nie ma pojęcia, co z nimi robić. Teraz mamy przyśpieszony kurs, obsługi tych bydląt. - Ojciec skierował kamerę na nie. Rogate cudactwo, z dwoma cyckami.  Moja szczęka opadła na sam dół. - To się doi ręcznie. - Ojciec się roześmiał w głos. - Ja motocyklista, skończyłem jako pastuch kóz. Nowe doświadczenie. - Zaśmiałem się, za chwilę pójdę z tymi rewelacjami do reszty. Już widzę minę Buby, albo jego delikatnej żony. Osz kurwa będzie wesoło. - Rule, burmistrz radzi, żebyś kupił kurczaki i króliki. Cytuję, mięso trzeba wyhodować sobie samemu. I karmę dla kur. - Jezu, skansen. Ja nie jestem kurwa farmerem. Ale jak trzeba to trzeba. - Dostaliśmy pozwolenie na jednego psa na rodzinę i jednego kota. Gavin musi porozdzielać zwierzaki, wiesz ile on ich miał. Julia wzięła doga i kocura. Ogólnie teraz doi to bydle od rządu. - Skierował kamerę na moją uśmiechniętą żonę, która się właśnie ochlapała mlekiem. Wydawała się taka szczęśliwa i beztroska. Skansen, kurwa mać pierdolony skansen. Ruszyłem do naszych facetów zgromadzonych wokół samolotu, za cztery godziny, mieliśmy lecieć. 

- Mam wieści z domu. - Powiedziałem im. - Nasze panie, gdy sprawdzały tą miejscowość zapomniały nam powiedzieć, że to jest kurwa park. W związku z tym jest w cholerę ograniczeń. Nie ma supermarketu. - Ich miny były bezcenne. Szok wszechobecny. - A kochane władze stanowe, na nowe osiedliny przysłały nam prezenty. Każda rodzina dostała kozy i nasiona. 

- Czekaj, wróć. Jak to kurwa nie ma supermarketu? To gdzie się robi zakupy? - Cole zapytał.

- Co to jest kurwa, te kozy? - Grey dorzucił swoje. 

- Gdzie ja kupię kawę? - Zajęczał Buba. - I koktajle białkowe? I mięsko? 

Tak kurwa witamy w skansenie. Będzie wesoło. 

- Jedziemy kupić kurczaki i karmę, a i króliki. - Cole się odwrócił do mnie zaskoczony.

- Kurwa po co ci to? - Warknął.

- Będziemy farmerami, mięsko trzeba sobie wyhodować. - Buba wyglądał jak by miał zemdleć. 

- Ale co? Jak to? Będziemy zabijać małe słodkie króliczki? Nie. - Kręcił głową, zielony na twarzy. Tak wielki kurwa twardziel. Zaraz mi tu zemdleje. 

Jak spadać to z wysokiego konia

К сожалению, это изображение не соответствует нашим правилам. Чтобы продолжить публикацию, пожалуйста, удалите изображение или загрузите другое.

Jak spadać to z wysokiego konia. :P Jak pisać bzdury o przyszłości, to przynajmniej śmieszne ;) Miłej lektury. Buziaki. 
Ps. Kto się śmieje? Łapka w górę 😁😁😁

RULE. SAGA : TAK ZWYCZAJNIE TOM V.  Zakończone.√Место, где живут истории. Откройте их для себя