15. Z butami w czyjeś życie.

977 59 50
                                    

STEVE POV.

Robię źle, prawda? Nie powinienem tam iść, nawet jeśli  tak i siak jest mi po drodze. Zatrzymuję się mimo to swoim motocykle niedaleko zniszczonej restauracji. I tak motocyklem, który ma być prezentem przeprosinowym od Starka, za te wszystkie nasze sprzeczki, a w szczególności za tą wzmiankę o probówce. Oczywiście nie chciałem go przyjąć, ale po pierwsze to ten człowiek jest uparty jak osioł, po drugie z jego majątkiem taki prezent to dla niego nic kosztownego i po trzecie był to naprawdę bardzo trafny podarunek. 

Stęskniłem się za warkotem silnika motocykla, jego prędkością i powiewem powietrza, gdy za jego pomocą przemierza się ulice miasta.

Za czasów II wojny światowej miałem swój własny, stworzony specjalnie dla mnie, niezawodny motocykl, którym jeździłem w terenie. Z tego co wiem mój pierwszy mechaniczny rumak znajduje się teraz w jednym z muzeów w Waszyngtonie, jednak ten którym będę jeździł teraz jest równie wspaniałym pojazdem. Dzięki niemu będę mógł znacznie sprawniej i szybciej poruszać się po mieście, nie jak dotąd za pomocą metra i autobusów.

Gdy schodzę ze mojego prezentu, przyglądam się ponownie mojemu miastu. Z tej perspektywy wygląda ono znacznie gorzej niż z królestwa Starka osadzonego prawie w samych chmurach. Ta perspektywa jest znacznie bardziej ludka i uświadamiająca jak ogromne są zniszczenia, dokonana przez obcych. Ulce wyglądają jednak znacznie lepiej niż tuż po bitwą.

Spora część zniszczonych aut została uprzątnięta. Nie widać już płomieni. Przynajmniej w promieniu trzech kilometrów, Tarcza i wojsko oczyścili miasto ze wszystkich ciał, broni i statków Chitaurii,  oczywiście po za tymi gigantycznymi, mi osobiście przypominającymi wieloryby. Jeden z tych gigantów znajduję się w środku Grand Central Terminal. Po za tym znów jest tutaj mnóstwo ludzi. Część z nich sprząta ulice, część budynki, a jeszcze inni zmierzają przed siebie w nieznanym mi kierunku. Wszyscy mają jeden cel. 

Powrócić do normy.

Chyba ja jedyny nie za bardzo mam do czego wracać. Czeka na mnie tylko pusty dom, w którym nawet się nie czuję jak w domu. Pewnie dlatego też chcę przeciągnąć powrót do niego jak najdłużej się da i zamiast do niego pojechać, zatrzymuję się pod mostem, w miejscu gdzie znajduje się wejście główne do restauracji, w której pracuję blond włosa kelnerka.

Naprawdę nie wiem dlaczego to robię, w końcu szansę że kiedykolwiek ją jeszcze spotkam są bliskie zeru. To w jakim stanie jest teraz restauracji z zewnątrz tylko utwierdza mnie w tym przekonaniu. Bo niby czemu miała by tu akurat w tej chwili być? Pewnie zajmuje się teraz rodziną, a nie miejscem w którym pracuje. Po za tym nawet gdybym tam wszedł i jakim cudem ją napotkał, to co miał by, jej powiedzieć? Nie znam jej, a ona mnie. To tego od zawsze byłem fatalny w nawiązywaniu nowym znajomości... W ogóle w rozmowach nigdy nie byłem za dobry, a już z kobietami zwłaszcza! Nie wspominając, że połowę rzeczy o jakich mówią do mnie współcześni ludzie w ogóle nie rozumiem!

 Wygłupię się tylko...

Z drugiej strony to co mi zależy, co ona sobie o mnie pomyśli? Najwyżej uzna mnie za jakiegoś nachalnego czubka i zapomni o mnie, już po chwili gdy jej zniknę z oczu. Nie jest to wizja która mocno mnie zniechęca, a przecież to próbuje teraz zrobić. Próbuję się zniechęcić, aby odciągnąć się od tego absolutnego pomysłu, póki czas. Nie zaprzeczę, że przydało by mi się w końcu z kimś normalnym zapoznać, ale czemu mój mózg wbił sobie właśnie ją, skoro w samym Manhattanie są miliony ludzi?

Nie chcę wchodzić z butami w czyjeś życie.

Drapię się po karku, po czym wkładam ręce w kieszenie mojej skórzanej kurtki. Dobra... Umówię się sam z sobą w ten sposób, że jeśli za chwilę tam wejdę i jej nigdzie nie zastanę, to zapomnę o niej i przestanę ją tutaj nachodzić jak jakiś prześladowca. Za to jeśli ona jakimś cudem tam będzie, to... No spróbuję w jakiś sensowny sposób zamienić z nią parę zdań.

KELNERKA - "Droga ku niebiosom" / Fanfiction AvengersWhere stories live. Discover now