Rozdział 22 cz 1.

1.7K 151 31
                                    

Powinienem wiedzieć, że gdy idzie za dobrze, życie coś zabierze ci w zamian. Stałem nad grobem mojego ojca, przyciskając do boków dwie zapłakane dusze. Gia i Angel szlochały rozpaczliwie. Julia widząc, że mój ojciec umiera. Z rozpaczy i emocji zaczęła rodzić. Teraz była w szpitalu, zupełnie złamana tym, że nie mogła go pożegnać. Dwójka moich młodszych dzieci wczepiła się, w moje nogi jak małpki w drzewo. W tym momencie chciałem mieć rąk jak ośmiornica, żeby mieć moc ogarnięcia ich moimi ramionami, żeby móc wymazać ból moich bliskich. Tata umarł jak żył, szybko. Przynajmniej nie cierpiał.  Nic nie trwa wiecznie, powtarzałem sobie. Życie nie trwa wiecznie. Musiałem być silny dla nich. Na moją rozpacz przyjdzie czas, w mroku mojej sypialni. Zacisnąłem mocno szczęki. Słuchając pastora oddającego ostatnią posługę mojemu ojcu. Kobiety z Domu Furii płakały żałośnie, nie wiedząc jakie czeka je jutro. Ja sam tego nie wiedziałem, kto się nimi zajmie? Jaka była ostatnia wola mojego ojca? Nie rozmawiał ze mną o tym. Odeszła pewna epoka, człowiek który nas trzymał razem. Rzuciłem garść ziemi, na trumnę taty. 

- Śpij dobrze. Jeszcze się spotkamy. - Powiedziałem cicho. Bo w to wierzyłem, że kiedyś nasza rodzina tam się połączy. Odeszliśmy idąc w spokoju, w kierunku naszych samochodów. Mina przygotowała masę jedzenia, na które zaprosiła wszystkich. Trey ocierał oczy, przytulając synka. Cicho coś mu tłumacząc. Zaprosiłem ich gestem z nami. Skinęli tylko głową i powolnym krokiem ruszyliśmy. 

- Panie Moon - Keller. - Zawołał za mną obcy głos. - Jestem prawnikiem pańskiego ojca. Uznał, że dzisiaj ma być odczytany jego testament. Cytuję, godzinę po pogrzebie. - Odwróciłem się do małego człowieczka. - Blint. - Rzucił do mnie. - Honorio Blint. - Podał mi dłoń. 

- Zapraszam z nami. - Wychrypiałem.  Dwie godziny później, byłem kurwa zły jak osa. Nie na rozpisy majątkowe. Kasa nigdy mnie nie obchodziła, za manipulację życiem mojego dziecka. 

- Coś ty sobie kurwa myślał tato? - Zapytałem, podnosząc głowę ku niebu. - Dlaczego to zrobiłeś? 

- Bo Kellerowie kochają tylko raz. - Usłyszałem w głowie odpowiedź. Rodzinna legenda. Na tym byliśmy wychowani, tylko ja z Kellerami miałem wspólne tylko nazwisko. Nie krew, nie geny. Nazwisko. Miałem ochotę warczeć. Wrobił ją. Zapisał opiekę nad Domem Furii, Angel i Colinowi. Powaliło go, do jasnej cholery. Fakt, że trzy miesiące temu jego sekutnica wyjechała, ale robiła to już wcześniej. Przywoził ją za każdym razem, pewnie niedługo znowu po nią ruszy. Moja córeczka wyszła do mnie na werandę, przytulając się do mojego boku.

- Nie martw się tato. - Powiedziała mi cicho. Jej włosy trochę odrosły i okalały jej anielską twarz, drobnymi lokami. 

- Jak mam się nie martwić? Ta sytuacja. - Machnąłem ręką w kierunku salonu. - To nic dobrego dla ciebie. Co masz zamiar zrobić? - Zapytałem.  

- Na razie wracam z Treyem, mam tam sprawy do zamknięcia. Wrócę, za jakieś pół roku. Colin mówił mi, że się rozwodzi. - Wyszeptała. 

- Czy to coś zmienia? - Zapytałem zmartwiony. 

- Nie. - Odpowiedziała ciężko wzdychając. - On mnie nie chciał, więc to niewiele zmienia. Nauczyłam się z tym żyć. Nie pragnąć niemożliwego. Postanowiłam, że po powrocie zamieszkam w Domu Furii. Możesz gdzieś mi tam zagospodarować miejsce? Lepiej, żebym była na miejscu. On zajmie się wyjazdami po kobiety. Jeżeli dobrze pójdzie, nie będziemy się za wiele widywać. - Nadal cierpiała, ale podeszła do wszystkiego z dorosłością. Nie znała serca Colina. Ja wiedziałem czego on pragnie. Teraz stał w cieniu patrząc na nas dwoje, z szokiem na twarzy. Jakby nie wierzył, w to co usłyszał. Angel nawet go nie zauważyła, patrząc na naszą rodzinę przez okno. 

- Odprowadzisz mnie tato? Trey się zbiera. Jutro mamy pilne spotkanie na Bliskim Wschodzie. - Poprosiła mnie cicho. Teraz taka była, zbyt cicha. Zamknięta w sobie. Gdy jesteśmy młodzi, wmawiamy sobie, że miłość to coś pięknego i nadaje naszemu życiu sens. Ale gdy ją tracimy, albo gdy tracimy złudzenia, coś w nas umiera. Ja to wiem, pamiętam własne bolesne doświadczenia. Przytuliłem ją całując ją w czoło. 

- Zawsze dziecko. Zabiorę was do miasta, muszę odwiedzić twoją matkę. - Uśmiechnęła się. 

- Pojedźmy do niej wszyscy, a potem wylecimy. Odeśpię w samolocie. - Ruszyła do domu. A ja z nią. Dwie godziny później trzymałem mojego syna na rękach. Jutro mieli wyjść do domu. 

- Zostanę z wami i pojedziemy razem. - Stwierdziłem tak po prostu. Wiedząc, że teraz potrzebuję jej, tej jedynej ostoi, mojego serca. Mojej cudownej Julii. 

- Dobrze. - Julia uśmiechnęła się do mnie. Podałem jej nasze dziecko, a ona przytuliła je odkrywając pierś. Mały łakomczuch przyssał się do niej, jakby nie jadł od tygodni. On jeden miał ciemne włosy i ciemne oczy. Ważył ponad cztery kg. Jak ona go urodziła? To ja nie mam pojęcia. - Chcę go nazwać Brandon Richard. - Wyszeptała cicho. - Nie będzie więcej dzieci. Lekarz stwierdził, że to niebezpieczne. Pytał, czy chcę zabezpieczenie na stałe. Zgodziłam się. 

- To dobrze, twoje zdrowie jest najważniejsze.  Może Richard Brandon. Tak brzmi lepiej. - Wychrypiałem wzruszony. Przytuliłem jej plecy do mojego brzucha. Starając się nie płakać. Tak bardzo mi go brakowało. Był cudownym ojcem, teściem i dziadkiem. Julia podała mi śpiącego malucha, odłożyłem go do kołyski, uruchamiając jej delikatny bieg, kołysała go lekko tak jakby nadal był w brzuchu mamy. Zacmokał tymi malutkimi nadąsanymi wargami i zasnął w najlepsze. Moja żona poklepała łóżko, obok siebie. Ułożyłem się za nią, tuląc jej małe ciało do siebie. - Tęsknię do niego. - Odważyłem się wypuścić emocje na zewnątrz. Ścisnęła moją dłoń. 

- Ja też, będzie trudno jakiś czas. - Powiedziała cicho. - Już przeżyłam wszystkich swoich krewnych, z czasem będzie lżej. Moim zdaniem, człowiek żyje tak długo, jak długo jest w sercach ludzi. A on będzie żył bardzo długo. Zobaczysz go w naszych dzieciach, w ich gestach, w uśmiechu. Zobaczysz go w swojej twarzy, bo jesteś taki podobny do niego. Będzie też wśród kobiet, którym przez większość życia pomagał. - Ona rozumiała tęsknotę za straconymi. 

- Wrobił Angel w pracę z Colinem. - Powiedziałem nadal zły. 

- To dobrze, ta dziewczyna go kocha. A on kocha ją.  Może tym razem wykorzystają szansę. - Nie wiem czy cieszyłem się z jej podejścia. 

- Nie wiem czy to dobrze. - Powiedziałem swojej kobiecie. 

- Ona go kocha od dziecka. Uważasz, że jej przejdzie? To nie realne. Zresztą sami muszą o siebie zawalczyć, tak jak kiedyś my. Bo takie jest właśnie życie mój kochany. - Wtuliłem się w nią pozwalając mojej rozpaczy wypłynąć. Ona mnie tuliła do siebie bez słowa. Wiedząc, że ja tego potrzebuję. Życie to ciągły bieg, a finałem jest śmierć a nie meta. 

 

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.
RULE. SAGA : TAK ZWYCZAJNIE TOM V.  Zakończone.√Where stories live. Discover now