Chapter twenty three

1K 58 25
                                    

Światło z ekranu telefonu lekko mnie oślepiło, a gdy już nieco się do niego przyzwyczaiłam, zerknęłam na godzinę, która się na nim wyświetlała - 3;16. Do tej pory w głowie rozbrzmiewają mi słowa lekarza. Nie mogę przestać o tym myśleć. 

Bardzo nam przykro, obrażenia były zbyt wielkie, nie udało nam się go uratować.  

Obrażenia były zbyt wielkie, nie udało nam się go uratować.  

Nie udało nam się go uratować.    

Nie udało. 

Mam nieodparte wrażenie, że to przeze mnie. Że zrobił to specjalnie. Że chciał to zrobić już od dawna, a przeze mnie tylko utwierdził się w przekonaniu, że to ma sens. Że skoro ja go odtrąciłam, to nikt inny nie będzie po nim płakał. 

Ale to kurwa nieprawda. 

Mam cholerne wyrzuty sumienia, czuję się okropnie. 

Czuję, że powinnam się o to obwiniać. 

Bo to moja wina. 

Zabił się. 

Przeze mnie. 

Nagle z zastanowienia wytrącił mnie Kerel, który lekko poluźnił uścisk, co mogło znaczyć tylko jedno - dopiero co zasnął. Nie chciałam, aby przeze mnie znów męczył się kilka godzin z zaśnięciem, więc delikatnie przełożyłam jego rękę z mojej tali, na łóżko i podniosłam się z niego. Powędrowałam na korytarz i tym razem udało mi się zejść po schodach tak cicho, że z perspektywy osoby trzeciej, można by było stwierdzić, że wszyscy nadal śpią. Chociaż wcale tak nie jest. 

Wolnym krokiem poszłam w stronę kuchni, mierząc wzrokiem Michała, śpiącego na kanapie, gdy nagle dostrzegłam Remka. Stał oparty o blat, przyglądając się czemuś za oknem, a żółte światło, które dawała lampa uliczna, lekko oświetlało jego twarz. 

- Czemu nie śpisz? - spytałam cicho, stając obok niego ze szklanką wody. Wzrokiem zmierzył mnie od góry do dołu i zatrzymał się na moich oczach, po czym odwrócił się w moją stronę. 

- Chyba ja powinienem spytać o to ciebie - westchnął, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Czułam się trochę dziwnie, bo to pierwszy raz od kiedy się pogodziliśmy, gdy on stał przede mną bez koszulki. Co z jednej strony było dobre, bo pierwszy raz od kilku godzin zajęłam myśli czymś innym. Z drugiej jednak strony, zbyt bardzo mnie to rozpraszało i wolałabym jednak, żeby był ubrany. 

Jak zwykle niezdecydowana.

- Cały czas o tym myślę - wymamrotałam, przecierając twarz ręką. Czułam przez to cholerne zmęczenie i miałam ochotę zasnąć nawet na stojąco, jednak w praktyce to już nie było takie proste. Niechętnie odwróciłam wzrok w stronę okna i uchyliłam je, przez co natychmiastowo doszło do mnie przyjemnie, świeże powietrze. 

- Nie zamęczaj się tym - Remek wyciągnął do mnie rękę, czekając prawdopodobnie na to, aż za nią złapię. Nie wiem, jakie ma zamiary, ale nie mam nawet siły o tym myśleć, więc po prostu za nią złapałam. W odpowiedzi posłał mi tylko słodki uśmiech, po czym pociągnął mnie za sobą, jak się okazało - do ogrodu. 

- Jeśli myślisz, że wyjdziemy na dwór półnadzy i położymy się na mokrej trawie, patrząc sobie w gwiazdy, a ja w jakiś magiczny sposób zasnę, to się mylisz - prychnęłam, obserwując, jak Remek po chwili robi to, co powiedziałam i w dodatku jest jeszcze z siebie zadowolony. 

- No chodź, wiem, że tego chcesz - szepnął, głupio się uśmiechając i patrząc na mnie oczekującym wzrokiem, przez co poczułam lekką presję. Miałam wielką ochotę do niego dołączyć, ale z drugiej strony, coś mi mówiło, żeby tego nie robić.

Po dłuższym namyśle cicho westchnęłam i położyłam się obok niego, czując jak tył mojej pidżamy, przykleja się do moich pleców. 

Ja chyba naprawdę chcę się przeziębić. 

Przez jakiś czas po prostu leżeliśmy obok siebie, wpatrując się w niebo, które było dziś pełne gwiazd. I zdałam sobie sprawę z tego, że to był naprawdę zły pomysł, bo zorientowałam się po chwili, że praktycznie trzęsę się z zimna, co Remek chyba zauważył, ponieważ postanowił mnie do siebie przytulić. Co prawda, był cały mokry, jednak w dalszym ciągu biło od niego cholernie przyjemne ciepło. Co bardzo mi się podobało. I również nie uszło jego uwadze.

Hmm, może dlatego, że zachowuję się właśnie, jak kot, któremu podano kocimiętkę?

No dobra, bez przesady. 

- Powinniśmy już wracać do środ...

- Nie, ja chcę tu zostać - przerwałam mu, nawet na niego nie zerkając. Poza tym, że było mi tylko trochę zimno, było mi tu o wiele przyjemniej. Bo wcale nie umierałam właśnie z zimna. 

Wcale. 

- Ale nie chcę potem siedzieć sam w szkole, albo z tamtą zjebaną laską - jęknął, po czym jak gdyby nigdy nic, wstał z trawy i wziął mnie na ręce, ruszając do środka. 

Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że jednak wracamy do domu.

Remek zaniósł mnie do mojego pokoju i położył z powrotem na łóżku, obok Karola, który nadal spał. 

- I nie chcę cię już widzieć na dole - szepnął, grożąc mi palcem przed twarzą, na co cicho zachichotałam. - Dobranoc - mruknął po chwili, całując mnie w czubek głowy i lekko się uśmiechając, wyszedł z pomieszczenia. 

- Dobranoc - szepnęłam do siebie, gdy drzwi się już zamykały, jednak przez małą stróżkę światła, dostrzegłam coś, przez co na pewno dziś nie zasnę.  

Prezent urodzinowy od Dezego. 

Nie otwierałam go jeszcze.

toxic //reZigiuszDär berättelser lever. Upptäck nu