Rozdział 59

13.7K 420 8
                                    

Do moich uszu dobiegały różnorodne dźwięki, które były z grubsza irytujące.

Ech, czy człowiek nie może się nawet spokojnie wyspać?

Jęknęłam pod nosem i poruszyłam się niespokojnie na łóżku, wyczuwając pod sobą jego charakterystyczną strukturę.

- Mer? - wtrącił Connor. -  Skarbie, słyszysz mnie?

Syknęłam pod nosem i powoli uniosłam ociężałe powieki, by zaraz na powrót je przymknąć, pod wpływem rażącego światła, które mnie oślepiło.

-  Panno Blase? Słyszy mnie pani? - zapytała lekarka, a ja skrzywiłam się w duchu, stopniowo otwierając oczy, by przyzwyczaić wzrok do warunków panujących w pomieszczeniu.

Pomrugałam kilka razy i przełknęłam głośno ślinę, dostrzegając po swojej prawej stronie zmartwionego i zmęczonego Connora, a po lewej, kobietę ubraną w biały kitel.

Mój umysł momentalnie zalały wspomnienia, a po policzkach spłynęły gorące łzy, wsiąkające w moje włosy.

- On... Był... Próbował... - zaczęłam się jąkać pod wpływem paniki, która przetoczyła się przez moje wnętrze, niczym taran.

- Spokojnie, Mer. Jesteś już bezpieczna. - powiedział Connor, i złapał mnie za dłoń, a drugą ręką starł słone krople z mojej twarzy. - Już nic ci nie grozi, kochanie. Jesteś bezpieczna. Nikt nie wyrządzi ci krzywdy. - zapewnił, a ja podświadomie poczułam, że mówił prawdę.

- C... Co z dz... dziećmi. - szepnęłam przerażona, zaciskając swoje palce na jego dłoni.

- Nic im nie jest. W porę zdążyliśmy zareagować i maluchy są całe. - skwitowała lekarka, a ja wypuściłam spomiędzy warg drżące powietrze, starając się odepchnąć od siebie łzy.

- Panno Blase? Jak się pani czuje? Czy coś panią boli? - zapytała, a ja pokręciłam przecząco głową.

- W takim razie, to dobry znak. Nie doszło do wyniszczenia organizmu i nie doznała pani żadnych poważniejszych obrażeń, oprócz kilku siniaków i niegłębokich ran.  - westchnęła. - Jednakże nadal pozostanie pani pod naszą obserwacją. Nie wypuścimy pani, dopóki pani stan całkowicie się nie poprawi. Podaliśmy leki, dzięki którym poczuje się pani lepiej.

Cóż, to już wiem, dlaczego nie czułam żadnego bólu...

- Gdyby coś się działo, proszę wołać. Wrócę do pani za jakiś czas. - oznajmiła, i wyszła, zostawiając nas samych.

- Przepraszam, że do tego doszło. - wtrącił Connor, a ja natychmiast na niego spojrzałam, dostrzegając w jego oczach łzy i poczucie winy. - Gdybym cię nie zostawił, to nic by ci się nie stało. To moja wina. Obiecałem, że nie pozwolę cię skrzywdzić...

- Przestań, Connor. -  szepnęłam, pociągając nosem. - To nie twoja wina. Nie mogłeś tego przewidzieć. Proszę, nie obwiniaj się o to, co się stało. - dopowiedziałam błagalnie, a po moich policzkach ponownie spłynęły łzy.

Brunet scałował każdą z nich, po czym przytulił mnie, a ja przylgnęłam do niego jak winorośl, nie chcąc by dzielił nas choćby najmniejszy skrawek przestrzeni.

- Connor? - zaczęłam cicho. - Czy ja go... zabiłam?

- Nie, Mer. Nikogo nie zabiłaś. - oznajmił, a ja... poczułam ulgę.

Mimo wszystko... nie chciałam mieć człowieka na sumieniu.

Nawet jeśli ten potwór zasługiwał na śmierć.

- Nie jestem mordercą. - wydukałam i zacisnęłam dłonie na koszulce Connora, a on momentalnie się spiął.

- Nie jesteś i nigdy nie byłaś, Mer. - powiedział, składając pocałunek na czubku mojej głowy. - Ten śmieć żyje, ale jego los jest już przypieczętowany.

Myślałam, że brunet będzie czuł do mnie odrazę, po tym wszystkim, co się stało, ale to się nie wydarzyło...

Mój mężczyzna nadal przy mnie trwał i nie odszedł.

- Connor?

- Tak? - zapytał i spojrzał na mnie z troską.

- Proszę, nie pozwól mi odejść. - wyszeptałam.

- Nigdy na to nie pozwolę, skarbie. Za bardzo cię kocham.

- Też cię kocham. - oznajmiłam i zwyczajnie odpłynęłam, zbyt wykończona, by dalej walczyć z sennością.

Nie pozwól mi odejść ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz