Rozdział 11 cz 2.

2.1K 183 44
                                    

Wrzaski biegnących kobiet, przyciągnęły moją uwagę. Większość trzymała dzieci, starając się zabrać je w bezpieczne miejsce. Tata biegł za nimi. Jednak miałem rację, bo chłopcy Phila nie wrócili. 

- Co się tam dzieje? - Zapytałem. 

- Przyszli, do domu kobiet. Już zgromadzili w salonie, strasząc. Nie wieli wiele broni. - Tata był wyraźnie wzburzony. - Nawet nie trąciłem palcem. Tamci faceci wpadli do środka, jak burza. Ten wielki dopadł dwóch zwyczajnie łapiąc ich za karki i waląc ich głowami o siebie. Padli jak nieżywi. Pozostała dwójka opanowała resztę z nich i kazali nam wyjść. Teraz piorą ich jak mokre żyto. - Matko boska. 

- Myślisz, że będą mieć problemy? - Nurtowało mnie to, w co ich wpuściliśmy. Phil ustał obok mnie, szczerząc zęby jak zły wilk.

- Żadnych, my mamy specjalny status. Czasami bierzemy zlecenia dla rządu, to jest oficjalna jednostka. Mamy wręcz obowiązek, bronić naszych zapasów broni i amunicji. Za to napastników zaboli. Potem oddamy ich służbom. 

- Wiesz, służby są tutaj. - Wskazałem na Zoe i Jamesa, którzy pocieszali napadnięte kobiety. - Pozostali dwaj siedzą. - Phil odchylił głowę do tyłu rycząc ze śmiechu. 

- Kurwa na prawdę jestem tu potrzebny. Spoko. Damy radę. Jak wywiozę was z miasta, zadzwonię po federalnych. Pora, na porządki. - Pokiwałem głową. - Rule, nie przejmuj się, nie ma czym. Takie historie, zdarzyły się już w niejednym miejscu. Niby cywilizacja idzie do przodu. Ale prawda jest taka, że ci którzy radzą sobie gorzej, napadają na innych. Już to robiłem. Wpadaliśmy i zgarnialiśmy wywrotowców. Świat jest jaki jest, trzeba się dostosować a nie szukać jeleni do obrobienia. Pracując, każdy nawet najmniej zaradny człowiek da sobie radę. Państwo też sporo pomaga. Tu chodzi o kasę. Jeżeli by mieli dostęp do tych źródeł, mogli by na nowo uruchomić linię gazowniczą w miasteczku. To oznacza ogrzewanie i inne sposoby przyrządzania żywności. Ale też oznacza wielką kasę dla tych, którzy położą na tym łapę. Nie obronilibyście się. Jezioro należy do państwa, ale nowe metody wydobywcze, pozwalają się podpiąć pod gaz, bez zbędnego ryzyka na brzegu. Tu były torfowiska, złoża są olbrzymie, te miasteczko było by zasilane przez sto lat. Byli by bogaci. Ale prawda jest taka, że środowisko potrzebuje oddechu, tej całej zieleni, każde drzewo jest ważne. Tu mamy czyste zadbane środowisko. Nasi dzisiaj się przeszli po okolicy i są zachwyceni, zero śmieci. Jak w jakimś cholernym rezerwacie. Doceniam wasz dar. Będzie nam tu dobrze i zadbamy o to, żeby to dziedzictwo przetrwało. - Odwrócił się patrząc na jego żołnierzy, dwóch ciągnęło po ziemi bezwładne ciała. Trzeci swojego targał na ramieniu. Rzucili ich im pod nogi, jak psy kość zdobyczną, z szerokimi uśmiechami. 

- Szefie trochę padli, ale może ktoś ich tu zna?- Gnat pochylił się przekręcając nieprzytomnych mężczyzn. -  Zdeterminowane sukinkoty, oferowali nam wpływy z gazociągu. Podobno mają inwestora. Nasza odpowiedź ich zabolała. - Zachichotał. James podszedł, przewracając ich na plecy. Zaklął cicho.

- Gliniarz, urzędnik z ratusza, pastor, pijaczek - Wskazywał ich po kolei. - O dziwo jednym z nich był Ben, tego nie znam wskazał na najlepiej ubranego. - Za to ja go znałem. 

- Adwokat. - Cichy szum dobiegł ze staroświeckiego radia jakie miał przy boku Phil.

- Mów. - Rzucił odbierając. 

- Tu się ktoś jeszcze kręci. Co robić? - Padło pytanie.

- Zgarnąć i doprowadzić.- Rozłączył się. - Gnat łańcuch na drzewo i zakuć. Posiedzą tam sobie do rana. Nie karmić, nie poić. - Wypluwał polecenia jak karabin maszynowy. 

- Elektryczne? - Gnat pomachał kajdankami. Phil pokręcił głową.

- Zwykłe, te gamonie się nie uwolnią. - Najemnicy złapali swoje zdobycze ciągnąc ich za odzież po ziemi. Ratownik we mnie się buntował, szanowałem ludzkie życie. Ale mąż i ojciec cieszył się za to, że niebezpieczeństwo mija. Inny wielki facet prowadził pod bronią trzy kobiety. Były bałaganem, widać że przedzierały się przez las po ciemku. Dwie z nich znałem. Żona pastora i Mona, kim kurwa była trzecia? Trzymała się z tyłu. Popchnięta lekko upadła na kolana, lamentując w głos. Opadła mi jebana szczęka. Lara. Z domu wynurzyła się Julia, niosąc broń. Co się kurwa tu działo? 

- Co ty tu kurwa robisz? - Zagrzmiałem wściekły. - To twoja sprawka? - Zapytałem ją? Parsknęła na mnie jak wściekły kot. - O co ci kurwa chodzi? - Julia ustała obok mnie patrząc na moją byłą. Jak bardzo były rożne. Jedno co je łączyło to blond włosy. Lara była wysoka, chuda jak patyk, o długich nogach i kręconych włosach. Julia miała przyjemne dla oka kształty, drobną delikatną sylwetkę jednak sylwetkę, szczuplutkie nogi nieduże okrągłe biodra i bardzo wąską talię, piersi może nie były wielkie ale ładnie wyróżniały się w jej sylwetce.  Zwyczajnie jej kości były delikatne. Lara była kiedyś masywniejsza, teraz za to była modnie chuda, płaska jak deska i mało apetyczna. - Odpowiedz mi do kurwej nędzy. - Krzyknąłem na nią. Ten facecik którego brałem za adwokata, poruszył się pod drzewem. 

- Lara. - Wyjęczał. - Nie udało się. A obiecałaś, że się uda, że ta dziewczynka będzie moja. Ty suko. - Warknął na nią na końcu. 

- Diggi. - Zajęczała. - Przepraszam.

- Jesteś skończona. Biorę rozwód. - Wypluł. Co jest kurwa? James i Phil spojrzeli po sobie. Jakby znali jakiś tajny kod. 

- Oddzielić ją od reszty. Przesłuchamy ją. - Phil rzucił twardo. - Gnat, masz serum? - Gnat pogrzebał w kieszeni rzucając małą buteleczkę w stronę Phila. Podszedłem zaglądając, na opakowanie. Byłem zaskoczony. Ten preparat wycofano dwadzieścia lat temu. Zakazano go, bo mógł powodować ataki serca. Chciałem go powstrzymać, w końcu to była matka Angel. Phil, spojrzał mi twardo w oczy.

- Mam pozwolenie na używanie tego, nic jej nie będzie, coś kurwa jest tu nie tak. A ja chcę to wiedzieć. Nie broń jej Rule. - Julia przytuliła się do mnie.

- Kochanie. - Wyszeptała, ciągnąc mnie za rękę. Popatrzyłem w jej czarne oczy. - Daj im spróbować. Ta para jest dziwna. Coś jest nie tak. - Zatrzymałem Phila. Popatrzył na mnie, jakbym upadł na głowę. Z niedowierzaniem. 

- Weź faceta. Ona ćpa, możesz ją zabić. - Pokazałem na ślady na jej palcach u stóp. Gdzieś zgubiła buty. Zresztą wzrok też miała dziwnie dziki. 

- Dobra, Gnat dawaj garniturka. - Krzyknął. Zabrali go i ruszyli do budynku. 

Miłej lektury

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Miłej lektury. 

PS. Zapraszam. https://www.facebook.com/AmaliaIMartin-107383720687089/?modal=admin_todo_tour

RULE. SAGA : TAK ZWYCZAJNIE TOM V.  Zakończone.√Where stories live. Discover now