56. Wątpliwości

587 45 162
                                    

STEVE POV.

Wszystko się spieprzyło... Mogłem się domyśleć, że prędzej czy później coś złego się wydarzy. W końcu w moim życiu nie ma miejsca na spokój i stabilność, a co dopiero na trochę szczęścia u boku ukochanej osoby. Było zbyt idealnie. Miałem pracę, jakiś ważny cel w życiu i piękną kobietę u swojego boku, która chciała spróbować ze mną być... I jak się to dla niej skończyło? Znów jest rozbita, wręcz wstrząśnięta, po tym co się stało. Znów musiała zawalczyć o swoje życie, już trzeci raz od kiedy mnie poznała. O trzy razy za dużo. Szkoda że dopiero teraz za trzecim razem przejrzałem na oczy. Może oszczędził bym jej tego wszystkiego. Boję się myślami i mimo że powinienem się skupić na ataku jaki nastąpił na wieżę, to cały czas zastanawiam się nad tym... Jak mogłem być tak ślepy i głupi?! Dałem się kompletnie ponieść emocjom, jakbym wręcz sprowokował życie, aby znów mi przypomniało, że to nigdy nie kończy się dobrze. Naprawdę uwierzyłem... Że może być normalnie.

Tulę moją blondynkę do siebie, pozwalając jej się wypłakać i uspokoić. Potok słów z ust zastąpił potok łez z jej oczu. Wciąż siedzimy w recepcji na samym dole wieżowca, ja na krześle ona na moich kolanach. Obok nas leży sobie spokojnie Alfred. Powinienem udać się na górę, ale... Sęk w tym że nie chcę. Chcę zostać tu z nią i w spokoju móc przemyśleć kluczowe dla mnie sprawy, niekoniecznie związane z tymi terrorystami. Niestety... Mój telefon się odzywa. Osobą która próbuje się do mnie dobić jest oczywiście agentka Romanoff. Niechętnie odbieram połączenie.

- Tak..? - pytam, praktycznie wzdychając a nie mówiąc. Lewą, wolną ręką przeczesuję Charlie  włosy.

- Gdzie jesteś Rogers? Jesteś mam potrzebny! - unosi się, wyraźnie trochę zirytowana. - Musimy omówić kilka spraw...

- Już idę... - mówię spokojnie.

- Zadzwoniłam do Bartona. Stwierdził że za parę minut do nas dojedzie. Nie chcesz mieć ze mną do czynienia jeśli jakimś cudem przyjdziesz po nim... - stwierdza cicho, wciąż z nutką złości jak i delikatnej groźby, po czym rozłącza się.

- Charlie... - nachyla się nad uchem dziewczyny. -  Musimy wracać już na górę.

- Nie chcę tego robić Steve - kręci lekko głową, podnosząc ją do góry aby spojrzeć mi w oczy. -  Po tym co się tam działo... Będę się tam czuła niezbyt komfortowo - gładzi mnie po ramieniu. - Po za tym na samą myśl jak to wszystko tam teraz wygląda... Jak moje projekty teraz wyglądają, to aż mnie w środku targa! - cała się trzęsie z emocji. Najwyraźniej przerażenie przerodziło się w swojego rodzaj gniew. O dziwo wolę to drugie.

- Wiem że to nie będzie łatwe... Ale będę cały czas przy tobie - ściskam mocniej jej dłoń. - Nic ci już nie grozi, a pokoje które urządziłaś z pewnością zostaną raczej prędzej niż później odnowione. Starka stać na to żeby wykupić pół Manhattanu, więc to dla niego nic... - staram się jakkolwiek uśmiechnąć, aby ją wesprzeć. - To co idziemy na górę?

Charlie patrzy mi prosto w oczy przez jakiś czas, jakby czegoś w nich szukała, aż w końcu zbiera się w sobie aby kiwnąć głową i wstać ostrożnie z moich kolan, aby z jeszcze większą niechęcią pójść ze mną i z Alfredem do windy.

Bogu dzięki że nic jej nie jest. Po za krwotokiem z nosa i zapewne paroma sińcami nie ma żadnych obrażeń. Znacznie bardziej ucierpiała jej psychika. Wyraźnie jest oderwana od rzeczywistości. Ciągle myśli o rzeczach o których nie powinna. Wiem że miała dużo szczęścia. Gdyby... Nie jej zaradność, wewnętrzna siła i trzeźwość umysłu nawet w skrajnych sytuacjach... Mógł bym ją znaleźć leżącą na ziemi, w kałuży własnej krwi i z dziurami po kulach w klatce piersiowej... Jasna cholera! Steve! Nie myśl o tym! Ona tu stoi tuż obok ciebie, cała i zdrowa! Karcę się porządnie w głowie za te okropne myśli. Przerywa je dopiero otwarcie się drzwi od windy.

KELNERKA - "Droga ku niebiosom" / Fanfiction AvengersWhere stories live. Discover now