Rozdział 47

145 16 6
                                    

Wpatrywanie się w sufit było bardzo nudnym zajęciem, ale jedynym, na którym potrafiłam się jeszcze skupić. Przez ostatnie dni próbowałam posegregować wspomnienia Chloe w celu wyłapania wszystkich tych rzeczy, które mnie ominęły. Szybko zrozumiałam, że Chloe nie była dobrym wzorem do naśladowania. Jej życia... nie mogłam nazwać życiem. Walczyłam z powracającymi obrazami, w których pojawiała się krew i śmierć. Chciałam jej współczuć, ale nie potrafiłam, bo byłam wypruta z emocji.

Usiadłam powoli na łóżku i odgarnęłam włosy do tyłu, na krótką chwilę skupiając wzrok na oknie. Słońce chowało się za chmurami, nieśmiało wyciągając swoje promienie w stronę świata. Widok zapierał dech w piersiach, jednocześnie boleśnie przypominając, jak niewiele takich pięknych dni do zobaczenia mi pozostało. Nie zamierzałam płakać nad swoim losem, ale nie chciałam też poświęcać ostatnich miesięcy życia na polowanie na potwory, które zmusiły Chloe do podjęcia decyzji za nas obie. Wiedziałam, że umrę – to było nieuniknione. Jednak pragnęłam zaznać nieco życia. Miłość nie wchodziła w grę, ale bliskość... Nawet niezobowiązujący seks wchodził w rachubę, bo nie miałabym czasu na przejmowanie się wyrzutami sumienia.

Pomyślałam o możliwościach. Opuściłam nisko ramiona, zdając sobie sprawę, jak niewiele ich było. Miałam odwieczny problem z nawiązywaniem nowych znajomości. Unikałam ludzi, bo byłam nieśmiała. Dużym problemem okazała się niezdarność. Już nie istniała, ale towarzyszyła mi przez kilka marnych lat, gdy udawano, że nie żyję. Nic się nie zmieniło w moim sposobie postrzegania siebie. Może czułam się trochę pewniejsza siebie. Może nie miałam problemu z wyznaczeniem granic. Może potrafiłam walczyć.

Jednak nie tego oczekiwałam od życia.

Przefiltrowałam w myślach wszystkie rozmowy z Jo, szukając gotowych odpowiedzi na pytania, które nie dawały mi spokoju, odkąd przeczytałam list od Chloe. Nie znałam wielu mężczyzn. Jo lubiła wmawiać mi różne rzeczy, ale postanowiłam zastanowić się nad jednym chłopakiem. To właśnie przy nim sufit spadł mi na głowę. Wiedziałam, że nazywał się George i chociaż z wyglądu przypominał surfera, to nim nie był.

Sam przyznał Jo rację, dlatego wstałam z łóżka i zaczęłam chodzić nerwowo po pokoju. Tamto wydarzenie miało miejsce dawno temu i szczerze wątpiłam, aby chłopak mnie pamiętał. Chyba wolałabym, żeby nie pamiętał. Z drugiej strony istniała szansa, że naprawdę mu się podobałam, co tworzyło możliwość odhaczenia jednego z moich postanowień. Nie miałam ich dużo, zaledwie kilka, które chciałam spełnić przed śmiercią. Nie musieliśmy pójść do łóżka. Wystarczyłyby mi dwie, góra trzy randki. Mógłby mnie przytulać, a ja nie miałam w głowie myśli, że robi to, bo jestem Ignis. Gdybym to dobrze rozegrała, to nie byłoby również mowy o litości czy współczuciu. Umierając, wyobrażałabym sobie, że jestem w jego ramionach. W moim sercu zakiełkowała nadzieja, że odejście z tego świata nie byłoby tak straszne, jak wcześniej zakładałam.

Podeszłam do okna i spojrzałam na niewielki ogród, w którym nie rosło nic więcej oprócz trawy – zielonej jak głupia nadzieja.

Przygryzłam wargę i sięgnęłam po komórkę. Miałam zarys planu, ale potrzebowałam więcej szczegółów oraz alibi na wyjście bez odstawy. Po ostatnim urwanym filmie Dean zrobił się cholernie wkurzający ze swoją idiotyczną troską. Nie zapytałam, czy powiedziałam coś głupiego po pijaku, ale jego zachowanie mówiło samo za siebie. Wiedziałam, że nie chlapnęłam nic o Chloe ani o liście. Nawet Ketch nie znał prawdy. Nikt jej nie znał, dlatego o tę jedną rzecz mogłam być spokojna.

Schowałam komórkę do tylnej kieszeni spodni i jeszcze raz spojrzałam przez okno. Słońce całkowicie zniknęło za chmurami. Świat spowijała szarość, przypominająca moje całe dotychczasowe życie. Potrzebowałam słońca, a jeśli miałabym go nie dostać, wystarczyłby mi najmniejszy jego promyk. Z tą myślą odwróciłam się i ruszyłam ku drzwiom.

Nie próbuj mnie ratować (Supernatural) [ZAKOŃCZONE]Waar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu