Rozdział 64

187 15 19
                                    

Biegłem przez korytarz z twarzą schowaną w zgięciu łokcia. Z pomieszczenia, o którym mówiła Mindy, promieniowało czyste i piękne światło. Moje serce ścisnął niepokój, bo jeśli przybyłem za późno, to nie mogłem już nic zrobić. Mindy nie chciała, żebym przyjeżdżał, tłumacząc zachowanie Chloe na kilka sposób. W żadnym wytłumaczeniu nie było mowy o uczuciach, o egoizmie czy zdrowym rozsądku. Ale wiedziałem, że jeśli Chloe umrze, pociągnie za sobą Cassie. Moją Cassie.

Nie potrafiłem znaleźć szkatułki, którą wykonał Bobby. Sam pomagał mi szukać, ale bezskutecznie. Zapadła się pod ziemię.

Nagle światło zgasło. Zatrzymałem się w miejscu i wbiłem wzrok w środek sali. W powietrzu unosiło się bezwładne ciało. Wokół nie było nikogo.

Co tam się wydarzyło, do diabła?

Na drżących nogach wszedłem do środka, nie potrafiąc oderwać oczu od ciała. Rozpoznawałem je – należało do Chloe. Cichy głos podpowiadał mi, że nastąpił koniec, ale nie chciałem w to wierzyć. W ułamku sekundy magia przestała działać i ciało upadło z hukiem na posadzkę. Z boku usłyszałem rozdzierający wrzask – to Ketch wrzeszczał. Spojrzałem w tamtym kierunku i zobaczyłem, że czołgał się po podłodze. Ja dalej wolno szedłem, nie do końca wiedząc, co powinienem zrobić. Umarła Chloe, a jednak moje serce i tak ściskał ból.

– Chloe, błagam... Chloe...

Słyszałem głos Ketcha i nie potrafiłem go nienawidzić. Nie potrafiłem nawet wkurzać się, że w pewnym momencie objął ciało Chloe i przytulił. Kochał ją, dokładnie tak jak kochałem Cassie.

Boże, kochaliśmy tę samą dziewczynę.

– Chloe, kochanie...

Padłem na kolana i gapiłem się na bladą twarz dziewczyny. Jej ciało było wiotkie i wymykało się z rąk Arthura. Miałem tyle pytań, jednak żadne z nich nie potrafiło przejść mi przez gardło. Czułem się bezradny i pokonany. Chciałem dotknąć dłoni Chloe i upewnić się, że naprawdę odeszła. Nadzieja umierała ostatnia, ale widok załamanego Ketcha mówił więcej niż słowa.

Chloe umarła.

Opuściłem wzrok na posadzkę, a łzy zaczęły zamazywać misterne wzory. Nie wiedziałem nawet, czym była ta sala. Brytyjscy Ludzie Pisma ją znali. Mindy powiedziała, że Cassie również tu była. Musiała mieć na myśli imprezę, na którą zabrał ją Ketch. To właśnie w tym pieprzonym miejscu musiała poznać Jonathana oraz Samanthę i resztę sekty.

– Arthur.

Podniosłem głowę, chociaż to nie ja byłem wołany. Ketch zrobił to samo. Dorothy stała nad nami z dziwnym wyrazem twarzy. Miałem ochotę ją zabić, bo to ona była wszystkiemu winna. Nie opiekowała się Chloe, tylko szkoliła ją na przyszłą Dziedziczkę, a na koniec obmyśliła durny plan ze śmiercią.

Pieprzony medalion.

Złość buzowała w moich żyłach do tego stopnia, że z ledwością nad sobą panowałem.

– Arthur – powtórzyła. – To już koniec.

Nie docierało do niego, do mnie zresztą też.

Dorothy uklękła obok niego i wyjęła ciało Chloe z jego rąk. Nie protestował, chociaż jego usta bezgłośnie wołały jej imię. Gdyby to miało szansę przywrócić ją do życia, sam również wołałbym jej imię – nawet jeśli Chloe nienawidziła mnie z całego serca.

Złość zaczęła powoli znikać pośród moich wyrzutów sumienia. Byłem głupi, że nie zauważyłem znaków. Byłem również zły, bo nie rozumiałem, dlaczego niewinni ludzie musieli ginąć, gdy chodziło o wyższe cele. Medalion był niebezpieczny i odebranie mu mocy wydawało się najrozsądniejszym rozwiązaniem, ale dlaczego musiała to zrobić Chloe? Dlaczego akurat ona? Poświęciła siebie i całe swoje życie. W imię czego?

Nie próbuj mnie ratować (Supernatural) [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now