Rozdział 7

35.3K 3.6K 1K
                                    

Następnego dnia podczas śniadania przyszła poczta, a Callie szybko zauważyła, że jej brązowawo-rudawa sowa niesie o jedną paczkę za dużo.

- Dla Malfoya? Bez sensu - Ella spojrzała na dosyć duże pudło, na którym wyraźnie i schludnie napisano Draco Malfoy. - Po co wysyłają ją przez ciebie? - zwróciła swoje pytanie do Callie, która patrzyła na paczkę jakby ze zmartwieniem.

Dziewczyna doskonale wiedziała, czemu to ona miała przekazać pakunek swojemu kuzynowi. Od ataku śmierciożerców na Mistrzostwach Świata w Quidditchu w czasie wakacji ojciec Draco starał się nie wychylać. Callie nie była głupia i doskonale rozumiała, że on maczał w owym ataku palce, więc wysyłanie sów z ich domu mogło być chwilowo niebezpieczne, gdyż zapewne byli pod stałą swego rodzaju "obserwacją" Ministerstwa. Nie podobało jej się to w ogóle. Bała się, że przez pokrewieństwo jej matki z Lucjuszem Malfoyem ktoś zasumuje, że ich rodzina też miała połączenia z Voldemortem. A przecież tak nie było...

Przeklinając w głowie swój los, dziewczyna wstała z paczką w ręku.

- Długa historia - poinformowała Ellę, po czym ruszyła w stronę Draco i jego grupki, którzy siedzieli na drugim końcu stołu.

W miarę zbliżania się do swojego kuzyna, Callie poczuła dziwne uczucie.

Zazdrość.

Bo chłopak świetnie się bawił, nawet jeśli traktował swoich przyjaciół jak sługusów. Ci dwaj kretyni, którzy zawsze za nim łazili, Crabbe i Goyle - Callie też znała ich od małego, potem ta dziewczyna, co wyglądała jak mops, a której imienia nie pamiętała, plus ta druga, którą też znał z dzieciństwa, dalej Nott, syn jednego z pozostałych śmierciożerców, no i ten najgorzej jej znany czarnoskóry chłopak - wszyscy oni zdawali się radośnie spędzać czas u boku Draco i nikt nie zdawał się mieć z niczym problemu. A gdyby nawet mieli, to Lucjusz pewnie szybko by się z tym rozprawił.

Callie znowu westchnęła. Draco to miał życie.

- Twoja paczka, Draco - powiedziała oschle, kładąc mu ją przed nosem na stole. Cała grupa zwróciła oczy w jej stronę.

- Dlaczego wysłali ją tobie? - spytał blondyn, mrużąc podejrzliwie oczy.

- Domyśl się - odburknęła Callie w odpowiedzi, po czym dyskretnie wskazała na swoje lewe przedramię, czyli tam, gdzie śmierciożercy nosili Mroczny Znak. Ona i Draco od zawsze byli uczeni, żeby w razie czego nie mówić o tym na głos, tylko pokazywać to właśnie w ten sposób.

Widziała po lekkim przerażeniu malującym się na twarzy czternastolatka, że zrozumiał od razu i nic już nie powiedział. Callie wróciła do swojego miejsca, a całe to zajście widzieli siedzący przy stole Gryfoni, a konkretnie Fred, George, Angelina, Lee, Harry, Ron i Hermiona.

- Tak jak teraz patrzę, to w sumie widać, że ona i Malfoy to rodzina. Spójrzcie na jej twarz, ta sama wredna mina - powiedział Ron, po czym zapchał sobie usta tostem. Hermiona popatrzyła na niego z pogardą, sama odmawiając zjedzenia śniadania ze względu na "niewolniczą pracę skrzatów domowych".

- Oj braciszku, ty się kompletnie nie znasz na ludziach - powiedział Fred, kręcąc głową.

- I jak ty sobie kiedyś poradzisz w wielkim świecie? - dodał George.

- O czym wy mówicie? On ma rację - powiedział Lee, popatrzywszy przez ramię na stół Ślizgonów.

- Lee, przyjacielu, nie mów, że jesteś tak niedoinformowany jak nasz braciszek - George pokręcił głową, obejmując ramieniem swojego kumpla.

- My na pannę Irving mamy oko już od dłuższego czasu i mówię ci, jak Malfoy to ona nie jest - zapewnił go Fred.

- Macie na nią oko? Co to znaczy? - spytała Angelina, nie ukrywając lekkiego rozgoryczenia w głosie. Sama spojrzała na stół Slytherinu, przy którym siedziała omawiana dziewczyna wyglądając tak, jakby wyssano z niej życie. Słowa bliźniaków jakoś nie trafiały do Gryfonki.

- Mamy zaraz jedno zielarstwo ze Ślizgonami, tak? To sama zobaczysz - zaśmiał się George, wracając do swojego jedzenia.

- A, tak - odparła niepewnie Angelina, spoglądając z powrotem na swój talerz.

Już kilkanaście minut później Ślizgoni i Gryfoni z szóstego roku wychodzili z zamku i zmierzali do cieplarni na lekcję zielarstwa. Nikt nie wiedział jednak, poza dwoma wiadomymi uczniami domu lwa, że będzie to lekcja z niespodziankami...

- No, już, już - powiedziała profesor Sprout, zamykając drzwi cieplarni za ostatnimi uczniami. - Dziś kończymy pracę z wczoraj, więc proszę stanąć przy swojej wczorajszej parze i kontynuować zadanie.

- Idealnie, Freddie - szepnął George do swojego bliźniaka, po czym dyskretnie podał mu malutką, ciemnofioletową paczuszkę. - Przyglądajcie się jej - dodał w kierunku Angeliny i Lee.

- Co wy kombinujecie? - szepnęła Angelina bardziej z przerażeniem, niż z ciekawością w głosie, ale nigdy nie otrzymała odpowiedzi, bo Fred pognał już na drugi koniec cieplarni, a George zdawał się jej nie słyszeć.

Callie i Ella zajęte były swoją donicą, którą właśnie podlewały strumieniami wody ze swoich różdżek. Ta druga kątem oka widziała, jak jeden z bliźniaków chowa coś po drugiej stronie pomieszczenia.

- Nie sądzisz, że Weasleyowie coś tworzą? - spytała, podejrzliwie mierząc jednego z nich wzrokiem.

Callie uniosła głowę znad różdżki i wzrokiem odszukała bliźniaków. Uśmiechnęła się do siebie, gdy Ella nie patrzyła.

Oby, to była odpowiedź w jej myślach.

- Nie mam poj... - i tu rozstąpiły się piekła.

Gęsty, ciemnofioletowy dym wypełnił całą cieplarnię. Pierwsze, co Callie usłyszała, to pisk stojącej nieopodal Melanie i krzyki pozostałych, a drugie - śmiech bliźniaków, śmiech, który mógł uzdrawiać.

Wszyscy uczniowie i profesor Sprout byli pokryci proszkiem w tym samym co chmura kolorze, a gdy zaczęli się z niego otrzepywać, zwiększali tylko objętość kłębów dymu.

- Wszyscy na zewnątrz, na zewnątrz! Natychmiast! - krzyknęła profesor Sprout, wyganiając uczniów z cieplarni.

Nie musiała powtarzać. Gryfoni i Ślizgoni pospiesznie opuścili cieplarnię i ustawili się po przeciwnych sobie stronach przy wejściu, ci drudzy wlepiając mordercze spojrzenia w tych pierwszych. Natomiast uczniowie domu lwa śmiali się w najlepsze.

- Idioci - syknęła Ella, pokasłując. - Z czego oni się śmieją? Z żartu jak dla przedszkola? I kto to w ogóle zrobił?

- Jak to kto? - prychnęła Melanie, otrzepując znaczek Slytherinu na swojej szacie. - Weasleyowie. I się dziwią, że nie chcemy zdrajców krwi w społeczeństwie.

Callie słuchała tego wszystkiego, gryząc się w język i jednocześnie powstrzymując się od śmiechu. Maskowała go udawanym kaszlem, spoglądając ukradkiem na bliźniaków. Jej życzenie się spełniło.

Tamci patrzyli na nią od początku i uśmiechnęli się triumfalnie.

- Chociaż jedna osoba od was ma poczucie humoru - krzyknął Fred i, opierając się z Georgem o ścianę cieplarni z założonymi rękoma, obaj gapili się prosto na Callie. - A nie mówiliśmy? - szepnęli do stojących obok Angeliny i Lee.

Ślizgonka szybko odwróciła wzrok.

- Dwaj kretyni - burknęła pod nosem Melanie, z pogardą patrząc na Weasleyów, ale Callie jakby tego nie słyszała. Cieszyła się jak głupia i sama nie do końca rozumiała, dlaczego. Czuła jednak, że ten dzień może być początkiem wielkich zmian w jej życiu.

Oni wiedzieli.

Oni wiedzieli.

Węże nie śmieszkują • Fred WeasleyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz