Rozdział 20 - Noel

13 5 0
                                    

- Daję ci wybór… - patrzy w moje oczy - Albo będziesz walczyć z chorobą… albo już nigdy więcej się do mnie nie zbliżysz.

Sam wychodzi z pokoju. Zaraz za nią Seth.

Przez chwilę patrzę na drzwi i po prostu analizuję wszystkie słowa wypowiedziane przed chwilą przez dziewczynę.

Ona… chyba… każe mi wybierać.

Sam albo choroba.

Nie wiem jak to powiedzieć, ale moja decyzja w takiej sytuacji jest chyba oczywista.

Moje zdrowie właściwie nigdy mnie nie obchodziło. Kiedy dowiedziałem się o tym, że mam raka na początku oczywiście bardzo się przejąłem, ale później zrozumiałem kilka kwestii.

Całe moje wcześniejsze życie opierało się na ciągłej rutynie. Szkoła… dom… szkoła… dom… I tak w kółko. Później właściwie jedyne co się zmieniło to fakt, że poszedłem na studia. Szkoła zmieniła się na uczelnię, a dom na akademik.

Wróciłem do rodzinnego miasta kiedy mój lekarz zadzwonił do mnie, że w ostatnich wynikach, które mu przywiozłem znalazł "coś". Następnego dnia byłem w domu. Rak, którego wtedy zdiagnozował zniszczył mi życie. A przynajmniej tak mi się na początku wydawało.

Dopiero po kilku tygodniach zrozumiałem, że nigdy nie miałem prawdziwego życia.

Potrzebowałem nowotworu żeby zrozumieć, że powinienem cieszyć się tym co jest teraz.

Mój tata nigdy nie był szczególnie zamożny dlatego zrezygnowałem z leczenia. Gdybym zgodził się na wszystkie operacje, które właściwie mogłyby tylko wydłużyć moje życie, aż do kolejnego zabiegu nie mięlibyśmy za co żyć.

Leczenie zawsze było okropnie drogie. Zwłaszcza przy naszej sytuacji finansowej. Poza tym nie chciałem przysparzać mojemu ojcu kłopotów i cierpienia.

Kiedy matka nas zostawiła obiecał sobie, że nie pozwoli żebym ja też go opuścił. On chciał żebym kontynuował leczenie. Ale wiedziałem, że to nic nie da.

Operacja mogłaby tylko wydłużyć moje życie o kilka tygodni, ale prędzej czy później i tak bym umarł.

W skrócie mówiąc moje leczenie oznaczałoby więcej wydatków dla mojego taty i większe cierpienie po moim odejściu.

Dlatego zrezygnowałem z jakiegokolwiek leczenia i postanowiłem zmienić swoje życie.

Przeżywałem każdy dzień inaczej. Tak żeby wszystkie były wyjątkowe. Chciałem żeby coś po mnie zostało. Ale… straciłem na to szansę kiedy to wszystko się wydarzyło. Kiedy… zginął mój ojciec ratując mi życie.

Ale teraz… Nasz świat wygląda zupełnie inaczej… I moje życie… znacznie zmieniło się odkąd pojawiła się w nim Sam.

Nie wiem… Może gadam jak jakiś gówniarz, któremu wydaje się, że wszystko wie o miłości. Ale cholera… Sam…

Postawiła sprawę jasno. Ona albo choroba.

Nawet bez zastanowienia mogę podjąć decyzję. Okazuje się, że ta dziewczyna jest dla mnie ważniejsza niż myślałem.

Chciałem od razu jej powiedzieć, że nawet nie muszę długo myśleć, ale nie zdążyłem. Zanim zrozumiałem jej słowa nie było jej już w pokoju. Po jej bracie też nie było już śladu.

Bez większych przemyśleń postanawiam zejść na dół. Znaleźć ją i po prostu z nią porozmawiać.

Wychodzę z pokoju i kieruję się w stronę schodów. nagle jednak słyszę trzask. Odwracam się na pięcie w stronę, z której doszedł do mnie ten dźwięk.

Idę w stronę kolejnych drzwi bez myślenia co za nimi się znajduje. Powoli wchodzę do pomieszczenia. Okno jest otwarte na oścież. Szerzej uchylam drzwi co okazuje się być błędem bo od razu słyszę tłuczone szkło.

Robię kilka kroków do przodu co jest jeszcze głupszym pomysłem. Pod wpływem okropnie śliskiej podłogi upadam na ziemię. Czuję jak skóra mojej lewej ręki się przecina. Najwyraźniej upadłem na szkło, które wcześniej rozbiłem drzwiami.

Brawo… Naprawdę gratulacje.

Podnoszę się na nogi i powoli wyciągam pojedyncze kawałki szkła. Postanawiam zamknąć okno. Podchodzę więc do niego i wyciągam przed siebie prawą, zdrową rękę.

Największy błąd jaki w życiu popełniłem.

Na drzewie za oknem nagle pojawia się człowiek o nienaturalnie długich pazurach. Łapie moją rękę i z ogromną siłą przecina skórę. Wydaję z siebie krzyk. Jest tak przeraźliwie głośny, że na pewno wszyscy mnie usłyszeli.

Nie mam nawet chwili żeby zareagować, sięgnąć po broń, czy nawet zamknąć okno. Ten potwór robi wszystko tak szybko, że nim się orientuję połowa mojej ręki jest dosłownie w jego ustach.

Czuję ugryzienia. Małe, pojedyncze ugryzienia, które sprawiają mi cholernie wielki ból. Dopiero po chwili reaguję. Próbuję wyrwać się z uścisku. Łapię za szkło, które prawdopodobnie wypadło już z mojej lewej ręki i wylądowało na parapecie.
Wbijam je w czoło napastnika, ale nie daje mi to zbyt wiele. Jedynie możliwość do prawie całkowitego wyciągnięcia ręki. Nie udaje mi się zrobić tego całkowicie, ponieważ już po chwili zaciska szczękę na moim palcu.

Krzyczę po raz kolejny. Teraz znacznie głośniej. Nie ma nawet opcji żeby mnie nie usłyszeli.

Tym razem udaje mi się coś zrobić. Z trudem podnoszę nogę i skopuję z drzewa… to coś. Spada na ziemię i teraz już nie ma szans żeby mi cokolwiek zrobić.

Zamykam szybko okno i oddycham z ulgą. Nie mam jednak zbyt wiele spokoju, bo po jakichś pół minuty odczuwam ponownie ból w dłoni.

Wyczuwam coś. A raczej brak czegoś.

Podnoszę rękę wyżej, żeby móc ją zobaczyć. Tak jak myślałem jest źle.

Jest kurewsko źle.

Jest coś… Nie kurwa nie ma czegoś.

Patrzę z niedowierzaniem na bolącą dłoń. Obraz przed moimi oczami się zamazuje, ale to nic. Wciąż mam kontrolę nad moim ciałem. Mam wrażenie, że za chwilę się zrzygam, więc podchodzę bliżej ubikacji.

To coś odgryzło mi palca.

Helpless ||zawieszona||Where stories live. Discover now