Rozdział 12

421 25 4
                                    

-Skylar!

-Sky!

Jęknęłam przeciągle, uchylając nieco powieki. Obraz był rozmazany i wirował przyprawiając mnie o ból głowy. Dotknęłam ręką czaszki naiwnie licząc, że w ten sposób zatrzymam ruszający się wokół mnie świat. Powoli przeniosłam się do pozycji siedzącej analizując co się przed chwilą wydarzyło. Rozmowa z Peterem, wybuch i ciemność. Gdzie jest Parker? Czy jest cały? Strach, że coś mogło się stać brunetowi dodał mi motywację by wstać. Z trudem stanęłam na nogach trzymając się za bolący brzuch. Nie miałam na nim żadnej krwawiącej rany, ale na pewno kilkanaście siniaków na nim było. Rozejrzałam się wokół w poszukiwaniu Spider mana, ale nigdzie nie mogłam go dojrzeć. W zasięgu mojego wzroku pojawił się za to Bucky, który biegiem zmierzał w moją stronę. Gdy był już u mego boku, chwycił mnie za ramię i zapytał:

-Jesteś cała?

Ja jednak nie odpowiedziałam, tylko wodziłam nerwowo wzrokiem po przestrzeni. Chciałam jak najszybciej odnaleźć Petera i upewnić się, że nic mu nie jest. Myśl, że leży gdzieś ranny mroziła mi krew w żyłach. Od złych scenariuszy oderwał mnie dotyk Barnesa, który położył na moich ramionach swoje dłonie, zmuszając mnie do spojrzenia na niego. W jego oczach widziałam pewnego rodzaju troskę oraz zaniepokojenie.

-Jesteś cała?-zapytał ponownie.

-Chyba tak-odparłam na co zlustrował mnie wzrokiem. Jego oczy zatrzymały się na chwilę na brzuchu, który wciąż trzymałam jedną ręką, ale nie zauważając żadnej krwi kiwnął głową-Gdzie Peter?

-Na pewno nic mu nie jest-powiedział, po czym pchnął mnie delikatnie do przodu sygnalizując, żebyśmy ruszyli.

Nim jednak zrobiliśmy jakikolwiek krok przed nami pojawiło się kilku zbirów. Przeklęłam ich w głowie, mając już serdecznie dość tych ciągłych walk. Chciałam już znaleźć się w domu pod ciepłą kołdrą i cieszyć się chwilą odpoczynku.

Bucky stanął przede mną, ochronnie zasłaniając mnie swoim metalowym ramieniem. Obrócił w moją stronę delikatnie głowę i wzrokiem wskazał na oddalone parę metrów dalej drzwi prowadzące pod pokład. Od razu zrozumiałam, że kazał mi tam uciekać gdy tylko złoczyńcy zaczną atak. Jeden z mężczyzn, który przed ten walczył z Tonym i miał moc telekinezy, wyrzucił w naszą stronę metalową rurę, od których roiło się na statku. Odskoczyłam na bok, w między czasie posyłając w niego płomień. Ogień nawet go nie drasnął, a wywołał jedynie na twarzy cyniczny uśmiech. Spojrzałam ukradkiem na Barnesa, który kiwnął mi głową na znak, że sobie poradzi. Czym prędzej ruszyłam do drzwi, a za mną owy złoczyńca. Wbiegłam pod pokład intuicyjnie przemierzając korytarze. Nie mogłam zejść za nisko, ponieważ gdyby coś się wydarzyło to bym została tam uwięziona. Szukałam zatem wyjścia, nieustannie oglądając się za siebie. Mężczyzna podążał za mną krok w krok, ale nie wykazywał większej chęci interakcji. Niezmiernie mnie to niepokoiło. Wyglądał jakby czekał na odpowiedni moment by zadać mi cios, po którym nie dała rady się podnieść.

W końcu znalazłam się w korytarzu, z którego nie było bezpośredniego wyjścia. Nerwowo naciskałam na klamki od drzwi, ale każde były zamknięte. Obejrzałam się przez ramię dostrzegając zadowolonego złoczyńcę, który śmiał się pod nosem z mojej desperacji.

-Pozwól mi wykonać robotę i nie uciekaj-powiedział twardo, a po moich plecach przebiegł zimny dreszcz.

Stojąc pod ostatnimi drzwiami błagałam w myślach, aby to pomieszczenie było otwarte. Gdy klamka ustąpiła, szczęśliwa jak dziecko dostające prezent, weszłam do środka. Od razu zaryglowałam dostępnymi przedmiotami drzwi i rozejrzałam wokół. Jak na złość nie było żadnego okna, ani nawet szybu wentylacyjnego pozwalającego na ucieczkę. Wiedząc, że czeka mnie zatem bezpośrednia walka przybrałam pozycję bojową. Złoczyńca początkowo walił pięściami w drzwi, aż w końcu użył swojej mocy i z rozmachem wszedł do środka. Bez zastanowienia posłałam w jego stronę pierwszy płomień, dla zdezorientowania, a potem uderzyłam w twarz. Nie zrobiło to jednak wrażenia na mężczyźnie, ponieważ natychmiast wyszedł on z kontratakiem. Z trudem przychodziło mi blokowanie uderzeń, dlatego starałam się trzymać na dystans. Jednak w pewnym momencie zostałam przyparta do ściany i nie miałam większego pola manewru. Adrenalina płynąca w moich żyłach przekonała mnie do wykonania kompilacji ataków, które dopiero parę dni temu Natasha mi pokazała. Na treningach nie wychodziły mi one ani razu, ale w tym momencie nie miałam nic do stracenia. Szybko się skupiłam i z determinacją wykonałam ruchy. Ku mojemu zdziwieniu, parę sekund później oprych leżał na ziemi. Robiąc mentalną notkę, aby pochwalić się później Romanoff o swoim osiągnięciu, stworzyłam ognistą linię oddzielającą mnie od mężczyzny i wybiegłam z pomieszczenia. Pokonując kolejną ilość zawiłych korytarzy, w końcu udało mi się dotrzeć do wyjścia. Już widziałam siebie na świeżym powietrzu, ale jak to w ostatnich godzinach działo się często, ktoś stanął mi na przeszkodzie. Tym kimś był sam szef całego zamieszania. W jego dłoni spoczywał pistolet, wymierzony prosto w moją stronę.

Don't give up on me | Peter Parker 1&2Where stories live. Discover now