Rozdział 54 "Powrót"

345 16 7
                                    

Niby powinnam się cieszyć, że niedługo epidemia się skończy i, że w końcu wróciłam do Chicago... Ale trudno się cieszyć kiedy ostatnia osoba z twojej rodziny umarła.
Dalej nie mogę uwierzyć, że GRE zgodziło się nas ewakuować.... Tylko szkoda, że tak późno.

Jak tylko drzwi śmigłowca się otworzyły wyszłam na zewnątrz. Lało jak scebra. Dookoła lotniska był rozstawiony mur a przy dwóch wyjściach stali ludzie w dziwnych kombinezonach z jakimiś maszynkami.
Spodziewam się, że było to takie małe zabezpieczenie by epidemia nie przeniosła się dalej.

Kiedy chciałam wyjść zatrzymali mnie ludzie w kombinezonach.

- Hola, hola! Najpierw kontrola.- krzyknęli a ja niewzruszona stanęłam przed nimi

Oni przystawili mi do coś do karku. A jak to zapiszczało powiedzieli mi, że mogę iść.

Wyszłam z lotniska i ruszyłam przed siebie.

Moim celem było dojść do swojego mieszkania... Było dosyć daleko od tego lotniska, ale chciałam odejść jak najdalej od tego miejsca.

Szłam po schodach gdy nagle...

- CHOLERA!- zleciałam z nich na sam dół

Czułam wielki ból w nodze tak wielki, że nie mogłam się podnieść. Zobaczyłam zbliżających się w moją stronę sporą gromadkę ludzi, więc od razu się podniosłam. I ruszyłam przed siebie.

Zimne krople deszczu spływały mi po twarzy. A ja szłam chodnikiem omijając wesołych ludzi. Każdy krok zdawał mi się być coraz trudniejszy czułam się coraz gorzej... czułam dziwne ogromny ból w nodze i zawroty głowy. Mimo to szłam dalej... Nogi powoli odmawiały mi posłuszeństwa. Po jakimś czasie stanęłam i... Nie wiedziałam gdzie jestem. Lecz zdałam sobie sprawę, że jestem przy mieszkaniu. Weszłam do budynku cała przemoknięta. Oparłam się o ścianę głośno oddychając. Spojrzałam na windę i kliknęłam przycisk.

Co się ze mną dzieje nie mam na nic sił...

Drzwi windy się otworzyły zobaczyłam tam moją przyjaciółkę, która jak z niej wyszła od razu zmarła... Nie ma już sił...

***

Otworzyłam powoli oczy... Gdzie ja jestem? Co się stało?

Rozejrzałam się powoli po pomieszczeniu. Byłam w swoim mieszkaniu... Jak się tutaj znalazłam?
Chciałam się podnieść z kanapy, lecz przerwała mi w tym moja noga.

- Cholera!- krzyknęłam padając obolała na łóżko

- Nawet na sekundę nie można cię zostawić?- krzyknęły dwa dosyć znajome dla mnie głosy

Wiedziałam kto to był.
Andrzej i Eveline? Nie... Oni przecież byli w Los Angeles... Co oni tutaj robią?

- Andrzej... Eveline?- krzyknęłam

- A kto inny?- powiedział wysoki blondyn w okularach i niebieskich oczach... Tak to był zdecydowanie Andrzej

- Hej.- Eveline jak zwykle mało mówiąca

- Co się stało?- zapytałam drapiąc się po głowię

- Izabell wychodząc z windy natknęła się na ciebie a ty zemdlałaś. Zadzwoniła po pogotowie, lecz nie chcieli cię przyjąć do szpitala, bo jak to oni mówili "Nie będą ryzykować, bo wróciłaś z Harranu"- powiedziała szybko Eveline
- Innymi słowy zadymka fiu fiu!- a mu to zostało z gimnazjum... Myślałam, że mu przejdzie...
- Ale co wy tu robicie?- zapytałam
- 2 dni temu przyjechaliśmy do Chicago... Miałaś podobno dzisiaj wrócić, więc przyjechaliśmy. Kiedy się tu zjawiliśmy dowiedzieliśmy co się stało...- Eveline nie dał dokończyć Andrzej

Dying light : SiostraWhere stories live. Discover now