Rozdział 12

367 30 16
                                    

Wsiadłem do Dzieciny, trzaskając drzwiami. Poluzowałem krawat i rzuciłem parę przekleństw. Sam zdążył wywrócić oczami i zająć miejsce pasażera.

– Mówiłem ci, że to strata czasu – powiedział, poprawiając płaszcz. – Dzwoniłem tutaj przed przyjazdem i z tego co mówił szeryf, sprawę rozwiązano.

– Ale jak, Sam? Pięć trupów w przeciągu tygodnia i nagle wpadli na rozwiązanie? Niby jak? Przecież to banda idiotów! – Uderzyłem dłonią w kierownicę. – Morderca musiałby przyjść na komisariat i przyznać się do zbrodni!

– Nie jesteśmy jedynymi łowcami.

– Od miesiąca nie mieliśmy żadnej sprawy, oprócz tej nierozwiązanej...

– Cassie kłamie – wypalił.

– Wiem.

Sam uniósł brew.

– Wiedziałeś i nic...

– A co miałem zrobić? Nakrzyczeć na nią i pogrozić paluszkiem? Znowu zalałaby się łzami, a Jo wpadłaby w szał. Ona i strzelba to bardzo złe połączenie. Dobrze o tym wiesz!

– No tak, ale nie wydaje ci się to... podejrzane? Ten łowca musiał być tam w tym samym momencie co my. Znał nasz plan działania. Uratował Cassie, jednocześnie budząc w niej poczucie, że wcale nam na niej nie zależy.

– Że mi nie zależy, Sam – sprostowałem. – Niewielu łowców mnie lubi, więc ciężko będzie odnaleźć tego właściwego. Dziewczyna niczego nie ułatwia swoim milczeniem. Ale spokojnie, zrobimy po mojemu.

– Czyli obijemy komuś twarz?

Uśmiechnąłem się szeroko.

– Dokładnie, braciszku.

Sam prychnął, kręcąc głową. Nigdy nie rozumiał moich metod, ale liczyła się skuteczność. Cassie milczała. Udawała, że wszystko jest w porządku. W stosunku do mnie zachowywała dystans. Czułem chłód i wiedziałem, że każde moje słowo odbija się od niewidzialnego muru. Dziewczyna chowała się za nim, nie pozwalając nikomu podejść zbyt blisko. Zachowywała ostrożność nawet przy Jo. Coś ewidentnie było nie tak.

۞

Nie chciałem nachodzić Jo, bo wiedziałem, że pewnie zastanę Cassie. Nie lubiłem niezręcznych sytuacji. Nigdy nie byłem cichym i miłym chłopcem, a udawanie milusińskiego wolałem zostawić bratu. Ten idealnie okazywał współczucie i chęć pomocy. To jemu ludzie zwierzali się z rodzinnych tragedii, a mi... Tylko samotne kobiety lubiły ze mną rozmawiać, o ile seks można tak nazwać.

Siedziałem w samochodzie pod domem blondynki i stukałem palcem w kolano, zastanawiając się, pod jakim pretekstem zapukać do drzwi. W przeciągu kolejnych tygodni, znów nie mogłem pracować, bo jakimś cudem wszystkie sprawy były rozwiązane dość szybko. Za każdym razem były ofiary, ale nie potrafiłem ustalić, czy to faktycznie byli bezbronni ludzie, czy może krwiożercze bestie w ludzkiej skórze. Udawanie FBI nie pomagało, a wręcz działało na niekorzyść, bo skoro śledztwo zostało zamknięte, to po co dalej drążyć...

Wyciągnęłam komórkę i wybrałem znajomy numer. Odebrał po pierwszym sygnale.

– Bobby?

– O co chodzi?

– Mamy problem. Pamiętasz Jo?

– Córkę pyskatej Ellen? Jak mógłbym zapomnieć?!

– Wiesz, że się ostro pokłóciły i dziewczyna mieszka sama. A raczej mieszkała, bo ma współlokatorkę, Cassie. Ogólnie dziwna sytuacja, bo nagle zaczęły się nią interesować wiedźmy, wampiry i łowcy.

Nie próbuj mnie ratować (Supernatural) [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now