Chapter twenty

1.3K 59 39
                                    

- Czy ciebie do reszty pojebało?! - wydarłam się na Remka, zaraz jak wyszliśmy po lekcjach na zewnątrz. Nie odzywałam się do niego przez cały dzień, więc teraz musiałam dać upust swoim emocjom. - Zaraz cała szkoła będzie myślała, że jesteśmy parą, przemyślałeś to w ogóle?! - mówiłam podniesionym tonem, patrząc na niego cały czas wzrokiem pełnym wyrzutów, jednak on nadal nie odpowiadał. Spoglądał tylko gdzieś za mnie, co w końcu zaczęło mnie irytować, więc postanowiłam się obrócić i zorientowałam się, że Michał, Szumi i Stuart przysłuchiwali się temu co mówię, na co przywaliłam sobie otwartą dłonią w twarz. 

- Wy? I związek? No chyba nie - Michał spojrzał na nas obydwoje z rozbawieniem, a Stuart i Szumi już dawno umierali ze śmiechu. Głośno westchnęłam, przewracając oczami, po czym zostawiłam ich przed szkołą, ruszając w stronę domu. Słyszałam jeszcze jak mnie wołają, jednak nie zwracałam na to uwagi i szłam przed siebie. 

W połowie drogi jednak zawróciłam w stronę parku. Zmierzając tam, wyciągnęłam telefon z kieszeni i zrobiłam to, do czego próbowałam się przekonać od kilku dni. 

Napisałam do Dezego. 

      Marcelina:  "Za dziesięć minut w naszym miejscu" 

I nie czekając na nic, ruszyłam tam. 

Usiadłam na naszej ławce, na której spędzaliśmy kiedyś razem każdą wolną chwilę i delikatnie przejechałam palcami po małym serduszku, wyrytym na jej oparciu. 

- Myślałem, że już nigdy się do mnie nie odezwiesz - usłyszałam nagle jego głos za sobą i odwróciłam głowę w jego stronę, mierząc go wzrokiem. Wyglądał tak, jak gdy widziałam go ostatnim razem - oczy podkrążone ze zmęczenia, stale smutny wyraz twarzy, a do tego wychudzone ciało, tak jakby się głodził. Zmienił się. 

Razem usiedliśmy na ławce i odwróciłam się do niego przodem, aby spojrzeć mu w oczy. Co prawda, nie wiem co on znów robi w Polsce, nie wiem, dlaczego przekonałam się do tego, aby się z nim spotkać i nadal nie wiem, co nim kierowało wtedy.  Ale chyba jestem tu po to, aby się tego dowiedzieć. 

Gdy Dezy chciał już znów zacząć mnie przepraszać, położyłam mu palec na ustach, sugerując, aby na razie nic nie mówił.

-  Fajnie tak było wyjechać na drugi koniec świata, nikomu nic o tym nie mówiąc, zmieniając numer, nie dając nawet pieprzonego znaku życia i na dodatek zostawiając swojego, umierającego brata? - zaczęłam po chwili ciszy, dość spokojnym tonem, jak na mnie. Z drugiej jednak strony, miałam ochotę się na nim wyżyć, za ten okres, w którym użalałam się nad sobą, bo myślałam, że naprawdę mnie kochał, a tu dupa. Wyjechał sobie, tak po prostu. 

Tak po prostu. 

- Nie zostawiłem go umierającego - odezwał się nagle, po dłuższej ciszy, a ja spojrzałam na niego, jak na idiotę. Przecież wiem co się stało i nikt mi do cholery nie wmówi, że było inaczej. - Dzień przed moim wyjazdem do Stanów, zadzwonili ze szpitala, że wybudził się ze śpiączki i czuje się jak dziecko szczęścia. Codziennie gadałem z nim, dopóki tu nie wróciłem - opowiedział, cicho wzdychając na koniec, ale ja nadal miałam chęć zamordowania go. 

- Więc dlaczego to zrobiłeś? - spytałam, trochę bardziej poddenerwowana. Miałam ochotę zacząć płakać i krzyczeć na niego w tym samym czasie.

- Zrobiłem to, bo nadal cię kocham, a nie chciałem, żeby coś ci się stało. Jestem świadom tego, że przeze mnie cierpiałaś, ale nie miałem innego wyboru - zaczął się tłumaczyć, ale przy "nadal cię kocham" przestałam go już słuchać. To co mówił, wydawało mi się po prostu śmieszne.

toxic //reZigiuszWhere stories live. Discover now