Rozdział 6

417 35 8
                                    

Sam wyciągnął mnie z domu Jo i pojechaliśmy do biblioteki, aby poszukać jakiś informacji o tym przeklętym domu. Nie chciało mi się wierzyć, że ma coś wspólnego z wiedźmami. Już sama myśl, że na ten durny pomysł wpadła Cassie, sprawiała, że miałem ochotę kogoś zamordować.

– Może pomógłbyś mi w tym szukaniu, co? – zapytał mój brat, mierząc mnie badawczym spojrzeniem. – Nie mówię, że Cassie ma rację, ale w jej teorii jest wiele sensu.

– Skończ, Sam – warknąłem, otwierając przypadkową książkę na biurku. – Nie będzie mnie pouczała jakaś smarkula.

– Jest dorosła.

– Ale nie jest łowcą. – Chrząknąłem, a potem przebiegłem wzrokiem po stronach. – Nie powierzę swojego gównianego życia w rączki jakieś niezdary, która nie potrafi nawet utrzymać kubka w rękach.

– Znowu doprowadziłeś ją do płaczu.

Wzruszyłem ramionami.

– Im szybciej zrozumie, że ta robota nie jest dla niej, tym lepiej – powiedziałem. – Zresztą, nie będę o niej rozmawiał, bo jak tylko pomyślę, że skrzywdziła Dziecinę... – Spojrzałem prosto w oczy swojemu bratu. – Ze mną nie pogrywa się w ten sposób.

Sam westchnął ciężko, a potem położył ręce na stole i splótł dłonie. Zaciskał usta, jakby prowadził wewnętrzną walkę z samym sobą. Popatrzyłem na niego wyczekująco, bo naprawdę nie uśmiechało mi się spędzać całego dnia w bibliotece.

– Doskonale wiesz, że to nie była jej wina. Ten dom... nie wiem, jak to wytłumaczyć, ale może faktycznie, nie była tam mile widzianym gościem?

– Tak, a ta ochrona? Przecież to nie trzyma się kupy! – syknąłem, zamykając z hukiem książkę. – Sam, posłuchaj mnie bardzo uważnie. Polujemy od kilku dobrych lat i znamy się na swojej robocie, jak nikt inny. Nie sądzisz, że to my pierwsi zauważylibyśmy znaki związane z wiedźmami?

– No tak, ale...

– Ale co? – Zdenerwowałem się, bo nie podobało mi się, że mój własny brat broni jakiejś przypadkowej dziewczyny. – Podoba ci się? W porządku. Umów się z nią, ale nie wciągaj w to bagno, bo będziesz musiał pochować kolejną dziewczynę.

Twarz Sama stężała. Nie lubiłem wspominać o Jessice, ale nie miałem innego wyjścia. Potrzebowałem wybudzić go z tego cholernego amerykańskiego snu, w którym wszyscy mają się świetnie, są szczęśliwi i będą żyli bardzo długo.

– A co, jeśli się mylisz? – zapytał, próbując zignorować moje słowa. – Nawet Rowena zainteresowała się Cassie, a doskonale wiesz, że to bardzo zły omen. Może ta dziewczyna wie więcej, tylko my nie potrafimy słuchać, a w szczególności ty.

Wywróciłem oczami.

– Dobra. Pojedziemy do Jo i przesłuchamy Cassie. Jeśli mnie nie przekona do swojej bajeczki to będziemy postępowali po mojemu, okej?

Sam niechętnie kiwa głową.

– Ale bądź dla niej miły.

Uśmiechnąłem się krzywo.

– Jak zawsze.

۞

Siedzieliśmy z Samem na kanapie, a Cassie na fotelu. Jo musiała pojechać do Zajazdu, bo jej matka bywa dość... nieprzewidywalna i nie należała do ludzi, których powinno się wkurzać, czego doświadczyłem na własnej skórze. Blondynka zostawiła swoją przyjaciółkę, ale wcześniej obiecała mi, że mnie zabije, jeśli będzie taka potrzeba. No cóż, przynajmniej wiadomo po kim ma te geny.

Nie próbuj mnie ratować (Supernatural) [ZAKOŃCZONE]حيث تعيش القصص. اكتشف الآن