Rozdział 1

4.5K 127 10
                                    

- Nadal uważam, że to jest zły pomysł posyłać ją do szkoły.
- Minęło pół roku od momentu, w którym zyskała te zdolności. Pół roku, w czasie którego uczyła się nad nimi panować.
- To nie oznacza, że w pełni to zrobiła.
- Och daj spokój, wiecznie masz jakieś ale...
Od ponad 10 minut moja matka chrzestna kłóci się ze swoim narzeczonym. Co jest tematem owej wymiany zdań? Otóż moje "zdolności". Nabyłam je pół roku temu podczas pewnej tragedii. Potrafię panować nad ogniem, który sama wygeneruje. Nie jest on jednak koloru jakim zwykł być płomień, jest niebieski. Wracając. Dwójka dorosłych kłóci się o to, czy puścić mnie do szkoły czy nie. Jedna strona jest przekonana, że to dobry pomysł i w pełni panuje nad zdolnościami. Natomiast druga uważa przeciwnie. Puszczanie mnie do szkoły to najgorsze posunięcie jakie może teraz istnieć. Osobiście, jestem rozdarta. Chciałabym poznać nowych ludzi, obgadywać innych uczniów wraz ze swoją przyjaciółką, pierwszy raz się zakochać, ogólnie to co robi typowy nastolatek idący do liceum. Tęsknię też trochę za nauką w normalnych warunkach. Przez te pół roku miałam indywidualne nauczanie. Jednakże, boję się, że zrobię komuś krzywdę. Niby umiem posługiwać się mocą, ale gdy nie panuje nad emocjami to tracę trochę też kontrolę nad nią.
- No to postanowione! Sky za 10 minut bądź na dole, zawiozę Cię do szkoły - powiedziała uradowana kobieta. Spojrzałam zdziwiona na jej narzeczonego, on tylko wzruszył ramionami. Nie spodziewałam się z jego strony, że ulegnie swojej wybrance. Nie ten typ faceta. A jednak.
Zrezygnowana, chodź nie do końca, wstałam z kanapy w salonie i udałam się do swojego pokoju. Chwyciłam plecak, a następnie spakowałam do niego najpotrzebniejsze rzeczy. Szybko przejrzałam się w lustrze i opuściłam pomieszczenie. Po kilku chwilach znajdowałam się w holu, czekając na mojego opiekuna prawnego. Jak mogłam się spodziewać, przyszła o umówionym czasie. Uśmiechnęła się do mnie serdecznie i wyszła z budynku. Poszłam w jej ślady, by po chwili znaleźć się w jednym z samochodów jej ukochanego.
- Czemu się nie odzywasz? Jesteś niezadowolona? - spytała kobieta, tym samym przerywając 20 minutową ciszę.
- Nie, nie jestem niezadowolona tylko... Nie pewna czy to dobry pomysł - odparłam spoglądając na widok za oknem.
- Och mówisz jak Tony. Daj spokój, wszystko będzie dobrze. Nie możesz wiecznie mieć prywatnego nauczania i siedzieć w wierzy.
- Tak, tak. Dlaczego jedziemy do Queens?- spytałam, gdy przed oczami mignęła mi tabliczka informująca, że wjeżdżamy do innej dzielnicy- przecież na Manhattanie jest kilka szkół.
- Tony uparł się, że jeśli masz iść do szkoły to tam gdzie on zdecyduje.
Do końca jazdy nie odezwałyśmy się ani słowem. Po kilku minutach samochód zatrzymał się pod placówką. Spojrzałam niepewnie na kobietę, z myślą, że jednak nie będę musiała wysiadać. Ona uśmiechnęła się i niemal wypchnęła z pojazdu. Po kilku sekundach już jej nie było. Nie było drogi ucieczki. Założyłam plecak na plecy i ruszyłam w kierunku głównego wejścia. Otwierając drzwi spojrzałam na napis nad nimi. Middtown School. Nie słyszałam o tej szkole, czyli nie jest ona z najwyższej półki. Aż dziwne, że to właśnie tutaj Tony był skłonny mnie puścić. Wzięłam głęboki oddech i weszłam do środka. Dam radę. Po przekroczeniu progu szkoły przywitał mnie niesamowity gwar. Ludzie zamiast rozmawiać normalnie, krzyczeli do siebie mimo, że stali dość blisko. Uczniowie przepychali się między sobą, aby jak najszybciej znaleźć się pod swoją salą. Była dopiero 7.45. Nie chcę wiedzieć ile ludzi jest w holu, gdy kończą się lekcje. Poprawiając plecak, ruszyłam przez tłum w głąb korytarza, z myślą znalezienia sekretariatu. Zatrzymałam się obok szafek i wzrokiem szukałam drzwi z odpowiednią tabliczką.
- Hej- usłyszałam obok swojego ucha. Odwróciłam się i zobaczyłam uśmiechającą się do mnie dziewczynę. Była to brunetka o dziecięcej twarzy, mniej więcej mojego wzrostu (czyli 167 cm), ubrana w jasny zestaw ciuchów oraz przewieszonym plecakiem przez ramię.
- Hej- odpowiedziałam niepewnie.
- Zapewne szukasz sekretariatu.
- Tak, skąd wiedziałaś?
- Potrafię czytać z ludzi- zaśmiała się promiennie dziewczyna, po czym dodała - Zaprowadzę cię.
Chwyciła mnie za nadgarstek i po ciągnęła w prawo. Weszłyśmy schodami na górę, a następnie skręciłyśmy w lewo. Zatrzymałyśmy  się pod drewnianymi drzwiami z tabliczką :sekretariat.
- Poczekam tu na ciebie, bo sama na pewno nie ogarniesz całej szkoły w 10 minut- rzekła dziewczyna puszczają mi oczko. Uśmiechnęłam się lekko i weszłam do pomieszczenia.

[ Cześć i czołem! Wracam do was z nowym pomysłem. Jeśli będzie coś nie spójnego w pierwszych rozdziałach, to przepraszam. Dopiero wracam do formy. Mam nadzieję, że najdzie się chodź jedna osoba, której to opowiadanie przypadnie do gustu. Buziaki i do zobaczenia :) PS rozdziały nie będą pojawiać się regularnie. ]

Don't give up on me | Peter Parker 1&2Nơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ