#12 (Sasha x reader)

940 50 66
                                    

Witajcie moje Ziemniaczki! Jak tam u was, pogoda i humory dopisują? Wszystko gra? Tak? To zarąbiście! A teraz łapcie rozdział póki ciepły!

Shot z shippem Sasha x reader. Zapraszam serdecznie do lekturki!

🍗🍟🍗🍟🍗🍟🍗🍟🍗🍟🍗🍟🍗

Stałam w kuchni, próbując z całych sił nie zrobić sobie krzywdy nożem którym obierałam ziemniaki. Patrząc na to jaka ze mnie niezdara, było to jak najbardziej możliwe.

Obok mnie z wprawą, jaką u niej podziwiałam za każdym razem, stała Sasha Braus. Ziemniaczana Dziewczyna ze 104 Korpusu Treningowego i członek Oddziału Specjalnego Kaprala Levia, a dla mnie najpiękniejsza dziewczyna jaka chodziła po ziemi, potajemnie nazywana przeze mnie Stonką.

Czemu obierałam ziemniaki w jej towarzystwie, kiedy powinnam odpoczywać w swoim pokoju przed obiadem? Otóż, za udział w bójce z Koniomordym Jeanem Kirshteinem kapral w ramach kary kazał mi pomagać w kuchni przy gotowaniu obiadu. Przez najbliższy miesiąc.

Normalnie wrzeszczałabym w niebogłosy o niesprawiedliwości, bo Końska Morda była winna bardziej ode mnie. Gdybym mnie nie sprowokował zdaniem że jestem tchórzem, bo nie potrafię normalnie podejść do Sashy i powiedzieć o swoich uczuciach.

Ale kiedy usłyszałam że mam pomagać z moją ukochaną, to myślałam że trzy boginie wysłuchały moich modlitw. Codziennie z moją ukochaną po kilka godzin sam na sam? Nawet jeśli jest to kuchnia, to jest to spełnienie moich marzeń!

- Halo, ziemia do [Imię]! Jesteś tam, czy Tytanu już Cię dopadli? - krzyk Sashy z drugiego końca stołu był donośny. Nic dziwnego że ze strachu mocniej przyciągnęłam do siebie nóż, przez co przekroiłam nie tylko ziemniaka ale i wnętrze swojej ręki. Krzyknęłam ze strachu i bólu.

- Na świętą Sinę, [Imię]! - szatynka zostawiła nieprzekrojonego ziemniaka, i od razu do mnie podbiegła. Delikatnie chwyciła moją zranioną dłoń, przejeżdżając po niej opuszkami palców. Nawet nie syknęłam, kiedy poczułam ciepło i miękkość jej paluszków. Dla mnie ten dotyk był lekarstwem na wszystkie dolegliwości - Matko, ja przepraszam! Bardzo boli?

- Jak jesteś obok, nie boli wcale - powiedziałam, ale zaraz potem spaliła buraka napotykając jej zdziwione spojrzenie - Znaczy... nie, szczypie tylko.

- Chodź, obmyjemy to i damy bandaż.

- Nie pójdziemy do pułkownik Zoë?

- Nie będziemy jej zawracać głowy. Poza tym tu jest apteczka, damy sobie radę. Co może się stać?

Nic więcej nie mówiąc, podeszła do jednej z szafek a ja usiadłam na wolnym miejscu na stole. Takie małe przyzwyczajenie z dzieciństwa, gdzie siadałam na każdy możliwy mebel.

- Dawaj tę swoją króliczą łapkę, a siostra Braus się zajmie Tobą jak należy - nalała na gazę środek do odkażania ran, po czym przyłożyła ją do rozcięcia. Mimogólnie syknęłam, bo mimo że rana była płytka, to szczypało jak cholera - Boli?

- Nie, łaskocze - sarkazm aż wylewał się z tej wypowiedzi.

- Czyli nie będzie Ci przeszkadzało, jeśli mocniej przycisnę? - omal nie krzyknęłam, kiedy zrobiła to co powiedziała. Mimo że stłumiłam go, to z moich ust wydobyło się warknięcie.

- Nosz kurw... - podniosłam głowę, zagryzając dolną wargę - To zabolało...

- Wybacz, nie chciałam - powiedziała, zmniejszając siłę docisku. Znowu delikatnie oczyszczała ranę, a ja cieszyłam się znowu jak głupia.

- Tak w ogóle [Imię] - odezwała się po chwili milczenia brązowooka, bo ty bylaś zbyt zajęta ukrywaniem uśmiechu i rumieńców na twarz - Możesz mi powiedzieć, jakim cudem takie urocze stworzenie jak Ty pobiło Jeana, zwyzywała go, i potem pokornie przyjęła karę? Czemu to zrobiłaś?

Domestos w skórze Tytana||One Shoty|| [ZAMÓWIENIA. ZAMKNIĘTE]Where stories live. Discover now