Rozdział 53. Proszę, Kochanie Wróć...

650 31 12
                                    

Jude Sharp

Siedziałem w domu. Za oknem padal śnieg. Lucy czeka na wyrok. Zapłaci za wszystko. Zabiła miłość mojego życia. To niesprawiedliwe. Czemu, właśnie ją? Mogłem nie zadawać się z Sonią. To moja wina... Wiem, że osądzanie nic nie da. Ale czuję w tym swoją winę. Zrobiłem coś nie tak... Oddałbym wszystko, żeby wróciła.

Trzy miesiące później

Nadal nie wierzę, że Samanty nie ma. Ciagle o niej myślę. Tak bardzo chciałem, umrzeć. Ta pustka była coraz bardziej nie do zniesienia... Wszędzie brak...
W końcu nie wytrzymałem.
Pojechałem do najwyższego budynku w mieście. Niepostrzeżenie udałem się na dach. Zobaczyłem z góry, piękną panoramę miasta. Wszystko wydawało mi się takie małe... Już czułem jak spadam i budze się, gdzieś, a obok mnie, stoi Samanta.

- Stój! - ktoś krzyknął.

- Nie! Odejdź, kimkolwiek jesteś! Muszę to zrobić! Nie mogę bez niej żyć...

- Jude... Odwróć się... - powiedziała dziewczyna, słodkim głosem. - To ja, twoja na wieki.

- Samanta?! - w mgnieniu oka się odwróciłem.

- Tak, Jude! - po moich policzkach zaczęły spływać łzy.

- Boże, ty żyjesz! - pobiegłem do niej i ją delikatnie pocałowałem. - Ale jak? Co z dzieckiem?!

- Uratowała mnie moja babcia. Ona nie umarła. A dziecko... Nie udało nam się.  Dlatego nie poroniłam.

- Ale czemu się ukrywałaś?

- Lucy mnie postrzeliła. Musiałam się wyleczyć, a potem, dla waszego bezpieczeństwa, wolałam poczekać, aż ją zamkną.

- Powstrzymałaś mnie, od zrobienia najgłupszej rzeczy na świecie. Ponownie uratowałaś moje życie. Dziękuję...

I tym akcentem kończymy!
Oto minęła 1 cała część książki, w dwuch mini częściach. Jeśli chcecie kolejną część, piszcie w komentarzach. Tym czasem ja się z wami żegnam...

This Time,
~The End~

Ile Trwa Wieczność...? (Inazuma Eleven) Where stories live. Discover now