Rozdział 37: Cholera, ona nie jest martwa!

621 41 0
                                    

Ryder przedarł się przez tłum gapiów  i przykucnął obok nieprzytomnej dziewczyny. Nachylił się nad nią, sprawdzając, czy oddycha. Całe szczęście była żywa. Aby nie stać z boku również uklęknęłam obok nieznajomej. Zauważyłam opaskę na jej prawym nadgarstku. Złapałam jej dłoń i przyjrzałam się biżuterii. 

- Jest cukrzykiem. - Stwierdził brunet po przeczytaniu tekstu. - Masz coś słodkiego? Batonik albo cukierka? 

Nerwowo zaczęłam przeszukiwać swoją torbę w poszukiwaniu słodyczy. Karciłam się w głowie, że nigdy nie zrobiłam tu porządków. Teraz trudniej było mi cokolwiek znaleźć. W końcu wygrzebałam paczkę miętowych cukierków. Podałam ją przyjacielowi. Uniósł delikatnie głowę dziewczyny i włożył miętówkę do jej ust, tak aby się nie zadławiła. 

- Wezwij karetkę. - Ponaglił mnie.

 Wyjęłam telefon z torebki i prędko wybrałam numer alarmowy. Powiedziałam dystrybutorce adres na jaki ma przyjechać pogotowie. 

- Już jadą. - Oznajmiłam, chowając komórkę. - Nic jej nie będzie? 

- Nie wiem. Nie znam się na tym. 

- Przecież jesteś lekarzem sądowym. Nie jesteś w stanie nic stwierdzić? 

- Cholera, ona nie jest martwa! - Burknął. Wyglądał na zestresowanego. - Poza tym uczę się dopiero niecały rok. - Westchnął. 

Uważnie obserwowałam ruch klatki piersiowej blondynki. Oddychało równo, więc nie trzeba było się martwić. Niestety dalej nie otworzyła oczu mimo, że podnieśliśmy jej poziom glukozy. Bardziej zainteresowała mnie jej twarz. Była delikatna i dziwnie znajoma, ale byłam prawie pewna, że nigdy nie spotkałam tej blondynki. 

Nie minęło pięć minut, a karetka pojawiła się przy nas. Ludzie przez cały ten czas bacznie obserwowali całe zdarzenie, ale nikt nie zdecydował się pomóc nieznajomej. Całe szczęście, że byliśmy w pobliżu. Lekarze wnieśli dziewczynę na noszach do karetki. Zaczynała mruczeć coś pod nosem, więc byliśmy dobrej myśli. 

- Gdzie ją wieziecie? - Spytałam jednego z pielęgniarzy. 

- Do szpitala św. Marii. - Odparł, po czym ignorując moją osobę wsiadł do wozu. 

Wzrokiem śledziłam oddalający się ambulans. Sam przyglądał się mi ze zdziwieniem. Położył dłoń na moim ramieniu, na co podskoczyłam. 

- Wszystko dobrze? - Zagadał troskliwie. - Wyglądasz niemrawo. 

- Ta blondynka wydaje mi się podejrzanie znajoma, ale nie nie mam pojęcia dlaczego. 

- Nie zadręczaj się tym. Pomogliśmy jej. Teraz jest w dobrych rękach. 

Tak jak powiedział Ryder, odpuściłam i poszłam za nim do swojego mieszkania. Dalej miałam nieodparte wrażenie, że powinnam spotkać się z tą dziewczyną. Może od niej się czegoś dowiem. Mogę brzmieć niedorzecznie, ale nie często mam zwidy. Wiem, że coś musi być na rzeczy. 

Doszliśmy do mojego domu. Pożegnałam się z chłopakiem i zrezygnowana usiadłam na kanapie w salonie. Aaron podszedł do mnie i nie mogłam powstrzymać się, aby nie opowiedzieć mu zdarzenia sprzed chwili. 

- Mamy w rodzinie jakąś blondynkę w wieku licealnym? - Spytałam. Brat spojrzał na mnie podejrzliwie, ale udzielił mi odpowiedzi. 

- Raczej nie. Przynajmniej ja o niczym nie wiem. Dlaczego pytasz? Chodzi o tę dziewczynę, której udzieliliście pomocy? 

- Nie, nieważne. - Mruknęłam. 

Wiedziałam, że nie mogę tak tego zostawić. Moja wrodzona, a momentami upierdliwa, ciekawość nie dawała mi przejść obok tego obojętnie. Zerwałam się z kanapy. Wyszłam z domu pod pretekstem odwiedzenia przyjaciółki. Prędko trafiłam do szpitala św. Marii. Weszłam do środka i od razu trafiłam do recepcji. Za ladą siedziała starsza kobieta. Przeglądała jakieś papiery. 

- Przepraszam, przed chwilą trafiła tu młoda blondynka. Mogę wiedzieć, gdzie leży? - Powiedziałam najmilszym głosem, jaki mogłam z siebie wykrztusić. 

- Jest pani z rodziny? W przeciwnym razie nie mogę udzielić takich informacji. - Burknęła, widocznie niezadowolona moją obecnością. 

- Nie, ale muszę się z nią pilnie zobaczyć. To ja wezwałam karetkę. 

- Myślisz, że to ci w czymś pomoże? Nie mogę wpuszczać każdego, kto chce. 

- Ale ja muszę tam wejść. - Oznajmiłam błagalnie, jednak kobieta była nieugięta. 

- To ty jesteś tą dziewczyną, która wezwała pogotowie jakieś pół godziny temu. - Powiedział radośnie młody mężczyzna, którego wcześniej pytałam o szpital. Pielęgniarz wydawał się znacznie przyjemniejszy niż staruszka w recepcji. 

- Jest szansa, żebym mogła się do niej dostać? Przynajmniej na pięć minut. 

- W sumie nie powinniśmy wpuszczać nieznajomych do pacjentów, ale dla tak pięknej pani mogę zrobić mały wyjątek. - Odparł z zawadiackim uśmiechem. 

Zignorowałam jego flirciarskie zachowanie, ale nie omieszkałam skorzystać z okazji. Podziękowałam chłopakowi, który wskazał mi numer sali. Bezzwłocznie się tam udałam. Przed wejściem do pomieszczenia nikt nie czekał. Zapukałam w drzwi. Nikt mi nie odpowiedział, więc postanowiłam wejść do środka. Na łóżku w białym pokoju leżała dziewczyna. Podeszłam do niej, uprzednio cicho zamykając drzwi. 

- Kim jesteś? - Spytała widocznie zaniepokojona moją obecnością. 

- Wezwałam karetkę, gdy zasłabłaś na ulicy. Lepiej się czujesz? 

- Tak, ale dalej nie rozumiem, po co tu przyszłaś. - Jej ton głosu był nieprzyjemny. Sprawiała wrażenie wrednej. Usiadłam na stołku przy łóżku blondynki.

- Mogę zabrzmieć dziwnie, ale mam wrażenie, że gdzieś widziałam już twoje rysy twarzy. Jakby ktoś je już miał. 

- Naprawdę mówisz jak wariatka. Wyjdź, albo wezwę lekarzy. - Warknęła. 

- Proszę, wysłuchaj mnie choć chwilę. 

- Nie mam czego słuchać. - Powiedziała, po czym odwróciła głowę w stronę okna. Westchnęłam głośno. Jak można być tak niewychowaną gówniarą? 

Drzwi sali otworzyły się. Obie odwróciłyśmy wzrok w ich stronę. W progu stał Sam. Zmarszczył brwi, gdy mnie zobaczył. Blondynka wydawała się znacznie bardziej zadowolona z jego obecności niż z mojej. 

- Co tu robisz? - Zwróciłam się do chłopaka, który trzymał dłonie w kieszeni. 

- To ja powinienem zapytać ciebie. - Odparł. - Aaron powiedział mi, że "wybrałaś się do przyjaciółki", więc od razu wiedziałem, gdzie jesteś. - Podszedł do mnie i klepnął delikatnie w tył głowy. - Przepraszam za nią. Na pewno jesteś zdezorientowana. Nie przejmuj się. - Skierował się do blondynki, która faktycznie nie miała pojęcia, dlaczego nagle w jej pokoju znajduje się dwójka kompletnie nieznajomych jej ludzi. 

Sam złapał mnie za nadgarstek i próbował podnieść ze stołka, jednak nie miałam zamiaru nigdzie iść, dopóki nie wyjaśnię wszystkiego z dziewczyną. W pewnym momencie drzwi pomieszczenia otworzyły się. Wszyscy synchronicznie spojrzeliśmy w ich stronę. Nigdy nie spodziewałam się ujrzeć w nich mojego ojca. 


Jesteśmy przyjaciółmi, prawda? [Zakończone]Where stories live. Discover now