Chapter twenty one

1K 63 29
                                    

- Że co?.. A-ale co mu się stało? - spytałam przejęta, zaciskając palce u dłoni na swojej bluzie. 

Mam wrażenie, że kurwa zrobił sobie coś przeze mnie. 

Cholera jasna, zabije go, jeśli to rzeczywiście prawda. 

- Nie mam pojęcia, ale musimy tam jechać - mruknął Remek, ruszając w stronę przedpokoju, jednak zatrzymałam go w połowie drogi na korytarz, łapiąc go za ramię i stając przed nim. 

- Jak niby chcesz się teraz dostać do szpitala? Nie mamy auta, Kerela nie ma w domu, jest późno i na dodatek nadal cholernie leje - mówiłam, patrząc mu w oczy, a ten podszedł w stronę okna, otwierając je na chwilę. 

- Nieprawda, już się trochę uspokoiło - prychnął, zamykając z powrotem okno i w tym samym momencie można było usłyszeć głośny grzmot, a od podmuchu wiatru zgasła jedna ze świeczek, które zapaliłam. 

Skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej, patrząc na niego wzrokiem typu "A nie mówiłam?", na co Remek tylko zaczął coś mamrotać pod nosem, lekko zirytowany. Po chwili ponownie ruszył w stronę korytarza, jednak tym razem go nie zatrzymałam. 

- Nie wiem jak ty, ale ja nie chcę siedzieć na przystanku pięciu godzin, więc lepiej się ubieraj - mruknął, wkładając swoje buty i unikając mojego spojrzenia. 

- Nie wkurwiaj mnie. Remek, pojedziemy do niego jutro, przecież nie ucieknie stamtąd - mówiłam, patrząc na niego z góry, gdy ten wiązał sobie sznurówki. 

- Razem możemy jutro pojechać, ale ja jadę teraz. I słuchaj, wiem, że pomiędzy wami się niezbyt układa, ale to wciąż mój przyjaciel - mruknął, po chwili cicho wzdychając.

Który ciebie również miał w dupie, gdy wyjeżdżał sobie do Stanów. 

To fajny kurwa przyjaciel.

- Dobra, rób sobie co chcesz - fuknęłam i nie czekając na nic, wróciłam do salonu, siadając na kanapie. Po chwili do moich uszu doszedł dźwięk trzaskania drzwiami. 

A idź w cholerę. 

toxic //reZigiuszOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz