Rozdział 41

30K 3.2K 2K
                                    

- Boję się o nią - powiedział smutno Fred, wróciwszy do swojego brata w Wielkiej Sali i opowiedziawszy mu wszystko, co usłyszał od Callie.

- Chwila, chwila - odparł George, kręcąc z niedowierzaniem głową - czyli ty mi mówisz, że Pucey się do niej przed chwilą dobierał, a ty ją teraz zostawiłeś samą?!

Starszy z chłopców spojrzał na ziemię. Nie chciał tego przyznać, ale jego brat miał po części rację.

- Ona teraz pewnie wróciła do dormitorium. Ja jej obiecałem, że my zajmiemy się Puceyem - bronił się Fred, a George westchnął.

- Dobra, ale najpierw...

- Fred! Tu jesteś! Gdzieś ty był? - zapytała Angelina, podchodząc do niego i opierając się mu o ramię.

- No jak to gdzie, Angelina - zaśmiał się George. - Tam, gdzie Snape'a noga nigdy nie stanęła - wyjaśnił, na co dziewczyna zachichotała, natomiast Fred posłał bratu wdzięczne spojrzenie.

- Dobra, tylko nie znikaj już tak. Zatańczymy? - zapytała radośnie.

Bliźniacy wymienili porozumiewawcze spojrzenia, po czym George szepnął tylko do brata:

- W czasie tańca poszukamy Puceya, i tak go tu na razie nie widzę.

Fred skinął głową i razem z Angeliną ruszyli na parkiet.

Tymczasem Callie wchodziła do pokoju wspólnego, jednocześnie smutna, wściekła i zdezorientowana. Smutna z powodu Adriana, wściekła na samą siebie, że tego wszystkiego nie przewidziała i zdezorientowana rozmową z Fredem. Na samą myśl o tym ostatnim robiło jej się cieplej, choć nadal próbowała zrozumieć, co tak naprawdę się stało. Wiedziała tylko, że pomimo sytuacji z Puceyem jakaś dziwna siła chciała jej przylepić uśmiech do twarzy - nawet jeśli z drugiej strony znowu zbierało się jej na płacz.

- Callie? Coś się stało? - spytała przerażona Ann, widząc, że szatynka ociera łzy, wchodząc do dormitorium. Odrzuciła swoją książkę i podeszła do Callie, która opadła ciężko na swoje łóżko.

- Adrian się stał... - odparła.

- Chodzi o to, co myślę? - zapytała okularnica, siadając obok niej.

Callie pokiwała smutno głową, wyciągając zapinkę swojej babci z włosów, przez co nieco się rozwaliły.

- Mogłam tu zostać - powiedziała załamana. - Ale już się stało. Koniec. Mam tylko nadzieję, że karma mu wróci. Muszę...odpocząć.

Po tym Callie wstała z zamiarem pójścia za parawan, by się przebrać, gdy zobaczyła, że na końcu jej łóżka znalazł się nadprogramowy prezent, taki, którego wcześniej nie widziała. Rano otworzyła książkę o eliksirach od rodziców (kolejną już z rzędu), magiczną kosmetyczkę od Melanie, kolczyki od Elli, zestaw piór od Ann i bransoletkę od Adriana.

- Ann? Nie wiesz, co to za prezent? - zapytała zaskoczona.

- Och, twój skrzat go przyniósł. Jakieś pół godziny temu - wyjaśniła okularnica.

Callie ujęła prezent w dłonie. Zdała sobie wtedy sprawę, że była to tylko paczka lukrecjowych różdżek, z przyczepioną doń karteczką z napisem Uśmiechnij się. Wesołych świąt.

Zapamiętał...

Ann przeczytała jej ten liścik przez ramię i trochę ją zabolało, gdy zobaczyła, że szatynka się przez niego naprawdę uśmiechnęła.

- Od...kogo to? - zapytała niepewnie, choć nie do końca wiedziała, czy chciała poznać odpowiedź.

- Nie wiem, nie jest podpisane - skłamała Callie, nadal uśmiechając się jak głupia. Ona doskonale wiedziała, kto to...Bo nikt inny nie mówił jej, żeby się uśmiechała.

Węże nie śmieszkują • Fred WeasleyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz