Rozdział 57

16.2K 461 11
                                    

Brunet westchnął i pocałował mnie w czubek głowy, splatając nasze palce razem.

- Kiedy jechałem z Nicole do domu, zadzwoniła do mnie Suzan. Powiedziała mi, co się stało... - zaczął, i momentalnie się spiął, a ja odruchowo mocniej się w niego wtuliłam. - Od razu pojechałem do twojego mieszkania. W środku byli już sanitariusze, którzy cię reanimowali. Gdy cię wtedy zobaczyłem... Myślałem, że oszaleję. Nie mogłem nic zrobić, żeby ci pomóc. Byłaś taka blada i nie wykazywałaś żadnych oznak życia. Sądziłem, że cię straciłem, Mer... A kiedy zobaczyłem tego chuja... - zazgrzytał zębami, potrząsając głową. - Policja właśnie zamierzała go zabrać, ale ja nie zamierzałem pozwolić mu od tak, po prostu zniknąć. Byłem tak wkurwiony, że nie panowałem nad sobą. Rzuciłem się na niego i zacząłem okładać go pięściami. Podejrzewam, że gdyby w tamtej chwili policjant i Alex nie odciągnęli mnie od niego, to już dawno byłby martwy. - oznajmił bez zająknięcia, a ja głośno wciągnęłam powietrze i ścisnęłam jego dłoń. - Zapłaci za to, co ci zrobił, tak samo jak Carter. Gdy tylko go znajdą, nie będzie z nim dobrze. Pożałuje, że zrobił ci krzywdę i miał czelność pojawić się w tym mieście.

- A... co się z nim stało? Uciekł? - wyszeptałam, głośno przełykając ślinę.

- Nie na długo, Summer. - skwitował i pogładził mnie dłonią po ramieniu, przyciskając usta do mojej głowy.

Mężczyzna wyczuł, że jego słowa mnie przestraszyły... Wiedziałam to.

Fakt, bałam się, ale... nie o siebie.

Bałam się o niego i moje maleństwa.

Nie miałam pojęcia do czego mój "kuzyn" mógł być jeszcze zdolny.

A jeśli choć w malutkim stopniu był tak samo niezrównoważony psychicznie jak Mark, to...

Nie wróżyło to niczego dobrego.

- Poza tym o nic się nie martw. Będę przy tobie cały czas. Dodatkowo, przed drzwiami stoją funkcjonariusze, więc nic ci nie grozi, kochanie.

- Cieszę się, że tutaj jesteś. - szepnęłam, mimowolnie przymykając oczy, bo na powrót zawładnęło mną zmęczenie, którego nie potrafiłam przepędzić.

Musiałam odpocząć i zwyczajnie pozwoliłam sobie na sen, bo... Miałam przy sobie mężczyznę, przy którym czułam się bezpieczna.

Connor był moją przystanią, do której zawsze chciałam już wracać.

I... nie mogłam go nigdy więcej stracić.

***

Obudziłam się kilka godzin później, i uśmiechnęłam się na widok Connora, który siedział obok mnie na krześle, bo lekarka zdążyła go już zgonić z mojego łóżka, tłumacząc, że powinnam mieć więcej swobody i innych dupereli.

Aha! Było mi bardzo wygodnie, póki ze mną spał!

Lekarka wpadła do mojej sali, kiedy tylko wróciła mi jasność umysłu po zamroczeniu wywołanym snem i posłała mi ciepłe spojrzenie.

Ponownie wykonała te swoje badania, zadając mi masę pytań, a na koniec postanowiła wykonać mi USG, by sprawdzić, czy z dzieciaczkami wszystko było dobrze.

- Czy pan Harris ma zostać, czy woli pani, by wyszedł? - zapytała, a ja nie zdążyłam nawet otworzyć ust, by odpowiedzieć, bo zrobił to za mnie, wyraźnie poirytowany Connor.

- Cóż za absurdalne pytanie. Zostaję i nigdzie się nie wybieram.

Kobieta wzniosła oczy do nieba, potrząsając głową, a ja momentalnie parsknęłam.

Nie pozwól mi odejść ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz