Rozdział 4

366 32 6
                                    

Nie potrafiłem stłumić swojej złości na Cassie za biedną Dziecinę, a przed moimi oczami pojawił się jeszcze Crowley – koleś, którego najchętniej unicestwiłbym milion razy, gdyby nie fakt, że skurczybyk jest pieprzonym Królem Piekła i ma wiele asów w rękawie, które zachowuje na specjalne okazje. Cały czas dziwię się, że Lucyfer nie pozbawił go życia, gdy mógł. Kolejny „Pan i Władca", który zamiast eliminować przeciwników wolał ich upokarzać, a potem i tak dostawał w dupę. Może nie skończyło się do dla niego najlepiej, ale takie przylepce zawsze wracają...

– Crowley, do diabła, czego chcesz? – rzuciłem, tracąc resztki cierpliwości.

Łaskawie spojrzał na mnie, a potem uśmiechnął się dumnie, jakbym nie stanowił dla niego żadnego niebezpieczeństwa, jakby Colt nie leżał bezpiecznie w bagażniku Dzieciny i nie czekał na swój Wielki Dzień.

– Diabeł wiele ma imion – mruknął, wsuwając dłonie do kieszeni płaszcza, a potem utkwił wzrok w Cassie. – Rozumiem, że oberwałaś w trakcie ćwiczeń dla początkujących.

Wywróciłem oczami.

– To nie żaden łowca, tylko życiowa pomyłka – warknąłem, skupiając na sobie wzrok wszystkich. Jo wstała z kolan i zabijała mnie wzrokiem, a Cassie... widziałem łzy w jej oczach. Czego innego mógłbym się po niej spodziewać, skoro na wszystko reagowała płaczem? – Potrzebuję piwa, natychmiast.

Poszedłem do kuchni i nic sobie nie robiąc ze spojrzeń Jo, wyciągnęłam butelkę z lodówki, jednocześnie szukając w spodniach otwieracza. Pierwszy łyk w minimalnym stopniu ukoił moje nerwy, ale dopiero po opróżnieniu połowy piwa, mogłem mówić o względnym spokoju, który mnie ogarnął. Jednak na myśl o poobijanej Dziecinie, wlałem w siebie całą resztę i otworzyłem drugą butelkę, a dopiero potem wróciłem do towarzystwa.

– Nareszcie! – mruknął średnio zadowolony Crowley. – Możemy zaczynać?

– O co chodzi? – zapytał Sam.

– Ktoś wybija moje demony w ekspresowym tempie i chciałbym wiedzieć, które z was wpadło na ten genialny pomysł.

– Co? – prychnąłem. – Pewnie sami prosili się o śmierć, bo to nędzne gnidy, ale dlaczego z góry założyłeś, że to nasza sprawka?

– Nie znam innych łowców, którzy pałają do mnie taką nadzwyczajną sympatią, jak wy.

– Kim ty w ogóle jesteś? – zapytała Jo, wpatrując się w niego szeroko otwartymi oczami.

– Wybacz. – Uśmiechnął się. – Jestem Crowley, Król Piekła, złotko – powiedział dumnie, a potem puścił do niej oczko.

– Mamy inne rzeczy na głowie, a w ostatnim czasie żaden idiota nie pojechał na rozdroże i nie podpisał umowy – powiedziałem znudzony. – Daj żyć, Crowley.

– Może zacznę z innej strony – mruknął niezadowolony. – Zaczęły ginąć również wiedźmy i o ile nienawidzę ich z całego serca, i najchętniej osobiście skręciłbym im karki, to taka samowolka działa mi na nerwy.

– Sądzisz, że to któryś z łowców? – zapytał mój brat, zakładając ręce. – To nie ma najmniejszego sensu.

– Też tak sądziłem, dopóki moje demony nie przyłapały jednego z was przy ciele dwóch czarownic. Nie wyglądali na przyjemnych typków, którzy piją sobie piwko przed telewizorem, oglądając...

– Dobra, daruj – zaprotestowałem. – Dalej nie rozumiem, co...

– Wiesz, jaki to ród czarownic? – zapytała Cassie, przerywając mi. Zmrużyłem oczy, ale ona nawet na mnie nie patrzyła, mając wzrok utkwiony w Crowley'u. – W sensie, to wiedźmy z tej samej rodziny?

Nie próbuj mnie ratować (Supernatural) [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now