Rozdział 22

272 20 12
                                    

Siedziałem wkurwiony w kuchni i na nią czekałem. Wyprowadziła mnie z równowagi do tego stopnia, że dałem porządny wycisk Dziecinie. Sam nie potrafił mnie zatrzymać, a Jo pierwszy raz w życiu po prostu się zamknęła. Wiedziałem, że przegiąłem, bo zrobiłem porządną awanturę, ale miałem to w dupie.

Cassie była, kurwa, nieodpowiedzialna. Wyszła z obcym facetem, ani przez chwilę nie myśląc o pierdolonych konsekwencjach. Miałem jedynie nadzieję, że wróci w jednym kawałku. Jeśli nie... znajdę tego debila i wypruję mu flaki – to tak na początek, zanim rozszarpię go na drobne kawałki.

Sięgnąłem po piwo i wypiłem je duszkiem. Trzęsły mi się dłonie, bo naprawdę byłem wściekły. Może też trochę zazdrosny, bo słuchała się pieprzonego, zwykłego człowieka a nie doświadczonego łowcy. Mnie jej życie nie było obojętne. Koleś pewnie nawet nie wiedział z czym się mierzył, bo szczerze wątpiłem, aby Cassie opowiedziała mu całe swoje życie. Znali się parę tygodni, czyli krótko. Spędzała z nim dużo czasu, nosiła jego koszulki, ale związek bez szczerości nic nie znaczył.

– Jaki związek?! – burknąłem pod nosem, otwierając kolejne piwo. – Pieprzony chuj.

Picie w takim stanie wkurwienia było niewskazane, ale to również miałem w dupie. Jeszcze nikt mnie tak nie zlekceważył. Cassie przegięła. Byłem pewien, że szybko odczuje konsekwencje swojego niemądrego zachowania, ale najpierw musiała wrócić do domu.

Zerknąłem na komórkę. Dochodziła trzecia nad ranem, a jej wciąż nie było. Dałem jej godzinę na powrót, potem zamierzałem rozpocząć poszukiwania. Dziecina pewnie nie podziękowałaby mi za jazdę po pijaku. Uśmiechnąłem się kpiąco pod nosem, bo Sam by mnie zabił. Uważał, że dziewczyna potrzebowała przestrzeni i trochę prywatności. Mój braciszek najwyraźniej zapomniał o bandzie debili, którzy deptali jej po piętach.

Odstawiłem z hukiem butelkę na stół.

Wszyscy o tym, kurwa, zapomnieli.

Usłyszałem dźwięk samochodu, więc wyprostowałem się na krześle, przygotowując się na ostrą wymianę zdań. Drzwi otworzyły się dopiero po kilku minutach. Zgrzytnąłem zębami ze złości, bo pewnie musieli się pożegnać.

– Gdzie byłaś? – warknąłem, gdy ledwo przekroczyła próg domu.

Podskoczyła zaskoczona, łapiąc się za serce.

– Dean?

Otaczał mnie półmrok, dlatego weszła do kuchni i zamarła.

– Dean, dlaczego tu jeszcze jesteś? – zapytała zaskoczona.

Nawet w tych ciemnościach zauważyłem, że jej fryzura była w nieładzie. Wkurwiłem się jeszcze bardziej.

– Zadałem pytanie: gdzie byłaś, Cassie? – powtórzyłem chłodno.

Prychnęła.

– Idę spać, a ty dalej tu sobie siedź. Dobranoc.

Gwałtownie wstałem. Krzesło potwornie zaszurało, ale nawet ten dźwięk nie zmusił Cassie do zatrzymania. Pokonałem dzielący nas dystans i złapałem ją mocno za nadgarstek. Zmiażdżyłem swoje zęby, gdy wyczułem pewien drobiazg. Uniosłem jej dłoń i przyjrzałem się bransoletce, która nijak pasowała do całego stroju.

– Nie ignoruj mnie – warknąłem, starając się nie skupiać uwagi na pieprzonym kamieniu.

Killian jednak nie był chwilowym facetem. Zamierzał zostać, kurwa.

– Gdzie byłaś? – powtórzyłem, powoli tracąc panowanie nad sobą.

– Tam, gdzie ciebie nie było – odpowiedziała spokojnie, a potem wyrwało dłoń z mojego uścisku. – Nie jesteś przyzwyczajony do kobiet, które nie mdleją na twój widok, prawda? Do kobiet, które mają własne zdanie? – Uśmiechnęła się drwiąco, a w jej oczach błysnęło coś znajomego. Znowu nie była sobą. – Masz pecha, Dean. Powiedziałabym, że jest mi przykro, ale całkiem dobrze się bawię.

Nie próbuj mnie ratować (Supernatural) [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now