Rozdział 47 - Drake

6 3 0
                                    

Patrzę na nią analizując wszystko co przed chwilą powiedziała. Obserwuję jak powoli wyciera ostatnie łzy spływające po jej policzkach.

- Chciałeś wiedzieć…

Kiedy to mówi "wybudzam" się z transu. Obserwuję jak powoli odchodzi w stronę naszego obozu. Nie mogę pozwolić jej odejść. Nie w takim momencie. Nie kiedy już wszystko mi powiedziała.

- To wszystko wcale nie musi tak wyglądać! - wykrzykuję w jej stronę.

- To znaczy jak?! - odwraca się i znowu na mnie patrzy.

Mam ochotę do niej podejść i albo porządnie nią potrząsnąć, albo przytulić.

- Nie musisz siedzieć i czekać aż ten cholerny świat zabije cię od środka…

Podchodzi do mnie. Staje tak blisko, że musi zadzierać głowę żeby spojrzeć mi w twarz. Mam wrażenie, że po raz pierwszy od ostatnich tygodni patrzy w moje oczy. Pomimo, że robiła to jeszcze chwilę temu czuję, że teraz towarzyszą jej przy tym inne uczucia. Przygląda mi się tak intensywnie jakby szukała czegoś w moich oczach. Są czarne. Całkiem czarne. Zupełnie jak smoła. Wiem o tym. Ale są takie odkąd przyszedłem na świat, więc to nic niepokojącego.

Podchodzi do mnie jeszcze bliżej, a ja praktycznie wstrzymuję oddech. Mimo to znajduję w sobie jeszcze trochę siły żeby się odezwać.

- Możesz zrobić coś co zmieni twoje życie… - kontynuuję - Coś, co sprawi, że chociaż w małym stopniu będziesz szczęśliwa. Masz prawo, a nawet powinnaś żyć tak jakby mała chwila szczęścia miała być twoją ostatnią dobrą chwilą w życiu. Masz żyć tak jakby jutra miało nigdy nie być, bo wszyscy dobrze wiemy, że to możliwe… - urywam kiedy po raz kolejny dostrzegam łzy w jej oczach.

Zaczynam się zastanawiać czy znowu zrobiłem lub powiedziałem coś nie tak. Czy teraz, tym razem na poważnie mnie znienawidzi i już nigdy więcej się do mnie nie odezwie?

Skanuję ją całą od góry do dołu. Ma na sobie o wiele za dużą bluzę, którą naciągnęła na dłonie.

Włosy ma rozpuszczone co jest dosyć rzadkim widokiem. Głównie nosi je spięte tak żeby nie przeszkadzały i nie stanowiły tak dużego zagrożenia. Teraz jednak delikatnymi falami opadają na jej ramiona. Sięgają jej ledwie do łopatek bo ciągle każemy obcinać dziewczynom włosy.

Kiedy zauważam jak wyciera kolejne łzy postanawiam się odezwać. Doprowadzenie jej do płaczu to jedna z niewielu rzeczy jakich staram się unikać w ciągu całego mojego 22-letniego życia.

- Casey ja… Nie chciałem powiedzieć niczego co sprawiłoby ci przykrość… Po prostu…

- Przestań… - przerywa mi co całkowicie zbija mnie z tropu.

Dopiero wtedy zauważam na jej twarzy uśmiech. Najpiękniejszy uśmiech na świecie.

- To najpiękniejsza rzecz jaką ktokolwiek mi kiedykolwiek powiedział.

Jej uśmiech jest tak piękny i przepełniony szczerością, że mam ochotę wybuchnąć śmiechem i po prostu ją przytulić. To pierwszy raz od naprawdę bardzo dawna kiedy widzę jak ta dziewczyna szczerze się do mnie uśmiecha.

- Miałam ostatnio ciężkie dni - kontynuuje swoją wypowiedź - Próbowałam cię od siebie jak najbardziej odsunąć wierząc, że tak będzie lepiej dla nas obojga. Teraz widzę jak bardzo się myliłam i już wiem, że najlepiej nam będzie bez całej tej szopki. Masz rację… - podchodzi do mnie jeszcze bliżej.

Nie do końca wiem jak to zrobiła. Jestem zbyt skupiony na jej oczach i słowach, które wypowiada.

Co nie zmienia faktu, że już i tak stała bardzo blisko mnie. Teraz była dosłownie przede mną. Zadzierała głowę do góry i patrzyła w moje oczy. Nagle położyła dłonie na moich policzkach i przysunęła swoją twarz do mojej. Musiała stać na palcach.

- Oboje zasługujemy na coś więcej.

Poczułem jej usta na moich. Były ciepłe, miękkie i słodkie w smaku. Nie wiem jak tego dokonała, ale tym pocałunkiem na nowo wszczepiła we mnie chęci do życia. Poczułem nagły przypływ pewności siebie i odwzajemniłem pocałunek przyciągając ją mocniej do siebie.

Odnalazłem w sobie na nowo nadzieję i szczęście. Przestałem się czuć taki… bezradny. Chyba w końcu byłem komuś potrzebny. Przynajmniej taki się teraz czułem.

Po chwili, która dla mnie mogłaby trwać wiecznie oderwała się ode mnie i mocno mnie do siebie przytuliła. Objąłem ją ramionami jakby była skarbem, który w każdej chwili mogłem stracić. Tak naprawdę to… chyba właśnie tak było.

Potarła nosem odsłoniętą część mojej szyi, a później odezwała się tym swoim melodyjnym głosem. Mówiła wprost do mojego ucha, tak żebym na pewno ją usłyszał chociaż wokół nas nikogo nie było i panowała zupełna cisza.

- Od dziś… będziemy żyć tak jakby jutro miało nigdy nie nadejść… - urwała i przygryzła płatek mojego ucha - Razem…

Co tylko zechcesz… 

Helpless ||zawieszona||Where stories live. Discover now