Rozdział I. cz 1.

5.3K 234 43
                                    

- Rule. - Mój wuj Gavin, skinął mi głową. Dzisiaj to on, obsługiwał bar. Byłem kurewsko zmęczony, właśnie skończyłem, dwunastogodzinną zmianę. Praca ratownika, to niełatwy kawałek chleba. Ale kochałem to, to było to w czym się spełniałem. Kilku chłopaków z naszego osiedla, pracowało ze mną. Rodzina, bez więzów krwi, jak nazywaliśmy ich. Nazywałem się Moon - Keller, chociaż mój ojciec, nie był synem mojej babci Evy. Był synem, dziadka Richarda. Ale gdy się pobrali, wszyscy przyjęli dwuczłonowe nazwisko. Dzisiaj miałem trzydzieści lat, samotnie wychowywałem córkę. Mój mały aniołek, który z każdym dniem stawał się coraz starszy. Jej matka piekielnica, odeszła dwa tygodnie po urodzeniu dziecka. I nigdy nie wróciła, do nas. Co nie przeszkadzało jej, robić z mojego życia piekła. Teraz po jebanych dziesięciu latach, ona chce pierdolonej wspólnej opieki. Pieprzona dziwka, jak mawiał mój tata Brandon. I nie były to tylko obraźliwe słowa, gdy szukałem jej, żeby dopełnić formalności, pracowała w luksusowej agencji towarzyskiej. Dwa lata temu, poślubiła jakiegoś starego dziada z wielką kasą. I raptem przypomniała sobie, że ma dziecko. Angel miała osiem lat, gdy zapukała do naszego domu, z wielką torbą prezentów, grając kochającą mamusię. Dzisiaj dostałem kolejny list, od prawnika. Chce dzielić, ze mną opiekę. I teraz, zamiast iść do domu i odpocząć, siedziałem w barze sącząc swoje jedne piwo. Nigdy, nie wypijałem więcej. Bo jako ratownik, musiałem być gotowy na wezwanie. Taka praca. Wuj chyba zobaczył, że nie nadaję się do towarzystwa. Za to postawił mi przed nosem hamburgera, z napojem imbirowym. Poklepał mnie po dłoni, i odszedł. Tacy właśnie, byli moi bliscy. Dbali bez skarg i zbędnych słów. Obok mnie pojawiła się, hałaśliwa grupa pijanych obiboków, znałem ich z widzenia. Często przesiadywali, w tym barze. Mimowolnie byłem świadkiem, rozmowy jaka się toczyła, przy nim.

- Jak tam twoja śliczna żona? Ben? - Pytał jeden z tych niechlujów, drugiego.

- Dzwoniła, podobno jest chora. - Ben zarechotał. - Durna cipa, myślała że pójdę do domu, zmieniać pieluchy. - Cały się spiąłem, słuchając tego kretyna. Facet miał rodzinę w domu, a najwyraźniej miał ją w dupie.

- To chyba normalne, że masz dziecko, to trzeba się nim zająć. - Wuj Gavin, powiedział mu, podając mu kolejne piwo.

- Jej dzieciak, jej kłopot. Mówiłem jej, żeby usunęła. Nie był mi kurwa, do niczego potrzebny. - Wyburczał opryskliwie.

- To po co, się w ogóle hajtałeś? - Zapytał go, inny z tej bandy.

- Bo to była, jebana cnotka niewydymka. Skakałem nad nią rok, i kurwa do majtek się jej dobrać, nie mogłem. Pierdolona, córeczka pastora. A moja matka jęczała, że pora mieć rodzinę. Miała dość tego, że z nią mieszkam, a Julia miała swój dom. Upiekłem kilka pieczeni, na jednym ogniu. - Zarechotał. - Ale każda cipka się nudzi, a ta jeszcze wzięła i wpadła. Kurwa leżała trzy miesiące w łóżku, bo mogła stracić bachora. Myślała, ze będę na nią zarabiał. Dobrze, że sama siebie umie utrzymać, bo nie będę napierdalał na nią i jej bachora. - Bełkotał pijany. Wuj stał i kręcił głową.

- Dla was chłopaki, bar jest już dziś, zamknięty. - Zdecydował. Ben próbował się stawiać, ale Gavin Keller nie był ułomkiem, a gdy się wkurzał, lepiej było zwiewać. - Czyli oddasz mi kasę, jaką mi tu zalegasz? - Rzucił mu, ostrym tonem. Odkręciłem się na stołku, patrząc na tą gromadę pijanych dupków, lepiej żeby nie zaczynali awantury, bo nakopie im dupy. Miałem pasujący do tego nastrój, i tak jak mój ojciec i dziadek dobre dwa metry wzrostu, poparte solidnymi mięśniami. Wręcz marzyłem, aby któryś mnie wkurzył bardziej.

- Zjeżdżajcie. - Warknąłem. - Albo, wam pomogę wyjść.

Ben rzucił dwadzieścia dolarów i zabrał swój tyłek ze stołka. Inny powiedział idziemy do Grace, tak nazywał się bar, po drugiej stronie miasta. Czyli nie skończyli, popatrzyłem na zegarek, było późno, ale dzisiaj moja córeczka nocowała u mojego ojca i jego nowej żony.

- On tak kurwa zawsze? - Zapytałem wuja.

- Tak, pierdolony burak z niego. Jak się wymyje i jest trzeźwy, kobiety na niego lecą, bo umie pograć słodziaka. To cytat, jednej z kelnerek. Dała się nabrać, tylko zapomniał jej powiedzieć, że ma żonę i syna w drodze. Ten maluch ma miesiąc, ja nie wiem jak ona to ogarnie, jeżeli jest chora. Była tu, dwa tygodnie temu, żebyś ją zobaczył. Ma może metr sześćdziesiąt, drobina taka, że wiatr ją mało nie przewróci. Słodka delikatna blondynka, wygląda jak laleczka. Dowiedziała się o jego długach, i chciała je spłacić. Gdy usłyszała sumę, aż się popłakała. Skurwiel tu ma rachunek na dwa tysiaki, ta kelnerka tak mnie załatwiła. Zwolniłem idiotkę. Ta dziewczynka próbowała mi oddać kasę, albo odpracować, tylko jak powiedz? Z maluchem przy piersi? Powiedziałem, że ściągnę to od niego. Bo okazało się, że typ nie dokłada się do życia w domu. Ona go jeszcze karmi, darmozjada. Bo swoją kasę, on wydaje na siebie. Wpierdoliła się w niezłe bagno. - Wuj się wkurzył wyraźnie. Wstałem, i nagle poczułem, że muszę sprawdzić co z nią. Chora dziewczyna, z maleńkim dzieckiem. To nie do pomyślenia.

- Wiesz gdzie mieszkają? - Zapytałem, miałem złe przeczucie. Coś mnie zmuszało, do takiej a nie innej decyzji. - Powiedz mi, pójdę sprawdzę. Jestem ratownikiem, i tak skończy na pogotowiu pewnie.

- Przy kościele, dwa domy dalej w bocznej alejce, trudno go przegapić, bo reszta to rudery. Ich jest zadbany, ma kwiatki i czysty podjazd. Odwoziłem ją. Może masz rację, idź zobacz. - Położyłem parę groszy na blacie. Wuj przesunął je w moim kierunku. - Oszalałeś, zabieraj to. Stać mnie jeszcze, żeby postawić kuzynowi hamburgera. - Znałem dumę Kellerów, dla nich kasa się nie liczyła. Pracowali, bo tego nauczyli ich rodzice.

- Dzięki. Pozdrów rodzinę wujku. - Podałem mu dłoń.

- Dobrze dzieciaku. Dobrej nocy i uważaj na siebie. - Wuj się pożegnał. A ja ruszyłem do domu dupka. Faktycznie domek był mały, ale widać, że zadbany. Już od połowy podjazdu słyszałem płacz malucha. Coś chyba faktycznie, było nie tak. Bo darł się, jakby płakał od dłuższego czasu. Zapukałem, nikt nie reagował. Więc zaglądając po kolei do okien, sprawdzałem czy czegoś nie zobaczę. Maluch leżał, w przenośnym nosidełku, przy stole w kuchni. Cały czerwony, płakał wniebogłosy, potem zobaczyłem coś jeszcze, nogi wystające zza wyspy kuchennej, kurwa chyba zemdlała. Wyjąłem telefon zawiadamiając dystrybutornię, prosząc o karetkę. A sam kopnąłem w drzwi, wywarzając je. Wpadłem do kuchni, opadając przy leżącej kobiecie. Cienka stróżka krwi sączyła się z jej głowy. Jasna cholera. Zbadałem puls, był nierówny. A jej ciało było rozpalone, jak dobry piec. Wuj miał rację, była jak porcelanowa laleczka. Prześliczna.

- Cholera dziewczyno, masz szczęście, że usłyszałem tego idiotę, w barze. - Wymamrotałem. Wycie syreny docierało do mnie, nie było sensu jej ruszać, za chwilę tu będzie karetka. Podszedłem do chłopczyka, biedaczek był cały zafajdany, musiał tak leżeć dłuższy czas. I chyba piekielnie głodny. Wziąłem go na ręce, złapał mój palec ładując sobie do ust i ssąc.

- Już dobrze maluchu, jak zabiorą twoją mamę, dam ci jedzonko i przebiorę. Zajmę się tobą. - Mruczałem, kołysząc jego malutkie ciałko. Pochlipał jeszcze chwilę i zasnął. Moi koledzy po fachu, wpadli do środka. Opisałem objawy, zgarnęli ją na nosze wynosząc.

- Co z nim? - zapytał Phil. Patrząc, na dziecko.

- Zajmę się nim, nakarmię, ubiorę i ogarnę drzwi. Potem zawiozę do szpitala. - Pokiwał głową i wyszedł.

Tadam

Йой! Нажаль, це зображення не відповідає нашим правилам. Щоб продовжити публікацію, будь ласка, видаліть його або завантажте інше.

Tadam. Wkraczamy w nową opowieść. Gavin to najmłodszy syn Rydera. Więc dla Rule, to wuj :P I nie nie rysuję nic. Obczaiłam te obrazki, ba ściągnęłam dwa programy, do drzew genealogicznych. Pupa, nie działają :P Miłej lektury. Buziaki Iza.

RULE. SAGA : TAK ZWYCZAJNIE TOM V.  Zakończone.√Where stories live. Discover now