- Boję się o nią - powiedział smutno Fred, wróciwszy do swojego brata w Wielkiej Sali i opowiedziawszy mu wszystko, co usłyszał od Callie.
- Chwila, chwila - odparł George, kręcąc z niedowierzaniem głową - czyli ty mi mówisz, że Pucey się do niej przed chwilą dobierał, a ty ją teraz zostawiłeś samą?!
Starszy z chłopców spojrzał na ziemię. Nie chciał tego przyznać, ale jego brat miał po części rację.
- Ona teraz pewnie wróciła do dormitorium. Ja jej obiecałem, że my zajmiemy się Puceyem - bronił się Fred, a George westchnął.
- Dobra, ale najpierw...
- Fred! Tu jesteś! Gdzieś ty był? - zapytała Angelina, podchodząc do niego i opierając się mu o ramię.
- No jak to gdzie, Angelina - zaśmiał się George. - Tam, gdzie Snape'a noga nigdy nie stanęła - wyjaśnił, na co dziewczyna zachichotała, natomiast Fred posłał bratu wdzięczne spojrzenie.
- Dobra, tylko nie znikaj już tak. Zatańczymy? - zapytała radośnie.
Bliźniacy wymienili porozumiewawcze spojrzenia, po czym George szepnął tylko do brata:
- W czasie tańca poszukamy Puceya, i tak go tu na razie nie widzę.
Fred skinął głową i razem z Angeliną ruszyli na parkiet.
Tymczasem Callie wchodziła do pokoju wspólnego, jednocześnie smutna, wściekła i zdezorientowana. Smutna z powodu Adriana, wściekła na samą siebie, że tego wszystkiego nie przewidziała i zdezorientowana rozmową z Fredem. Na samą myśl o tym ostatnim robiło jej się cieplej, choć nadal próbowała zrozumieć, co tak naprawdę się stało. Wiedziała tylko, że pomimo sytuacji z Puceyem jakaś dziwna siła chciała jej przylepić uśmiech do twarzy - nawet jeśli z drugiej strony znowu zbierało się jej na płacz.
- Callie? Coś się stało? - spytała przerażona Ann, widząc, że szatynka ociera łzy, wchodząc do dormitorium. Odrzuciła swoją książkę i podeszła do Callie, która opadła ciężko na swoje łóżko.
- Adrian się stał... - odparła.
- Chodzi o to, co myślę? - zapytała okularnica, siadając obok niej.
Callie pokiwała smutno głową, wyciągając zapinkę swojej babci z włosów, przez co nieco się rozwaliły.
- Mogłam tu zostać - powiedziała załamana. - Ale już się stało. Koniec. Mam tylko nadzieję, że karma mu wróci. Muszę...odpocząć.
Po tym Callie wstała z zamiarem pójścia za parawan, by się przebrać, gdy zobaczyła, że na końcu jej łóżka znalazł się nadprogramowy prezent, taki, którego wcześniej nie widziała. Rano otworzyła książkę o eliksirach od rodziców (kolejną już z rzędu), magiczną kosmetyczkę od Melanie, kolczyki od Elli, zestaw piór od Ann i bransoletkę od Adriana.
- Ann? Nie wiesz, co to za prezent? - zapytała zaskoczona.
- Och, twój skrzat go przyniósł. Jakieś pół godziny temu - wyjaśniła okularnica.
Callie ujęła prezent w dłonie. Zdała sobie wtedy sprawę, że była to tylko paczka lukrecjowych różdżek, z przyczepioną doń karteczką z napisem Uśmiechnij się. Wesołych świąt.
Zapamiętał...
Ann przeczytała jej ten liścik przez ramię i trochę ją zabolało, gdy zobaczyła, że szatynka się przez niego naprawdę uśmiechnęła.
- Od...kogo to? - zapytała niepewnie, choć nie do końca wiedziała, czy chciała poznać odpowiedź.
- Nie wiem, nie jest podpisane - skłamała Callie, nadal uśmiechając się jak głupia. Ona doskonale wiedziała, kto to...Bo nikt inny nie mówił jej, żeby się uśmiechała.
CZYTASZ
Węże nie śmieszkują • Fred Weasley
Fanfiction🍊 Callie Irving nie jest zbytnio lubianą czarownicą w Hogwarcie, ale wie, że może winić za to tylko siebie i swoje złośliwości, które wśród Ślizgonów uznawane są za wzorowe. Kiedy dziewczyna chce się zmienić, los zsyła jej dwie rude czupryny, które...