Rozdział 98

20.9K 2.5K 892
                                    

- Musicie pomyśleć o naprawdę silnym wspomnieniu, skupcie się! 

Szkolne dni mijały szybko, jednak stopniowo zamieniały się w koszmar. Umbridge powoli wprowadzała w szkole absurdalne zasady, które wszystkim się nie podobały. No, może poza Filchem i Brygadą Inkwizycyjną, czyli grupą głównie Ślizgonów (Callie wiedziała, że dołączyli tam Draco, Aurora, Melanie i Ella...), którzy pomagali siać terror w Hogwarcie.

Najgorsze było jednak to, że coraz mniej osób wierzyło w powrót Voldemorta, a Umbridge w ogóle nie uczyła nikogo, jak się bronić. Dlatego Harry założył Gwardię Dumbledore'a, do której bliźniacy i Callie naturalnie dołączyli. Spotykali się co jakiś czas na zajęciach w magicznym Pokoju Życzeń - pomieszczeniu, które dosłownie spełniało zachcianki. Harry okazał się świetnym nauczycielem i duża grupa Gryfonów, Puchonów, Krukonów i jednej Ślizgonki - Callie - bardzo chętnie uczestniczyła w nawet tych nudniejszych zajęciach.

Jednak te zajęcia, które Ślizgonka zapamiętała najlepiej, były szczególne. Harry próbował wtedy nauczyć zgromadzonych Zaklęcia Patronusa, którym można było się ochronić przed Dementorami. Czar był jednak niezwykle wymagający i potrzebował naprawdę silnego, szczęśliwego wspomnienia, by zadziałał. Dla wielu właśnie ten aspekt okazywał się najtrudniejszy.

Pokój Życzeń był tamtego dnia niezwykle radosny i emanował niebieskawym światłem od tych mniej i bardziej udanych Patronusów, które każdy próbował stworzyć. Callie opierała się o jeden z filarów i jak na racjonalnego Ślizgona przystało, postanowiła najpierw dobrze zastanowić się nad wspomnieniem. Fred i George stali naprzeciw niej, ale oni oczywiście nie uznawali planowania - od razu zaczęli wymachiwać różdżkami, wypowiadając Expecto Patronum raz na trzy sekundy, jednak nic z tego nie wynikało.

Callie wiedziała, że do swojego wspomnienia nie musiała daleko sięgać pamięcią. Najlepsze było to, że jej wszystkie najszczęśliwsze wspomnienia w życiu po prostu stały przed nią. Spróbowała kilka czy nawet kilkanaście razy tylko patrząc na nich, ale to nadal było za słabe i dziewczyna zdołała wytworzyć zaledwie mgiełkę.

I wtedy w głowie Callie zwizualizowało się wspomnienie, którego nic nie było w stanie przebić. Dziewczyna uśmiechnęła się szerzej na samą myśl: wzięła głęboki wdech, wzmocniła ścisk na różdżce i zawołała już któryś raz:

- Expecto Patronum!

Wreszcie się udało - z końca jej różdżki wyskoczył wielki, niebieskosrebrny tygrys, który przebiegł trochę i zniknął. Callie nie posiadała się ze szczęścia: i ze wspomnienia, i z sukcesu, i ze kształtu swojego Patronusa.

- Wow, Callie! - zawołał George, porzucając swoje próby i patrząc na miejsce, w którym przed chwilą zniknął tygrys. - Nieźle!

- O czym pomyślałaś? - zapytał zaintrygowany Fred, licząc, że będzie mógł się jakoś wspomóc.

Callie uśmiechnęła się szelmowsko, odrzuciła swoje długie włosy i założyła ręce na piersi.

- Nie będę ci pomagać, wysil się sam - powiedziała dumnie, wyraźnie z siebie zadowolona.

- Hej! - zawołał oburzony Fred, a Callie roześmiała się, podeszła do niego i pocałowała go w usta.

- To ci może pomóc - odparła mu tylko i z powrotem oparła się o filar, przy którym wcześniej stała.

Callie pomyślała o tym, jak Fred pocałował ją po raz pierwszy. Pamiętała, że wtedy nie potrafiła się z tego otrząsnąć przez kilka dobrych dni, stale licząc, że to nie był sen. Była pewna, że jak dotąd nie spotkało jej nic weselszego.

Zanim Fred zdążył zacząć się zastanowić nad dokładnym sensem sugestii Callie, George postanowił wziąć się w garść. Dostał nagłego zastrzyku weny na swoje wspomnienie, więc skupił się na nim, machnął różdżką i krzyknął:

- Expecto Patronum!

I udało się. Niebieskosrebrny, chyży zwierzak wydostał się z różdżki i przebiegł bardzo szybko pomiędzy uczniami. Callie patrzyła na to, kiwając głową z podziwem i podeszła do George'a.

- Czy to był kojot? - zapytała, nie będąc pewna, czy dobrze się przyjrzała.

- Prawdopodobnie ma pani rację, pani Snape - przyznał George, klepiąc Callie po plecach jak dumny ojciec, na co ona przewróciła oczami.

- George, strasznie się prosisz o to, żeby zostać kapciem - powiedziała, odwdzięczając się dźgnięciem w żebra.

- Tak? - zapytał nieprzekonany i, wykorzystując rozkojarzenie Callie, wziął ją pod ramię, by nie mogła się wydostać, po czym rozczochrał jej włosy.

- Ty kretynie! - zawołała, śmiejąc się, próbując się uwolnić, ale on był na nią za silny.

- Mój brat jest dla ciebie za miły ostatnio - stwierdził George, tym razem atakując ją łaskotkami.

- Oj, żebym ja nie była dla ciebie za miła! - powiedziała dziewczyna gdzieś pomiędzy chichotami.

Fred stał i obserwował to wszystko z boku, uśmiechając się. Jak mógł się nie cieszyć, że dwie najbliższe mu osoby były szczęśliwe? Nawet jeśli ta minimalna cząstka zazdrości dawała mu o sobie znać, to nie miałby serca tego przerywać. Sam zaczął zastanawiać się nad swoim szczęśliwym wspomnieniem, a miał ich do wyboru naprawdę wiele: każdy żart z Georgem był dla niego wesołą sceną. Miał też nieco mniejszą bibliotekę radosnych wspomnień z Callie, a do jego ulubionych należało to, gdy przyleciał do niej w nocy...

Zmarszczył czoło i postarał się pomyśleć o obu tych rzeczach naraz. Po chwili wreszcie rzucił zaklęcie i jemu, jako ostatniemu z ich trojga, też wreszcie się udało wytworzyć cielesnego Patronusa.

Callie i George przestali się wtedy przekomarzać (może to nawet lepiej, bo chłopak był właśnie skłonny wziąć ją na ręce, by wygrać tę walkę) i z zainteresowaniem przyglądali się zwierzakowi, który również po chwili zniknął.

- A to co było, braciszku? - zapytał zdezorientowany George.

- Hiena, mój drogi - wyjaśnił Fred dumnie, osobiście trochę zdziwiony, że jego Patronus różnił się od tego bliźniaka.

- Oj, bardzo pasuje - stwierdziła Callie, śmiejąc się mu w twarz. - Ten wasz śmiech to jak hieny jak nic.

- Callie - powiedzieli obaj bliźniacy naraz, patrząc na nią surowo.

- Och, przestańcie się na mnie tak patrzeć - powiedziała, machnąwszy niedbale ręką. - Idę do waszej siostry, jest normalniejsza - dodała i odeszła w stronę Ginny, której też udało się wyczarować Patronusa: tym razem w kształcie konia.

Bliźniacy patrzyli, jak odchodziła, po czym George westchnął.

- Myślisz, że będzie bardzo zła, jak powiemy jej o naszej ucieczce? - zapytał bliźniaka, na co Fred spuścił głowę.

Bracia twierdzili, że owutemy do niczego się im nie przydadzą, zdecydowanie inaczej niż Callie. Dzięki pieniądzom od Harry'ego mieli już wszystko, czego chcieli - marzeniem pozostawało tylko otworzenie ich sklepu, a nie mogli tego zrobić będąc w szkole. Planowali z niej spektakularnie uciec, jednak oboje wiedzieli, że Callie się do tego nie dołączy. Fred prowadził wewnętrzną walkę - nie chciał zostawiać ukochanej, ale też nie wyobrażał sobie zrezygnować z planu.

- Mam nadzieję, że nie... - powiedział Fred, drapiąc się po szyi. - Nie chcę, żeby uznała to za zostawienie jej...

- Musimy jej szybko powiedzieć i w razie czego dać czas na ochłonięcie - zarządził George, a Fred pokiwał głową.

- W takim razie powiem jej już dziś.

Węże nie śmieszkują • Fred WeasleyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz