#17 (Levi x Mikasa)

934 35 37
                                    

Witajcie moje kochane Ziemniaczki!

To jest dzisiaj, kochani. Ostatni dzień ciepłego sierpnia. Bo od przysego tygodnia będzie zimny, pizgający deszczem wrzesień.

Shot z shippem Levi x Mikasa. Zapraszam do czytania cieplutko, tak jak ostatnie dni bezgranicznej wolności!

🗡🍵🗡🍵🗡🍵🗡🍵🗡🍵🗡🍵🗡

Opadła na podłogę, boleśnie obijając sobie kolana. Łzy smutku i bólu spływały po jej twarzy, by spaść na kamienną podłogę lub białe spodnie od munduru.

Miała gdzieś to, że ktoś może w każdej chwili wejść do tego pokoju. Ale gdy jego tutaj nie było, wszystko wydawało się nieważne. On odszedł, mówiąc jej jak bardzo jej od zawsze nienawidził. Zostawiając ją z Arminem samych, nagle postanawiając zostać tym złym.

Dlaczego on to zrobił? Przecież był Zwiadowcą, walczył przeciwko Tytanom których tak bardzo chciał wybić! I miał tu rodzinę, którą była ona i Arlert! Więc pytaniem głównym było: co się zmieniło? Bo to, że poznał swojego brata przyrodniego, z którym łączy go ojciec i ich nienawiść do niego, nie jest żadnym usprawiedliwieniem.

Usłyszała powolne skrzypienie drzwi. Takie, od którego uszy mają ochotę krwawić. Mikasa miała ochotę je zasłonić, odciąć się od jakichkolwiek dźwięków. A najlepiej to od wszystkiego co ją otaczało, i jeszcze chciało mieć do niej jakąś sprawę. Ogłuchnięcie wydawało się w tej chwili najprzyjemniejszą cechą ludzkości.

Chciała zniknąć, najlepiej być niewidzialną dla innych. Bo nie zniesie kolejnej dawki współczujących spojrzeń. Najprawdopodobniej ucieknie wtedy z pomieszczenia, zamknie się w swoim pokoju i schowa pod kołdrą. Zupełnie jak dziecko, które chowając się pod pościel udaje że go nie ma, gdy tylko są jakieś problemy.

Bo Mikasa tak właśnie się czuła. Jak dziecko, które udaje że nie istnieje w obliczu problemu.

Kroki wchodzącej do pomieszczenia osoby. Lekkie, zdradzane jedynie przez ciężkie wojskowe buty, stukające o posadzkę przy każdym ruchu. Ponowne skrzypnięce drzwi, tym razem zamykanych i szybkie kroki tej osoby zmierzające w jej stronę. Dotyk wiecznie zimnych dłoni na ramionach, przygarniające ją do uścisku, z którego się wyrwała.

- Zostaw...

- Chyba śnisz, Ackermann. Nie w tym stanie - głos kaprala, zwykle znudzony i wyprany z jakichkolwiek emocji zawierał teraz nutkę stanowczości. Jak zawsze, kiedy wydawał jakiś rozkaz albo mówił o swoim zdaniu, które ciężko było komukolwiek zmienić.

- A co Cię obchodzi mój stan? Nie wmawiaj mi, że nagle postanowiłeś się zrobić troskliwy wobec mnie.

- Jesteś moim żołnierzem Ackermann. A mój żołnierz nie może się tak poddawać - czarnowłosa nie chciała, żeby ktoś teraz zawracał jej głowę. Czy to takie trudne do zrozumienia, że chciała sama się pogodzić ze stratą? Najwyraźniej zakuty łeb Levi'a nie potrafił sobie tego zapamiętać.

- Ja się nie poddaję. Chcę po prostu pobyć sama.

- Żeby wypłakać się w poduszkę? Proszę bardzo, ale pościel będziesz prać sobie później sama - próbował znowu ją objąć, ale go odepchnęła - Nie zmuszaj mnie do zrobienia Ci krzywdy. Bo nie zostawię Cię samej, nie tym razem.

Levi miał dość walki na wyzwiska i sarkazm, a tym bardziej nie chciał używać na niej siły. Ale sama się o to prosiła. Mogło być po dobroci, ale nie. Zawsze musi postawić na swoim.

Kiedy dziewczyna zaczęła się mocniej szarpać, Levi stracił cierpliwość. Zakleszczył jej przedramiona swoimi na plecach, przysuwając ją bliżej siebie. Nie mogła się teraz wydostać, i ucieczce nawet nie wspominając.

Domestos w skórze Tytana||One Shoty|| [ZAMÓWIENIA. ZAMKNIĘTE]Where stories live. Discover now