23. Propozycja

897 61 47
                                    

CHARLOTTE POV.

Słowa Steve'a odbijają się parę razy echem w mojej głowie, lecz mimo to nie potrafię w nie uwierzyć. Patrzę mu prosto w oczy, stojąc twarzą do niego, aby znaleźć w nich... Sama nie do końca wiem co. Jakąś odrobinkę żartu? Oczy jak i usta mam szeroko otwarte, co musi wyglądać co najmniej idiotycznie, ale naprawdę nie potrafię w tej chwili zmienić nawet wyrazu mojej twarzy.

Setki myśli galopuje po mojej głowie. Każdą z nich chcę mu powiedzieć na głos, jednak po chwili selekcji wybieram tylko jedną, chyba najrozsądniejszą.

- Ty tak na poważnie? - pytam, trochę takim tonem jakbym mówiła do jakiego wariata i nie dowierzała w jego głupotę.

- Cóż... - Steve spuszcza ze mnie wzrok, wyraźnie szukając w swojej głowie odpowiednich słów, jak i opanowania, które ma utrzymać go w pionie i sprawić, że się nie wycofa. - Mam u siebie dość miejsca i... Nie widzę przeszkody, abyś się u mnie zatrzymała, na tę parę dni, póki nie znajdziesz sobie jakiego innego lokum... Więc tak - dopiero teraz podnosi na mnie spojrzenie, w którym dostrzegam ogrom niepewności.

Kolejna burza myśli tworzy się w mojej głowie i w sumie można powiedzieć, że jedna z nich bez żadnego mojego pozwolenia, powędrowała na mój język.

- Ty nie możesz być super bohaterem... - wypalam nagle. - Oni nie wpadają na takie... Dziwaczne pomysły, wzięte nie wiadomo skąd - przynajmniej według definicji nie powinni, a już na pewno nie powinien tego robić wzór cnót Ameryki.

Steve uśmiecha się pod nosem rozbawiony.

- Oj zdziwiła byś się... Uwierz mi - stwierdza, a ja dochodzę do wniosku, że muszę usiąść.

Na szczęście jakąś ławeczka stoi zaledwie parę kroków ode mnie. Siadam na niej bez słowa i wypuszczam w końcu z płuc powietrze. Steve powoli siada obok mnie.

- Wyglądasz jakbym cię znokautował... - mówi nagle, patrząc na moją twarz.

- Bo to zrobiłeś... - zmiotłeś mnie mentalnie z powierzchni ziemi.

- Nie do końca rozumiał dlaczego. Ja tylko ci grzecznie zaproponowałem pewną rzecz, na którą oczywiście nie musisz się zgodzić.

- A jak to twoim zdaniem miało by wyglądać? - uśmiecham się głupio, sama do siebie, trochę rozbawiona jego punktem widzenia. On nie tylko mi coś grzecznie zaproponował, ale aż... Aż mi coś takiego zaproponował, mimo że znamy się zaledwie pięć minut.

- No nie wiem... - odpowiada, jednak po chwili cichy pełnej zastanowienia kontynuuje. - Przywiozła byś do mnie swoje najważniejsze rzeczy... Rozgościła... Na jakiś czas... Póki byś sobie wszystkiego nie ale ułożyła i nie znalazła jakiegoś innego miejsca... Spała byś na kanapie i miała do dyspozycji kuchnię oraz łazienkę... Tak mniej więcej to sobie wyobrażam.

- No, ale... - przecieram twarz dłonią. -Znamy się tak krótko i... Nie żebym cię o coś posądzała, bo nie sądzę aby Kapitan Ameryka był jakimś mordercą i gwałcicielem, ale... - słyszę jak prycha pod nosem. - O to że ty nie znasz mnie... Mogę być narkomanką lub kleptomanką, albo... Psychopatką, no nie wiem cokolwiek! Nie można kogoś takiego zaprosić do mieszkania u siebie - mówię jakże emocjonalnie, a za razem ekspresyjnie wymachuję rękami, nie do końca wiedząc co z sobą zrobić.

- Po pierwsze, to nie sądzę aby taka dziewczyna jak ty, była by zdolna do takich rzeczy, a po drugie jako Kapitan Ameryka chyba nie mam się czego obawiać - stwierdza spokojnie, wlepiając swój wzrok w dłonie.

Zatrzymuję się przez chwilę na pierwszej części wypowiedzianego przez niego zdania... Taka, czyli jaka? Odsuwam na razie od siebie tą myśl, kręcąc lekko głową i wracam do propozycji Steve'a.

KELNERKA - "Droga ku niebiosom" / Fanfiction AvengersWhere stories live. Discover now