Rozdział 23 cz 1.

Start from the beginning
                                    

- Przeprowadzamy się synku. Na Hawaje do Marco. Mama potrzebuje odskoczni od domu. Czuje się lepiej, ale lekarze uważają, że nie powinna widywać ciebie. - Biedny Buba, kochał Rory, ale chyba przyjął to z ulgą. Przytulił ojca. Robby starzał się w oczach, miał pochylone plecy i twarz pełną zmarszczek. Boże tylko nie oni. Wyszeptałem w niebo. Odpuść mi już, ja wiem że są starzy. Ale daj im jeszcze parę lat. Mój wzrok podążył za uzurpatorem, szedł trzymając moją dziewczynkę za rękę. Zgrzytnąłem zębami. Robby podszedł do mnie, uśmiechając się nostalgicznie. 

- Tak samo patrzył twój dziadek, gdy ja po raz pierwszy oficjalnie trzymałem dłoń mojej kobiety. Nigdy do końca mi tego nie wybaczył, że ją pokochałem. Nie rób tego sobie. Buba mówi, że to dobry dzieciak. Może warto pokochać kolejne dziecko, niż stracić to które się ma. Rory nigdy potem nie ufała do końca ojcu. To już było złe, bo swoim postępowaniem stracił ją. Moon znał ją najlepiej ze wszystkich, on pierwszy by dostrzegł jak bardzo było z nią źle. Ja nie podjąłem dobrej decyzji, lecząc ją po cichu. Straciłem tyle lat, patrząc jak ona niknie w oczach. Rodzina jest ważna, daje poczucie bezpieczeństwa. - Uśmiechnął się do mnie. - Jesteś taki jak on, bez tej całej krzywdy jaką zaliczył za młodu i tego żelaznego opanowania starego wojaka. Miał dobre życie, ale ty masz po prostu bajkę. Doceń to i nie psuj wszystkiego durną zaborczością. Nie warto. - Miał pieprzoną rację. Przytuliłem go, był taki kruchy. 

- Uważaj na siebie wujku. - Uśmiechnął się do mnie, klepiąc mnie po ramieniu. 

- Jest dobrze, nie masz się o co martwić. Ja wiem, jak to jest trudne dla ciebie. Pogrzeb, za pogrzebem. Przyjmij to naturalnie. Oni mieli dobre życia. To, że odchodzą jeden za drugim świadczy o tym, że tęsknią. Najwidoczniej i tam muszą być razem. - Uśmiechnął się do mnie ostatni raz. Dwa miesiące później on i Rory nie żyli. U Rory wykryto złośliwy nowotwór mózgu, rósł błyskawicznie i nic na niego nie działało. Robby zrobił to co uznał za słuszne. Otruł ich oboje.  Zostawił list, prosząc nas wszystkich o zrozumienie. Ona była jego życiem, a on nie mógł patrzeć jak zwija się z bólu i bredzi w malignie. Tydzień wcześniej moja dziewczynka wyszła za mąż. I kurwa miałem rację, dzieciorób. Ale odłożyłem swoje fochy na półkę, starannie zamykając za nimi drzwi. Angel była szczęśliwa. Promieniowała urokiem młodej czekającej na dziecko matki. I to mi wystarczyło. Zamieszkali w domu Brandona, opiekując się dziećmi i pomału dążąc do własnych celów. Ledwie się rozpakowali, gdy przyszła wiadomość od Marco. Odetchnąłem ciężko, pocierając obolałą klatkę piersiową. Za dużo stresu. Julia wzięła moją dłoń, jakby wyczuła, że coś jest nie tak. Wylatywaliśmy za godzinę na Hawaje. Ceremonia rozsypania ich prochów będzie jutro. Przetrwam to. Prawda? Pot oblał moje ciało. Moja żona spojrzała na mnie i posadziła mnie na ławeczce. Wygrzebała telefon z torebki.

- 911 - Krzyknęła, zamiast wybierać numer. Chwilę później rozmawiała z kimś, ale tego już nie usłyszałem. Było mi tak dobrze, błogo. Chciałem tylko spać. Odpocząć. We śnie szedłem po mojej ziemi, patrząc na gotowe do skoszenia łąki. Słońce świeciło, powietrze było rześkie. Tata stał obok uśmiechając się do mnie. 

- Oj synu, co ty sobie robisz? Umrzesz przez stres. Popatrz jak tu pięknie. - Wskazał na oświetlony promieniami słońca mój dom. - Tam za chwilę urodzi się twoja wnuczka. Nie chcesz z nią być? Czy warto przejmować się tym, że my wiekowi odchodzimy? Przecież, nie żyjemy wiecznie. Każdy z nas ma swoją datę ważności. I każdy musi umrzeć. Skończ z tymi nerwami. Zacznij się cieszyć z każdego dnia. Spadaj stąd młody. - Powiedział do mnie. Głośny krzyk, przebił się do mnie. 

- Kurwa wracaj. - Julia wdmuchiwała mi powietrze do ust. - Wracaj, ja sobie bez ciebie nie poradzę. - Szlochała. - Wracaj. - Odetchnąłem otwierając oczy. Ból był ogromny, ale go zwalczę. Ryk karetki przedarł się do mojej świadomości. Obce twarze pojawiły się, w moim polu widzenia. Mrugałem usiłując coś powiedzieć. Standardowe pytania, wiek, nazwisko, padały z ust jednego z nich. Julia szlochając odpowiadała. Przewijało się słowo stres. Pogrzeb. Ratownik pokręcił głową. 

- Taki młody. - Rzucił do niej. Byłem młody miałem ledwie czterdzieści trzy lata. Odetchnąłem usiłując utrzymać stały rytm bicia serca. Igła zatopiła się w mojej żyle. Drugi podpiął mnie do ciśnieniomierza. 

- Boże ma strasznie wysokie ciśnienie. Nic dziwnego, że padł. - Gadali między sobą. - Dziwne bo jest szczupły i napakowany. Stres. - Dorzucił drugi. Przerzucili mnie na nosze, wynosząc z hali odlotów. Stres to zabójca, gryzie cię, aż padasz i już nie wstajesz. Nie ważne ile masz lat. 

Obiecuję, że dam mniej ciężki rozdział kolejny :) Buziaki kochani

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Obiecuję, że dam mniej ciężki rozdział kolejny :) Buziaki kochani. 

RULE. SAGA : TAK ZWYCZAJNIE TOM V.  Zakończone.√Where stories live. Discover now