Rozdział 53

29.6K 3.1K 1.2K
                                    

Callie w ogóle nie wierzyła w to, co słyszy i nie była pewna, czy Fred żartował, czy mówił poważnie. Choć była skłonna przystać na jego propozycję, nie miała odwagi się do tego przyznać, z jednej strony z zawstydzenia, z drugiej strony z obawy przed wygłupieniem się, gdyby jednak nie mówił poważnie. Zamiast tego (czując, że policzki jej płoną) powiedziała niezręcznie:

- Um...George pewnie już nas szuka...

Freda ogarnęło niemałe rozczarowanie, nawet jeśli nie do końca liczył na to, że dziewczyna się zgodzi. A trzeba było działać za wszelką cenę...Teraz było już na to za późno.

- W sumie...W sumie racja... - powiedział smutno i spróbował przesunąć się nieco, by lekko otworzyć drzwi i sprawdzić, czy korytarz był już pusty.

- Chyba sobie poszła - zwrócił się do szatynki. - Możemy iść.

Droga do przejścia, przy którym czekał na nich George minęła już bez nagłych wypadków, niestety w grobowej, niezręcznej ciszy.

Fred zastanawiał się, dlaczego to wszystko musiało być takie skomplikowane. Wcześniej wydawało mu się, że nie bał się niczego, a już zwłaszcza przyznania się do swoich uczuć. W końcu był Gryfonem, a Gryfonów cechowała odwaga, czasem wręcz wylewność...

A tu pojawił się nieprzewidziany zgrzyt. Ślizgonka. Callie. Ona zdawała się łamać wszelkie zasady, które dotychczas znał. No bo gdyby jeszcze kilka miesięcy temu powiedział mu, że zakocha się w dziewczynie ze Slytherinu, której głównym zajęciem przez długi czas było po prostu bycie niemiłą wobec innych, zapewne by go wyśmiał i jeszcze pokarał jakimś żartem razem z Georgem. A teraz...Zachowywał się przy niej tak dziwnie, że sam się nie poznawał.

- Co wy tacy czerwoni jesteście? - zapytał opierający się o ścianę George, gdy Ślizgonka i  Gryfon do niego dotarli.

- Co? - odparli Fred i Callie w tym samym czasie i wymienili szybkie spojrzenia, chcąc sprawdzić, czy ta druga osoba się czerwieniła. Oboje stwierdzili z niewielkim zawstydzeniem, że rzeczywiście tak było.

- Czerwoni. Na twarzy - wyjaśnił George, mówiąc bardzo powoli i dokładnie, jakby do pięciolatków.

- A, no bo... - Callie odchrząknęła i zaczęła się lekko wachlować - gorąco jest i w ogóle...

George popatrzył na nich znacząco i Fred doskonale znał ten wzrok, dlatego zanim brat zdążył się odezwać, starszy powiedział:

- Dobra, dobra, chodźmy już.

Fred pospiesznie otworzył przejście w garbie jednookiej wiedźmy, a następnie cała trójka weszła do środka. Gdy tak szli, bliźniacy zaczęli rozmawiać między sobą, a Callie na chwilę się wyłączyła.

Głowa buzowała jej od myśli na temat tego, co się przed chwilą stało. Zastanawiała się, czy sobie tego wszystkiego nie wymyśliła, czy wydawało jej się, że Fred się do niej zbliżał, czy nie...Było za ciemno. Nie mogła być pewna tego, co się stało i nie chciała robić sobie złudnych nadziei. Poza tym...nawet jeśli...jeśli do czegoś by doszło i to rozpoczęło coś...Nie mogłaby tego wiecznie ukrywać przed rodzicami.

Trapiło ją jedno pytanie: gdyby wtedy, jako jedenastolatka, trafiła do Hufflepuffu...byłoby inaczej? A to pytanie rodziło stos kolejnych...Czy jej rodzice przyzwyczailiby się do tego i odpuścili całą tę chorą ideologię? Czy mogłaby teraz iść z bliźniakami przez środek dziedzińca całkiem swobodnie, być z Fredem i nie chować się gdzie popadnie?

Dziewczyna przypomniała sobie Ceremonię Przydziału. Pamiętała ją doskonale, tak, jakby stała się kilka dni temu...

- Irving, Callie! - zawołała McGonagall, na co szatynka przełknęła ślinę i prędko podeszła do stołka.

Węże nie śmieszkują • Fred WeasleyWhere stories live. Discover now